Wstępne wyniki spisu powszechnego z 2021 roku, które opublikował Główny Urząd Statystyczny, budzą wątpliwości o szczerość wypowiedzi. Wychodzi bowiem na to, że "u nos terozki godo sie tyż po niemiecku", a wypowiadane: "Ja, natürlich", czy "genau" w codziennych relacjach z domownikami może być dowodem na znajomość niemieckiego.
Pytanie o język "używany w kontaktach domowych" było dość jasno sformułowane w deklaracjach spisu powszechnego i dawało respondentom możliwość wymienienia języków niepolskich, niezależnie od tego, czy są one używane z polszczyzną, czy też nie. Na język niemiecki "w kontaktach domowych" wskazało 199 tys. osób, dwukrotnie więcej niż w czasie spisu w roku 2011. Wtedy na język niemiecki wskazało 96 tys. osób.
Zdaniem Marcina Lippy, przewodniczącego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców Województwa Śląskiego, te 199 tys. deklaracji to dowód, że edukacja przynosi efekty, bo od lat 90. XX wieku znów można się tu uczyć niemieckiego. Co też ważne, łatwiej się dziś przyznać do mówienia po niemiecku niż do tego, że się jest Niemcem w Polsce.
- Dlatego uważam, że mniejszość niemiecka jest w Polsce liczniejsza aniżeli wskazują na to wyniki spisu powszechnego - przekonuje Marcin Lippa.
Z tą edukacją nie jest chyba tak dobrze, bo na pytanie o język "używany jako jedyny" w kontaktach domowych, spośród tych 199 tys. na niemiecki wskazało tylko 6,6 tys. respondentów. Mniej niż podczas spisu w roku 2011, kiedy takie deklaracje złożyło 9,7 tys. osób.
Szeregi topnieją
Bez wątpienia od lat zainteresowanie identyfikacją niemiecką w Polsce maleje. Zaraz po transformacji ustrojowej z 1989 roku doliczono się w Polsce ponad 300 tysięcy Niemców, choć w PRL-u głoszono, że Niemców w ogóle tu nie ma. Niemiecki działacz regionalny Dietmar Brehmer, startując w 1991 roku w województwie katowickim do Senatu RP, zdobył ponad 130 tysięcy głosów. Wprawdzie mandatu nie wywalczył, ale wynik był imponujący.
– Po podpisaniu w 1991 roku polsko-niemieckiego traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy mniejszość niemiecka przeżywała swój renesans – przypomina Dietmar Brehmer. To był właśnie ten moment, kiedy Niemcy mogli pokazać, że jednak żyją w Polsce, a teraz mają tu też swoje prawa.
Spis powszechny w 2002 roku pokazał, że do mniejszości niemieckiej przyznaje się 147 tys. osób, w tym w woj. opolskim – 104 tys.
Spis powszechny z 2011 roku potwierdził ten spadek, choć ciągle jeszcze mniejszość niemiecka była najliczniejsza w naszym kraju i liczyła ponad 144 tys. osób. W województwie opolskim – 78,2 tys., śląskim – 34,8 tys.
Spis powszechny z 2021 roku nie był zaskoczeniem. Przynależność narodową niemiecką zadeklarowało 132 tys. osób, z czego 38,7 tys. wskazało narodowość niemiecką jako pierwszą, a 93,8 tys. jako drugą.
Jednych zabrała śmierć, drugich emigracja, pozostałych nadal trzyma strach. Do szczerej identyfikacji i artykulacji niemieckiej odbiera odwagę antyniemiecka retoryka obozu władzy. Na Górnym Śląsku jest dodatkowo obawa przed zarzutem o „zakamuflowanej opcji niemieckiej”.
Coraz mniej liczne są też organizacje mniejszości niemieckiej, których jest w Polsce 27. Należy do nich w sumie 51,5 tysiąca członków. To są dane z połowy w 2022 roku i dotyczą wyłącznie tych, którzy płacą składki. Oczywiście, nie trzeba być w organizacji mniejszościowej, żeby czuć się w Polsce Niemcem.
Najliczniejsze są związki i stowarzyszenia niemieckie w województwie opolskim – skupiają wokół swojego programu prawie 29,5 tysiąca członków.
W województwie śląskim są dwie odrębne organizacje. Jedna z nich: Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Niemców Województwa Śląskiego z siedzibą w Raciborzu i z przewodniczącym Marcinem Lippą liczy 8,6 tys. osób. Druga to Niemiecka Wspólnota „Pojednanie i Przyszłość” Dietmara Brehmera, z siedzibą w Katowicach – 3,3 tys. członków. Były próby łączenia obu organizacji, ale się nie powiodły.
– Nie jesteśmy podzieleni, każda z organizacji realizuje własne cele – przekonuje Marcin Lippa. – Dietmar Brehmer skoncentrował się na działalności socjalnej i chwała mu za to. Realizujemy też wspólne projekty, wspólnie tworzymy listy wyborcze do samorządu czy parlamentu.
Pod względem liczebności następny jest Związek Stowarzyszeń Niemieckich Warmii i Mazur – 2,7 tys. osób. Spis powszechny z roku 2011 wykazał w warmińsko-mazurskim 4,6 tys. Niemców. Potem statystyka maleje. Najstarsze w Polsce jest Niemieckie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne w Wałbrzychu. Powstało już w maju 1957 roku i działa do dziś. Skupia w swoich szeregach około 320 osób. Podobnie jest w środowisku wrocławskim, ale tu wielu jest studentów germanistyki. Nieco mniej w Grudziądzu – około 300, Koszalinie – 160, jeszcze mniej w Gdańsku, czy Malborku.
Organizacje niemieckie wspiera zarówno rząd w Warszawie, jak i w Berlinie
Wszędzie cele są mniej więcej takie same: integracja mieszkańców narodowości niemieckiej, troska o język niemiecki i niemiecką kulturę, pielęgnacja lokalnych zwyczajów. Organizacje mają swoją prasę, dostęp m.in. do anteny Radia Katowice, Radia Opole, czy Radia Vanessa.
Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Niemców Województwa Śląskiego mocno zakotwiczyło się w terenie. Działa około stu kół. Oddziałów jest dziewięć, a największe to Racibórz i Gliwice, potem także: Katowice, Bytom, Bielsko-Biała. Towarzystwo jest właścicielem pięciu budynków, pozostałe lokale wynajmuje na swoją działalność. Często są przy kościołach, w dawnych salkach katechetycznych.
Nie ma współpracy
Tematy niemieckie nie są przedmiotem znaczących debat w regionie. Podczas dekomunizacji ulic Niemcy z województwa śląskiego słali listy do wielu miast z prośbą o nadanie ulicom nazwy m.in. Josepha von Eichendorffa – niemieckiego poety romantycznego, czy Oskara Troplowitza – niemieckiego farmaceuty, współwynalazcy kremu Nivea. Bezskutecznie.
Na szczeblu gminnym łatwiej o porozumienie, w kilku radach są przedstawiciele mniejszości niemieckiej. Na szczeblu wojewódzkim takich porozumień nie widać, choć funkcjonuje Wydział Spraw Obywatelskich i Cudzoziemców, którego zadaniem jest m.in. „prowadzenie spraw dotyczących mniejszości narodowych i etnicznych”.
– Chcielibyśmy, żeby przedstawicie Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego zaszczycili, na przykład, nasze czerwcowe uroczystości upamiętniające ofiary obozu Zgoda – mówi Marcin Lippa. – Regularnie wysyłamy zaproszenia.
Na tegoroczne obchody "Dnia pamięci ofiar obozu Zgoda" w Świętochłowicach ich zaproszenie także pozostało bez odpowiedzi.
W rocznicę powstań śląskich w pobliżu Góry św. Anny mniejszość niemiecka składa kwiaty na grobie niemieckich bojowników, ale także na grobie powstańców śląskich i kadetów lwowskich. Groby są na tym samym cmentarzu, w sąsiedztwie. Polska delegacja zatrzymuje się tylko w jednym miejscu.
Porażki wyborcze
O spadającym zainteresowaniu niemiecką identyfikacją świadczą także niepowodzenia komitetów wyborczych, choć mniejszości narodowe zwolnione są z konieczności przekroczenia 5-procentowego progu wyborczego w skali całego kraju.
Po raz pierwszy komitet wyborczy mniejszości niemieckiej pojawił się w roku 1990 w czasie wyborów uzupełniających do Senatu RP w województwie opolskim. Henryk Kroll przegrał wówczas z prof. Dorotą Simonides – kandydatką „Solidarności”.
Później był sukces. Mniejszość niemiecka wprowadziła w 1991 roku do parlamentu aż siedmiu posłów i jednego senatora. Dwóch posłów pochodziło z ówczesnego województwa katowickiego: Willibald J. Fabian i Erhard Bastek, jeden z województwa częstochowskiego: Georg Brylka, trzech z województwa opolskiego: Henryk Kroll, Helmut Paździor, Bruno Kosak. I jeden z listy krajowej – Antoni Kost. Senatorem został Gerhard Bartodziej.
W wyborach z 1993 roku mandaty posłów z list mniejszości niemieckiej zdobyły cztery osoby, z woj. opolskiego: Henryk Kroll, Joachim Czernek, Helmut Paździor, a ówczesnego woj. katowickiego – Roman Kurzbauer.
W roku 1997 do Sejmu weszło tylko dwóch posłów: Henryk Kroll i Helmut Paździor, obaj z Opolszczyzny. Mandat senatorski stracił Gerhard Bartodziej.
Sytuacja zmieniła się dopiero w 2007 roku. Mandat poselski stracił Henryk Kroll najbardziej rozpoznawany aktywista mniejszości niemieckiej w Polsce. Do Sejmu wszedł tylko jeden przedstawiciel mniejszości – Ryszard Galla, były marszałek województwa opolskiego. I tak jest do dziś.
W województwie śląskim zdeklarowani Niemcy żyją w małych grupach. Funkcjonowanie w polityce jest więc utrudnione. Ostatni wysiłek w wyborach parlamentarnych z 2015 roku zakończył się spektakularną klęską. Komitet Zjednoczeni dla Śląska nie zdobył żadnego mandatu. Tworzyli go głównie działacze mniejszości niemieckiej, a także Ruchu Autonomii Śląska.
Mniejszość niemiecka wspierała listę RAŚ w wyborach do sejmiku śląskiego.
– Sam znalazłem się na takiej liście – przypomina Marcin Lippa. – Od lat dobrze nam się współpracuje. Wiele osób należy i do RAŚ, i do naszej organizacji.
Co z lekcjami niemieckiego?
Na dziś najważniejszym problemem jest ograniczenie środków na naukę języka niemieckiego jako języka mniejszości narodowej. Decyzją Przemysława Czarnka, ministra edukacji i nauki, od września 2022 roku dzieci, zamiast trzech godzin, uczą się języka niemieckiego tylko jedną godzinę w tygodniu.
– Wsparło nas wiele samorządów, dokładając się do tej nauki – mówi przewodniczący Marcin Lippa. – Na przykład, Zabrze i Gliwice zapewniło finansowanie jednej z brakujących godzin, a Toszek – dwóch.
Sprawą zainteresował się już Rzecznik Praw Obywatelskich. Na razie nic jednak nie wskazuje na to, by we wrześniu zostały przywrócone mniejszości niemieckiej zabrane lekcje języka niemieckiego.
Może Cię zainteresować: