Kiedy w Katowicach wspominają europejskie puchary, to najczęściej mówi się o słynnym pojedynku z Girondins Bordeaux. Tak, to wtedy Marian "Ecik" Janoszka miał powiedzieć do Zinedine'a Zidane'a: "Skońc knolić, ino zacnij grać!. Ta historia jest wszystkim doskonale znana i regularnie przypominana. Tego samego nie można powiedzieć o innym dwumeczu, na który spadła grubsza warstwa kurzu historii. Czas to zmienić, bo czy wszyscy wiecie, że GKS Katowice prawie wyeliminował wielką FC Barcelonę? Jeśli nie, to cofnijmy się w czasie o 54 lata.
FC Barcelona na Stadionie Śląskim
Przed laty istniały takie rozgrywki jak Puchar Miast Targowych. Utworzono je, by promować międzynarodowe targi, a początkowo uczestniczyły w nim wyłącznie drużyny z miast targowych. To się z czasem zmieniło, a więc i sens istnienia turnieju pod taką nazwą nie miał większego sensu. Dlatego 1971 roku w jego miejsce powstał Puchar UEFA.
To właśnie w ostatnim sezonie PMT doszło do dwumeczu, o którym będzie mowa. W rozgrywkach znalazł się GKS Katowice i już na dzień dobry trafił na rywala z bardzo wysokiej półki. W I rundzie katowiczanie wylosowali słynną FC Barcelonę. Wtedy może to nie była drużyna na miarę tej z czasów Lionela Messiego, ale i tak nikt nie miał wątpliwości, że katowiczan czeka bardzo ciężka przeprawa z "Dumą Katalonii".
Powiedzmy sobie wprost. Chyba tylko najwięksi optymiści wierzyli, że GieKSa postawi się rywalowi tej klasy. Większość raczej zakładała kilkubramkową porażkę w każdym z dwóch meczów. Okazało się, że ta Barcelona wcale nie jest taka straszna.
- W tamtych czasach nie było takiej technologii i wychodząc na pierwszy mecz na Stadionie Śląskim, nie wiedzieliśmy nic na temat tego, jak oni grają. Graliśmy zachowawczo i przegraliśmy 0:1 - wspominał po latach Jacek Góralczyk w rozmowie z klubową telewizją.
Katalończycy rzutem na taśmę wywieźli z Chorzowa punkt. Dopiero w 82. minucie słynny Carles Rexach zdołał pokonać stojącego w bramce Franciszka Sputa. To wszystko działo się na oczach 75 tys. kibiców, którzy wypełnili Stadion Śląski. Wszyscy wrócili do domu z poczuciem niedosytu, ale także z ogromną dumą, bo przecież Barca miała spacerkiem zapewnić sobie pokaźną zaliczkę przed rewanżem.
Luz, wygoda i basenik
W czasach głębokiej komuny tylko nieliczni mieli okazję zobaczyć, jak się żyje w krajach Zachodu. Piłkarze GKS-u na rewanż w Barcelonie czekali z niecierpliwością oraz dużą niepewnością. Nie wiedzieli, czego mogą się tam spodziewać. W Polsce była bieda i niedostatek na każdym kroku, a tam w stolicy Katalonii zobaczyli zupełnie inny świat.
Wymowny jest fakt, że w zasadzie każdy gracz ówczesnej GieKSy ma w pamięci jeden obrazek. Chodzi o szatnię, którą otrzymali na stadionie Camp Nou.
- Wjechaliśmy w taki tunel, a szatnie chyba były na drugim piętrze. Jak do niej weszliśmy, to nie wiedzieliśmy, czy to jest sala balowa, czy coś, bo mają na uwadze nasze szatnie, gdzie to było pomieszczenie 4x2 m, to tam chyba było 25x25 m. Było z dwanaście ubikacji, basen, a w ramach rozgrzewki można było grać 4 na 2. To było straszne wrażenie, bo pierwszy raz spotkaliśmy się z takim ogromem - opowiada Sput (za klubową telewizją).
- Zapamiętałem strasznie duże, piękne szatnie. Był luz, wygoda, basenik, to było najładniejsze. Poza tym Barcelona wieczorem w świetle reflektorów też jest piękna - mówił z kolei Lechosław Olsza.
W Polsce takich luksusów nie było i to jeszcze przez wiele lat. Dziś nasze kluby nie mają się czego wstydzić, a infrastruktura sportowa nie odbiega od tej w zachodnich krajach. Ale kiedyś to był zupełnie inny świat. Możemy sobie tylko wyobrazić reakcję katowickich piłkarzy, gdy weszli na Camp Nou. Wiele drużyn to wszystko by przytłoczyło i na boisku skończyłoby się wysoką porażką, ale w tym przypadku było zupełnie inaczej.
Działacze wpadli w panikę, a kibice we wściekłość
Wynik pierwszego meczu niewiele zmienił. Wszyscy myśleli, że skoro FC Barcelona nie rozgromiła drużyny z Katowic na Stadionie Śląskim, to z pewnością zrobi to przed własną publicznością. Znowu wielkie zdziwienie, bo naprawdę niewiele brakowało, a "Duma Katalonii" zostałaby ośmieszona i wyrzucona z Pucharu Miast Targowych przez kopciuszka z Polski. To wszystko działo się 16 września 1970 roku.
- Wyjazd do Barcelony to był szok i cała ta otoczka nas przytłaczała, ale nie sportowo. Barcelona w tym okresie nie była tak wielkim klubem jak obecnie. Oni po wygranej w Chorzowie podeszli do meczu luźno, a my byliśmy bardzo skoncentrowani, nie chcieliśmy ponieść wielkiej klęski. Poprowadziliśmy grę tak, że po dwóch kontrach prowadziliśmy 2:0 i szok - opowiadał Jacek Góralczyk.
W ósmej minucie piłkę w bramce umieścił Gerard Rother. Pod koniec pierwszej połowy sędzia podyktował rzut karny. Z ogromną presją poradził sobie Jerzy Nowok. Niedługo później sędzia zaprosił obie drużyny na przerwę. Zrobiło się bardzo gorąco na trybunach oraz... w szatni GKS-u Katowice.
- Stadion zamilkł, przerwa, w szatni kierownictwo klubu zastanawiało się, co będą musieli sprzedać, żeby zapłacić premie za wygrany mecz - mówi Góralczyk.
Trochę inaczej pamięta to Sput. Z jego relacji wynika, że działaczy w szatni nie było, bo ze strachu uciekli. Oddajmy głos bramkarzowi GKS-u.
- W samej Hiszpanii nasi "oficjele" powiedzieli, że za awans dostaniemy po 5000 złotych, co było równowartością około trzech naszych średnich pensji. Gdy prowadziliśmy 2:0 na Nou Camp, w szatni nie pojawił się żaden z dyrektorów. Gdy przegraliśmy, po meczu pojawili się wszyscy - tak nas wyściskali, jakbyśmy wygrali. Cieszyli się podwójnie - wynik był w miarę korzystny, a oni nie musieli nam płacić premii. Śmialiśmy się potem, że w przerwie się nie pojawili, bo szukali dla nas premii - przyznał Sput (za gkskatowice.eu).
Wspominaliśmy też o wściekłych kibicach. Fani Barcy liczyli na łatwe zwycięstwo, a kiedy awans zaczął wymykać się z rąk, to wzięli sprawy w swoje ręce. W tamtych czasach każdy miał ze sobą poduszkę, aby w komfortowych warunkach oglądać swoje gwiazdy. To właśnie poduszki w pewnym momencie zaczęły lecieć na murawę. Z jednej strony wkurzyli ich gracze, ale swój udział w tym miał podobno także Rother.
- Grający z boku Gerard Rother musiał im coś pokazać. Nie wiem, czy był to środkowy palec (śmiech), ale tak ich to zdenerwowało, że nagle zaczęli rzucać w nas poduszkami z siedzisk. Na nasz mecz przyszło 70 tysięcy ludzi, co i tak było dość niską frekwencją, bo na lepsze drużyny przychodziło tam i po 90. tysięcy Proszę sobie wyobrazić, jaki to był widok, gdy nagle z niewidocznych trybun, prosto z ciemności, wyleciało mnóstwo "latających talerzy". Gerard musiał stamtąd uciekać! Sędzia przerwał mecz, aby zostało to wszystko uprzątnięte - mówił po latach Sput.
Tajemnicza propozycja, o której komunistyczne władze nie mogły się dowiedzieć
Sensacji ostatecznie nie było. W drugiej połowie podrażnieni Katalończycy rzucili się do odrabiania strat. W 51. minucie kontaktowego gola strzelił Lluis Pujol. Niewiele brakowało, a GKS znowu by się odgryzł, ale doskonałej sytuacji bramkowej nie wykorzystał Eugeniusz Pluta. Zamiast 3:1, po chwili zrobiło się 2:2 po trafieniu Martiego Filosii.
Nie udało się wywieźć z Barcelony nawet remisu. Sześć minut przed końcowym gwizdkiem znowu dał się we znaki Rexach, choć tutaj nie brakował kontrowersji. - Bramka na 3:2, którą strzeliła Barcelona, była po ewidentnym faulu na Franku Spucie. Ale francuski sędzia przy wiwacie kibiców uznał gola i przegraliśmy - mówił Góralczyk.
Szkoda, że ten dwumeczu jest trochę zapomniany. Może byłoby inaczej, gdyby zachowały się materiały wideo. Takie jednak były wówczas czasy, że nie byliśmy zasypywani z każdej strony telewizyjnym transmisjami. Katowiccy kibice musieli cierpliwie czekać, aż wynik meczu w Barcelonie pojawi się w gazetach.
Piłkarzom pozostały przepiękne wspomnienia. Sput, którego często tutaj cytowaliśmy, zdradził po latach, że miał "tajemniczą propozycję", aby pozostać w Hiszpanii. To jednak wtedy nie było możliwe. Transfery zagraniczne zdarzały się bardzo rzadko. Zawodnikom GKS-u zabrano paszporty, aby nikt nie uciekł.
Transferu do słonecznej Hiszpanii ostatecznie nie było, ale bramkarz GieKSy szybko o tym zapomniał. Po powrocie do kraju dowiedział się, że na świat przyszła córka. Do Katowic przywiózł także kilka cennych pamiątek.
- Jako pamiątkę dostaliśmy statuetkę stadionu. Oprócz statuetki każdy z nas dostał specjalny znaczek. Jak się później okazało, miałem wielkie szczęście - trafiłem na unikat, który zdarzał się bardzo rzadko. Był w nim kamień, niektórzy mówili nawet, że to brylant. Już go i tak nie mam, oddałem bliskiej mi osobie. Po meczu na pamiątkę odłożyłem sobie też gazety. Byłem na wielu zdjęciach, także w hiszpańskich mediach, bo podobno - mimo trzech wpuszczonych bramek - byłem wyróżniającym się zawodnikiem.
Wszyscy piłkarze, którzy wystąpili w tym dwumeczu, zasługują na wieczną pamięć. Poniżej znajdziesz skład GKS-u Katowice z meczu w Chorzowie i Barcelonie.
I mecz
Franciszek Sput - Eryk Anczok, Stanisław Zuzok, Jerzy Geszlecht, Alojzy Łysko, Wiesław Migdał (75. Norbert Wowra), Jan Glick (54. Andrzej Strzelczyk), Lechosław Olsza, Jacek Góralczyk, Eugeniusz Pluta, Gerard Rother. Trener: Marceli Strzykalski.
II mecz
Franciszek Sput - Stanisław Zuzok, Alojzy Łysko (72. Wiesław Migdał), Jan Glik, Jan Geszlecht (63. Erwin Anczok), Jerzy Nowok, Andrzej Strzelczyk, Lechosław Olsza, Jarosław Góralczyk, Eugeniusz Pluta, Gerard Rother. Trener: Marceli Strzykalski.
Może Cię zainteresować: