Żeby tam trafić, trzeba się trochę natrudzić. Komis płytowy Record Store w Katowicach znajduje się co prawda przy głównej ulicy 3 Maja, ale jest głęboko ukryty w niepozornej jednopiętrowej dobudówce o gołębim kolorze w drugim od ulicy podwórku. Nawet adres ma dziwny - 3 Maja 19/30a. Najpierw trzeba więc wejść w jedno podwórko z barem Nowy Dekameron, salonem manicure "Exclusive Nails" i sklepem z herbatami, a z niego w kolejne. Tam Record Store za sąsiadów ma antykwariat naukowy, ksero, usługi krawieckie i solarium.
Drzwi gołębiego budynku są obklejone naklejkami nie pozostawiającymi wątpliwości, co tu rządzi. "Vinyl never dies" - głosi jedna. "Hur-rock-aine" - jest napisane na innej. Widać, że zrobiła się z tych drzwi tablica, bo jest i reklama katowickiego studia tatuażu o wdzięcznej nazwie "Matka cię zabije", i wlepka Hasiok Records.
Tysiące płyt, od Rihanny przez The Clash po muzykę świata
Z ciemnego korytarza ze stołami zawalonymi płytami winylowymi za piątkę sztuka, krętymi wąskimi niczym w Anglii schodami wchodzimy na piętro. A tam - dość wysokie pomieszczenie i istne szaleństwo. Półki wypchane tysiącami CD-ków, kosze z winylami, książki o muzykach (od Encyklopedii Muzycznej PWN po biografię Adele), gazety muzyczne, DVD z koncertami. Gatunki muzyczne - rozmaite. Tina Turner grzecznie leży obok Rihanny. Na innym stole - Nirvana sąsiaduje z The Clash i Green Day. W rogu półki uginające się od winyli z muzyką klasyczną. W koszach - płyty jazzowe. A jeszcze, jak ktoś akurat reflektuje, są płyty z muzyką z Etiopii czy z filmów bollywoodzkich. Przez dźwięki muzyki, która tu leci zawsze, przebijają się stukania plastiku o plastik, gdy klienci grzebią w płytach.
Ściany wypełnione plakatami, m.in. z koncertów, np. z pierwszego w Polsce koncertu punkrockowego, czyli występu The Raincoats "w dniach 1.04 78 (sobota) i 2.08 78 (niedziela) w godz. 17.00 i 21.00", na który - jak czytamy - zaprasza Socjalistyczny Związek Studentów Polskich.
Plakat punkrockowych The Raincoats z Londynu (bo jaka inna nacja nazwałaby tak zespół) wisi na honorowym miejscu - wszyscy, którzy płacą za kupione tu płyty mają go naprzeciw - nie bez kozery. Jak wyznaje właściciel Record Store, Mariusz Klepacki, w młodości był punkiem i choć z włosów już nie ułoży irokeza, to ciągle bliskie są mu punkowe wartości.
- Ten sklep, jeśli jest w jakiś sposób wyjątkowy, to dlatego, że nie sprzedaję tylko płyt, które są popularne, ale też pokazuję underground, muzykę z całego świata. Czasami mam wrażenie, że nie jestem na właściwym miejscu, bo codzienne pytania o Dżem, o Pink Floyd i Led Zeppelin mnie męczą. Nie jestem typowym, wychowanym na Trójce, sprzedawcą - wyznaje.