Przyzwyczailiśmy się do tego, że wojna kulturowa o aborcję żąda od nas okopania się po jednej ze stron linii frontu. Nie ma nic pośredniego. A przede wszystkim nie ma miejsca na dialog. Wszelkie „rozmowy pokojowe” są potępiane jako zdrada. Natomiast na poziomie prawa państwowego potrzebujemy jakiegoś pokoju, czyli ustaleń, co wolno a czego nie wolno. I tu nie chodzi o naginanie swoich przekonań, ale o podstawę dla wyroków sądowych, wobec których wszyscy jesteśmy równi. Potrzebujemy do tego konsensusu społecznego, a zatem kompromisu aborcyjnego.
Z istoty rzeczy kompromis nie jest w pełni zgodny z przekonaniami. Zasadniczo zajmuje miejsce gdzieś w miarę blisko najbardziej powszechnych przekonań. Aby był trwały, potrzebuje zgody społecznej. Jeśli chcemy ją osiągnąć nie możemy ulegać szantażowi „albo albo”. Potrzebujemy namysłu, zrozumienia drugiej strony, odrzucenia uprzedzeń. Trzeba więc dopuścić do siebie tę smutną prawdę, że moje nastawienie nie jest wolne od wpływów propagandy „wojennej”.
Co łączy obie strony wojny kulturowej o aborcję? Pragnienie chronienia życia ludzkiego. Tę wspólną wolę (prawie wszystkich) wyraża Konstytucja RP: „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia” (Art. 38). I tu się zgadzamy. Problemem natomiast jest wskazanie początku owego życia. Spieramy się o to, kiedy człowiek powstaje. A nawet mamy wątpliwości, czy taki moment można zidentyfikować, skoro jest to proces powstawania.
Tę obustronną troskę o życie widać nawet w zarzutach. „Prolajfowcom” zarzuca się, że aby nie zabijać, nakazują, by nie podejmować interwencji, gdy zagrożone jest życie matki i dziecka, co w efekcie prowadzi do śmierci obojga. Zatem wszystkim chodzi o życie a nie o śmierć. „Proczojsowców” zaś oskarża się o odmawianie statusu ludzkiego płodom czy embrionom. Czyli o twierdzenie, że są one tylko częścią ciała matki. Zatem przyznaje się, że jednak ludzi nie chcą zabijać. (Na marginesie: wymyka się temu dyskursowi tzw. eutanazja prenatalna, dotycząca umierających jeszcze w łonie matki.)
Skoro społeczeństwo w swojej większości jest za tym, by państwo chroniło ludzkie życie, to pozostaje do ustalenia (oprócz takich wyjątków jak obrona konieczna), jakie są ramy tego życia. Kiedy się zaczyna, a kiedy kończy. I tu mamy całą paletę przekonań: od poczęcia, od osadzenia w ściance macicy, od zalążków układu nerwowego, od odczuwania bólu, po moment urodzenia lub nawet nabrania samodzielności. Nie sposób wymienić wszystkich opinii. Ta różnorodność sprawia, że sformułowanie pytań referendalnych jest bardzo trudne. Odpowiadamy na nie przecież: „tak” lub „nie”. (Znowu na marginesie. Tylko dla katolików, bo protestanci inaczej do tego podchodzą. Mianowicie moraliści katoliccy uzasadniając formułę „od poczęcia do naturalnej śmierci” używają argumentów opartych o ustalenia naukowe (w tym genetykę) a nie płynących bezpośrednio z Objawienia. Biblia nie zajmuje się wychwyceniem owego momentu początkowego. Nie mówi nawet o tym, kiedy Bóg daje duszę.)
Zatem możliwe jest poszukiwanie wspólnych podstaw do sformułowania zasad prawnych. A nawet, poszukując rzeczywistego a nie tylko prawnego stanu rzeczy, można współdziałać z tymi, którzy nie liczą się z Biblią lub liczą się inaczej.
Może Cię zainteresować: