Widok na co? Najpierw na człowieka, a potem na króla. Piłat urządził tam przedstawienie, bo nie udał mu się zwyczajny sąd. Nie widział winy w Jezusie i chciał Go uniewinnić. Ale się przestraszył reakcji przywódców i ludu. Zatem postanowił go ułaskawić i dlatego, by wzbudzić litość gawiedzi, pokazał jej na tej scenie zmaltretowanego oskarżonego. Ubiczowany, opluty, pobity, w koronie cierniowej, zakrwawiony – został nazwany „Ecce homo”, czyli „Oto człowiek”. Nie pomogło. Wybrali łaskę dla Barabasza. Piłat się przestraszył konsekwencji wobec cezara i wydał Jezusa na śmierć, umywając ręce. Ale, by poniżyć Żydów i odpłacić im za zmuszenie go do niesprawiedliwego wyroku, posadził Jezusa na tronie i ogłosił ich królem.
Ta opowieść, jedna ze świątecznych, trafiła do Credo. Stała się dziwnie aktualna dzięki perypetiom prezydenta, który uniewinnił, choć mógł tylko ułaskawić. Inaczej niż Piłat, który mógł to i tamto, a nie zrobił ani tego, ani tamtego. Nie było wtedy podziału władz.
Ale nie chodzi tylko o politykę. Choć ona odegrała kluczową rolę w decyzji „przyjaciela cezara”. Każdy z nas, wierzący czy niewierzący, może stanąć wobec pytania: co woli - uniewinnienie czy ułaskawienie? Czy będzie chodziło o relację z Bogiem, z człowiekiem, czy z sobą samym. Czas Wielkanocy to czas na poważne pytania o przemianę życia. O to, czy chcemy nowego życia, zmienionego.
Weźmy ostry przykład. Nałogowiec (powiedzmy alkoholik) może uznać, że szkodzi sobie i bliskim. Robi źle. I tutaj może roztrząsać, kto jest winny: on sam, a może ci, którzy go źle wychowali lub skrzywdzili, zranili albo namawiali. A może odziedziczył po swoim środowisku taki styl odreagowywania. Pewnie rzeczywistość jest skomplikowana, a wina niełatwa do przypisania. I nie chodzi o to, by zawyrokować jednoznacznie co do winy, bo jednoznacznie widać, kto szkodzi. Nie jest najważniejsze ustalenie stopnia winy sprawcy, ale to, by dać mu szansę na zmianę, na naprawienie, a może nawet wynagrodzenie poszkodowanym. Czyli na nowe życie.
I tu możemy docenić ułaskawienie. Ono ma dać ową szansę. Kara śmierci raczej odbiera taką szansę. Długoletnie więzienie mocno ją utrudnia. Dlatego istnieje coś takiego jak skrócenie wyroku (częściowe ułaskawienie), prace społeczne lub nakazanie różnych innych (oryginalnych) zajęć, np. przez sędziów w krajach, gdzie to jest dopuszczalne. To wygląda jak zadanie pokuty, która ma pomóc w poprawie i jednocześnie w jakiejś części naprawić szkody, czyli zadośćuczynić.
Ułaskawienie (darowanie lub skrócenie kary) nie ma za zadanie zastąpienia uniewinnienia. Bo niewinny nie ma co zmieniać. Ułaskawienie to wyciągnięcie ręki do grzesznika, przestępcy, szkodnika, czy jak go zwał, by mógł zmienić drogę, czyli zawrócić.
To jest zachęta, a nie tyle nagroda. Bywa, że zmniejsza się wymiar kary za dobre sprawowanie, ale raczej chodzi o wzmocnienie „na nowej drodze życia” i umożliwienie jej rozwinięcia. Co ciekawe, Jezus zasiadał do stołu z grzesznikami, a nie byłymi grzesznikami. Nie poszedł do Zacheusza dopiero wtedy, gdy ten obiecał, że odda to, co ukradł i wynagrodzi pokrzywdzonym. Było odwrotnie. Najpierw wprosił się w gościnę do szefa celników, a dopiero potem ten postanowił radykalnie zmienić swoje życie. Z tej radości.
Ułaskawienie to znak, że cię nie wykluczamy, że nie jesteś przeklęty na zawsze, że chcemy dać ci szansę. I to jest źródło radości, która daje energię i motywację.
Co zatem wolimy: uniewinnienie czy ułaskawienie? Piłat nie dał ani jednego ani drugiego, choć powiedział: „ja nie znajduję w nim żadnej winy”. A może właśnie dlatego, że nie widział winy, nie mógł ułaskawić?
Nie uciekajmy od tego, że przed Wielkanocą świętującą życie, i to nowe życie, jest kilka wielkich dni trwogi, bólu, zdrady, wyparcia się, fałszywych oskarżeń, bicia i zabijania. Nie chodzi o sadystyczne napawanie się cierpieniem. Raczej o wyciągnięcie ręki do tych, którzy dalej już tak nie mogą, niezależnie od stopnia odpowiedzialności…