Kiedy dokonałaś apostazji?
Uroczyście
opuściłam Kościół katolicki w lutym. Dlaczego tak późno? Powód
był prozaiczny. Mieszkam w bardzo małej miejscowości, gdzie
kancelaria parafialna, z której musiałam odebrać akt chrztu, jest
czynna bardzo krótko i w bardzo niefortunnych godzinach. Nie
chciałam marnować dnia urlopu, żeby się tam wybrać po świstek
papieru, na którym jest potwierdzenie, że zostałam ochrzczona.
Udało mi się wygospodarować trochę czasu w ferie zimowe.
Było tak
trudno, jak zwykle opisują to ludzie w sieci?
Jeśli ktoś
odczuwa potrzebę, żeby to zrobić, to nie może z tego powodu
wpadać w panikę. Mam wielu znajomych, którzy dokonali aktu
apostazji. Starałam się działać według ich doświadczeń i
wskazówek. Jeden, próbując otrzymać akt chrztu, powiedział o tym
wprost i miał duży problem. Drugi zrobił to w cwaniacki sposób, a
ja ten sposób wykorzystałam. Po prostu powiedziałam, że
potrzebuję świadectwa chrztu do ślubu kościelnego. Pani z
kancelarii, która zna moją rodzinę, wpadła w zachwyt. Od razu
zaczęła pytać o to, skąd jest narzeczony, gdzie będzie ślub
etc. W pewnym momencie zaczęły mi się kończyć odpowiedzi, a ona
prowadziła całą procedurę z tempem lądolodu… Jestem z rocznika
wyżu demograficznego, więc w księdze chrztów zapisano wiele
nazwisk. Zaczęła szukać i nagle okazało się, że mnie tam nie
ma! Pomyślałam, że moi rodzice tak naprawdę mnie nie ochrzcili, a
w tym momencie na pewno siedzą w domu i śmieją się, że
kompromituję się przed jakąś obcą mi kobietą. Uff. Po chwili
mnie znalazła. Po prostu było w tamtym czasie mnóstwo chrztów.
Wypisała wszystkie informacje, a młody ksiądz podpisał.
Otrzymałam ten dokument i pani przypomniała mi, że jako panienka -
tak, 36-letnia panienka - powinnam wziąć ślub w swojej parafii i
trzeba to zgłosić z trzymiesięcznym wyprzedzeniem. Na końcu
otworzyła magiczną szufladę. Jak się później dowiedziałam,
powinnam złożyć tam ofiarę. Nie złożyłam.
Czyli w
kancelarii parafialnej nakłamałaś.
Nie odbieram tego
w jako kłamstwa. To po prostu jedyna możliwość, aby bezstresowo
przejść przez ten proces.
I co dalej?
Wróciłam do domu i zaczęłam wypisywać oświadczenie konieczne, aby dokonać aktu apostazji. Nie certoliłam się z tym specjalnie. Skorzystałam z gotowego wzoru. Napisałam, że mój światopogląd nie jest zgodny z tym, który prezentuje Kościół katolicki. Nie wyznaję wiary, nie żyję według zasad Kościoła i nie uczestniczę w jego obrzędach oraz życiu. Powołałam się na odpowiednie przepisy Konstytucji. Nie podałam niczego więcej, bo nie miałam ochoty na dyskusję z księdzem dotyczącą np. pedofilii i koronny argument, że wśród nauczycieli - w końcu sama jestem nauczycielką - też są pedofile. Jestem dość introwertyczną osobą i nie chciałam brnąć w żadną tego typu rozmowę.
Z księdzem i tak musiałaś się zmierzyć.
Tak, bo ostatecznie trzeba umówić się na spotkanie z proboszczem. To też nie było łatwe, bo wiecznie nie miał czasu, ale w końcu znalazł chwilę. Nie mówiłam mu wcześniej, o co chodzi. W końcu przyszłam, wskazał mi miejsce i wyciągnęłam dokumenty, a on zdębiał. Był w szoku. Okazało się, że jestem jego pierwszą apostatką i w ogóle nie ma pojęcia, co robić. A to przecież doświadczony kapłan - proboszcz, który nie zna odpowiednich procedur. To tak, jakby nauczyciel języka angielskiego nie znał present simple. Do pewnego momentu rozmawialiśmy rzeczowo. Tłumaczyłam mu kolejne kroki. Byłam miła i uprzejma, jak to kobieta, która odebrała w domu prawdziwe śląskie wychowanie. W końcu chyba zrozumiał, co się dzieje i zapytał, czy mam świadomość, czym to grozi. Odpowiedziałam, że jak najbardziej. Wtedy stwierdził, że jeśli jestem czyjąś matką chrzestną, to chrzest tego dziecka będzie nieważny. Wyjaśniłam, że to nieprawda, ponieważ mój sakrament nie zostanie zatarty w świetle prawa Kościoła katolickiego i nie przestanę figurować w księgach. Poza tym, ja nigdy nie byłam chrzestną. Miałam taką propozycję, ale odmówiłam, ponieważ jestem osobą niewierzącą. Mogę być najlepszą i najbardziej rozpieszczającą ciotką, ale tylko ciotką. Na szczęście zostało to zrozumiane.
Dostałaś podpis proboszcza?
Widocznie proboszcz doszedł do wniosku, że dalsza dyskusja nie ma sensu i podpisał to, co miał podpisać. Wychodząc uprzejmie powiedziałam, że dziękuję i do widzenia, a on rzucił: „Idź z Bogiem, dziecko”. Wzięłam głęboki oddech i pomyślałam, że do samochodu już tylko kilka kroków… Po miesiącu musiałam odebrać dokumenty z parafii. Dzwoniłam kilka razy, ale wciąż ich nie było. W końcu wypaliłam, że termin minął i muszą być. Przyjechałam. Siedział tam ten sam młody ksiądz, który podpisał mój akt chrztu. Kiedy powiedziałam, że przyjechałam w sprawie apostazji, odpowiedział, że nic o tym nie wie. Kłamał mi w żywe oczy, bo papiery leżały na biurku przed jego nosem. To mnie utwierdziło w przekonaniu, że dobrze zrobiłam.
Długo do tego dojrzewałaś?
Po prostu nigdy tego elementu duchowego w swoim życiu nie szukałam. Oczywiście trudno mieszkać w małej miejscowości i w dzieciństwie nie przyjąć chrztu, komunii oraz bierzmowana, ale na tym mój kontakt z Kościołem się zakończył. Raz w życiu spotkałam dobrego księdza i pedagoga. Uczył mnie w gimnazjum. Mało znany fakt - nie jest już księdzem. Jest ojcem. Ma troje dzieci. Wziął nawet rozwód. U większości duchownych, których spotkałam na swojej drodze, na próżno było szukać wsparcia. Muszę też szczerze przyznać, że go nie szukałam. Wiara jest dla mnie jak umiejętność śpiewania, granie w piłkę nożną lub liczenia. To pewien dar, którego ja nie mam. Poza tym pamiętam, jak czytałam „27 śmierci Toby’ego Obeda”. Nie byłam w stanie. Robiłam do tej książki kilkanaście podejść. Dotykało mnie wszystko, co było tam napisane. Ja, nauczycielka z powołania, nie byłam w stanie zrozumieć krzywd, które wyrządzono tym dzieciom. Byłam też w kinie na „Spotlight”. Film się skończył, a ja siedziałam tam w szoku z bolącymi trzewiami. Na ekranie wyświetlały się miasta, w których duchownym udowodniono pedofilię. Jedno z Polski, drugie, trzecie… Miałam tego dość.
Mieszkasz w niewielkiej miejscowości. Nie był to dla ciebie dodatkowy problem?
Nikt tego nie zauważył, bo nie w kościele i tak nigdy nie było. Nie zniknęłam z dnia na dzień. Poza tym nie zrobiłam coming outu na Facebooku. Jestem dość introwertyczna. Kiedy zrobię sobie nowy tatuaż, to nie ogłaszam tego od razu w mediach społecznościowych. Tak też było w przypadku opuszczenia Kościoła katolickiego. Swoją drogą kilka razy zaangażowałam się społecznie w potrzeby swojej parafii. Przygotowałam dokumentację fotograficzną budowy kościoła. Robiłam też zdjęcia ksiąg parafialnych, aby przygotować je później do publikacji. Cieszę się nawet, że nadal figuruję w tych księgach. Dlaczego? Ponieważ dokumenty często giną. Księgi parafialne niemal nigdy. Kiedy ktoś w przyszłości będzie szukał o mnie informacji, na przykład przygotowując drzewo genealogiczne, natknie się na nie właśnie tam. Oczywiście z dopiskiem, na jakim stosie spłonę z powodu apostazji.
A co poczułaś po tym kroku?
Ulga to dobre słowo. Ale nie taka metafizyczna, że jestem wolnym człowiekiem. Moja ulga polegała na tym, że nie jestem już członkinią organizacji, w której nie chce być, z którą nic mnie nie łączy. Jak tylko wyszłam z kancelarii parafialnej, poczułam ulgę, że nie muszę dyskutować więcej z kimś o tym, dlaczego - jako osoba niewierząca - chcę opuścić Kościół katolicki. To była moja ulga.
Jak ci się żyje poza Kościołem katolickim?
Nie chwalę się tym wszem i wobec, ale kiedy pojawia się komfortowa rozmowa i ktoś mówi, że rozważa apostazję, a później pyta, czy ja już to zrobiłam, to oczywiście odpowiadam zgodnie z prawdą. Myślę, że w ten sposób przekonałam już kilka osób, aby poszły w moje ślady. W końcu można to nawet zrobić mailowo. Wystarczy poprosić o przesłanie aktu chrztu, a parafia wysyła go pocztą. Nie robią tym nikomu łaski. Później wystarczy złożyć oświadczenie do parafii, w której obecnie się mieszka, czyli tam, gdzie „przyjmuje się” kolędę.
Zbliża się twoje pierwsze Boże Narodzenie poza Kościołem. Coś się zmienia?
Dla mnie nic się nie zmienia. Nigdy w życiu nie byłam na pasterce. Jako dziecko nie chodziłam na roraty. Nie jem mięsa, więc nie zjem karpia. Oni szanują to, że się nie modlę. Po prostu usiądę z moimi rodzicami do kolacji. Najważniejsze jest spotkanie z najbliższymi. A do tego chętnie zjem nieprzyzwoitą ilość pierogów i przyjmę wszystkie prezenty. To zdecydowanie tak
Jako nauczycielka obserwujesz odpływ dzieci od religii?
Szczerze mówiąc - nie. W szkołach ponadpodstawowych, gdzie rodzice dają uczniom większą swobodę, może ten odpływ jest widoczny. Zwłaszcza kiedy religia jest na ostatniej lekcji i można szybciej wrócić do domu. W szkołach podstawowych raczej tego nie widać. Zwłaszcza w małych miejscowościach i na wsiach. Czasem dzieci opowiadają, że muszą iść na jakąś mszę, żeby odebrać obrazek, bo jak tego nie zrobią, to ksiądz nie dopuści ich do bierzmowania. No cóż. Żal mi ich.