Leszek jodlinski

Leszek Jodliński: "Wszyscy chcemy być w Luwrze, gdy jedziemy do Paryża. Podobnie powinno być w Gliwicach". Dyrektor Muzeum w Gliwicach o tworzeniu tożsamości miasta

Leszek Jodliński zajmuje się muzealnictwem już ponad 20 lat. W trakcie kariery zawodowej kierował Muzeum w Gliwicach, Muzeum Śląskim i Muzeum Górnośląskim. Z tego ostatniego został zwolniony w 2019 roku decyzją Urzędu Marszałkowskiego, po czym wystąpił na drogę sądową, argumentując, że zwolnienie przed upływem terminu kontraktu było bezpodstawne. Wojewódzki Sąd Administracyjny uznał decyzję zarządu województwa za nieważną, a po odwołaniu marszałka Jakuba Chełstowskiego do NSA w drugiej instancji zapadł prawomocny wyrok uznający zwolnienie Jodlińskiego za bezprawne. Karierę kontynuował w Republice Czeskiej. Zajmował się też działalnością wydawniczą. Od 2 kwietnia 2025 roku ponownie pracuje na stanowisku dyrektora Muzeum w Gliwicach. W rozmowie ze Ślązagiem, zdradził, jak wyobraża sobie przyszłość gliwickiego muzealnictwa.

Rozmowa z Leszkiem Jodlińskim, dyrektorem Muzeum w Gliwicach

Od początku kwietnia pojawiło się wiele komentarzy dotyczących Pańskiego wyboru na stanowisko dyrektora muzeum. Były zarówno głosy poparcia, jak i krytyki. Czy uważa pan, że wybór pana na to stanowisko jest kontrowersyjny?
Myślę, że to pytanie należy skierować do tych, którzy dokonali wyboru - prezydentki miasta i wiceprezydenta. To oni powierzyli mi tę funkcję, i traktuję to jako zaproszenie, wyraz zaufania i uznania dla moich kompetencji. Oczywiście podjęcie tej pracy to także moja osobista decyzja, ponieważ wiązała się z moimi wyborami rodzinnymi i życiowymi. Co do kontrowersji, uważam, że jeśli ktoś faktycznie chce rzetelnie ocenić moją dotychczasową działalność, zwłaszcza w kontekście tego, co udało się osiągnąć w Gliwicach, to dorobek jest jednoznacznie pozytywny. Zmieniałem to muzeum na wiele lat przed moim powrotem. Wiele projektów, które zapoczątkowałem, trwa do dziś i wciąż kształtuje profil tej instytucji. Gliwiczanie to pamiętają.

Przez wiele lat Gliwice promowały się jako miasto „piastowskie”. Niektórzy mogą się bać, że skupi się pan na niemieckim i żydowskim, a także lwowskim aspekcie jego historii...
Adam Zagajewski w „Dwóch miastach" napisał, że chodził ze swoimi rodzicami ulicą Zwycięstwa i tłumaczono mu, jak wyglądały Wały Hetmańskie we Lwowie. Ja miałem bardzo podobną lekcję patriotyzmu i opowieści o utraconej ojczyźnie we Lwowie.

To jest też coś, co będzie się pojawiało w ofercie muzeum? Historia osób, które po 1945 roku stworzyły to miasto na nowo?
Powiedziałbym, że weszły do domów i uznały je za swoje. Pokolenie po 1945 roku znalazło się w niejednoznacznej sytuacji. Ludzie myśleli, że coś się zmieni. To było straumatyzowane środowisko, które żyło w mieście nieswoim. Jednak w drugim, czy trzecim pokoleniu musieli uznać, że to miejsce jak najbardziej należy do nich. Mają do niego nie tylko tytuł prawny, ale po prostu zapuścili korzenie, których wcześniej ich pozbawiono. Z drugiej strony mamy historię tych, którzy żyli w mieście, które im odebrano, bo mieszkali tu od dziada pradziada.

Czyli stawia pan na opowiadanie historii Gliwic z wielu perspektyw?
Muzeum nie może prezentować jednostronnej narracji. Wyobrażam sobie, że tak powinno być w każdym muzeum na Śląsku. Tak zresztą dzisiaj się nie robi i każdy rozsądnie myślący - w tych niestety trudnych czasach – człowiek wie, że nie ma jednej prawdy historycznej. Ta myśl przyświecała Gliwickim Dniom Dziedzictwa Kulturowego. Miały być okazją do zastanowienia się nad historią naszej przestrzeni i zadawania sobie pytań na przyszłość - burzyć, czy nie burzyć? Zmienić? Poddać konserwacji? Co zyskujemy, co tracimy?

Mnie – młodej osobie, która dojeżdżała na Politechnikę – Gliwice kojarzą się głównie ze studiowaniem. Jaką ofertę stworzyć właśnie dla młodych ludzi, studentów, którzy właśnie poznają przestrzeń tego miasta?
To jest świetne pytanie. Studenci są grupą przejściową, która zostaje w mieście na chwilę. Nad tą formułą będzie trzeba się zastanowić. Pokazać, że to jest miasto atrakcyjne dla kogoś, kto ma aspiracje europejskie, kto myśli o sobie jako o obywatelu świata. Będę chciał, żeby takie wątki też reprezentowano. Co do formuły, to będę bardzo liczył na środowiska akademickie. Konsultacja i współpraca z Politechniką Śląską będą tutaj niezbędne i nie chodzi tylko o Wydział Architektury. Jednym z celów, które chciałbym zrealizować, jest pokazanie, jak nowoczesne technologie, takie jak sztuczna inteligencja, mogą wpłynąć na sposób przekazywania wiedzy. Dla młodszych osób to ważne, by oferta muzeum była zrozumiała, angażująca i dostosowana do ich potrzeb. Chciałbym, aby na przykład drukowanie 3D, które kiedyś było tylko eksperymentem, stało się naturalnym narzędziem w edukacji, pozwalającym na odkrywanie przestrzeni muzealnej w nowy, interaktywny sposób. Współpraca ze środowiskiem akademickim może w tym pomóc.

Czyli Muzeum w Gliwicach wyjdzie na miasto?
W Gliwicach działa wiele NGO-sów, organizacji prowadzących miejskie wycieczki, aktywistów miejskich. Są tematyczne ścieżki. Ludzie zadają pytania o swoją przestrzeń do życia. Chronią zabytki i miejską zieleń. Często się w dobrym znaczeniu buntują i wpływają na samorząd - to moim zdaniem są naturalni partnerzy muzeum. Bez nich wyjście poza mury muzeum byłoby trudne.

Czy w tym wyjściu pomoże też spuścizna Ericha Mendelsohna, o której niedawno pan publicznie wspominał?
Zdecydowanie. Wszyscy chcemy być w Luwrze, gdy jedziemy do Paryża. Podobnie powinno być w Gliwicach. Więc jeśli mamy globalną markę, jaką jest Mendelsohn, powinniśmy ją wykorzystać. Pytanie jak ją opowiedzieć. Nie da się tego zrobić nudno. Nie wystarczy powiedzieć: „wielki architekt”.​ Chciałbym zaproponować duży, festiwalowy projekt - coś w rodzaju „Mendelsohn Day”. Raz do roku, a może nawet dwa. To nie byłoby tylko o domu tekstylnym Weichmanna, ale o modernizmie, Bauhausie, polskiej awangardzie i współczesnej architekturze, sztuce. Śląsk stoi architekturą i designem - wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się w Ostrawie czy Katowicach.

Czyli Mendelsohn może być nie tyle tematem, co punktem wyjścia?
Dokładnie. Nie chodzi tylko o architekturę, ale i o całe zjawiska związane z nowoczesnością. Gliwice mają tradycję - od Bauhausu, tradycję miasta ogrodu, po współczesne inicjatywy jak akcje społeczne czy nowoczesne galerie, grupy poszukujące alternatywnych tożsamości. Trzeba tylko to pokazać. Muzeum może organizować wystawy, spotkania, ale chciałbym też, żeby te inicjatywy pojawiły się poza jego murami. Chodzi o wykorzystanie całego potencjału miasta. Pamiętajmy, że budynek Mendelsohna może być pretekstem, by opowiedzieć o całej epoce - o oderwaniu się od przeszłości, o modernistycznym zachwycie nad przyszłością.

Mendelsohn jako impuls do zmiany?
Tak. To może być hasło, które uruchomi całą lawinę. Już dziś, obok wieży Radiostacji, to drugie najbardziej rozpoznawalne pojęcie związane z Gliwicami. Na pewno pomoże w tym wpis na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO... to może być ogromne wsparcie. Ale trzeba się do tego przygotować. Trzeba zacząć o tym myśleć wcześniej - budować poparcie, pokazywać, że to coś wartościowego. Bo dziś żyjemy w cieniu wieży Radiostacji - i słusznie, to bardzo ważny symbol. Ale dobrze mieć też coś, co ten obraz dopełni. Mendelsohn może być takim elementem. Byłem niedawno w Chemnitz - tam jest dom towarowy braci Schocken, jedno z jego ostatnich dzieł. Duma miasta. Miasta porównywalnego z Gliwicami, które dziś jest jedną z Europejskich Stolic Kultury.

Wyjście poza mury muzeum jest bardzo ciekawą inicjatywą, ale musimy też wrócić do przeszłości w związku z przypadającym teraz Rokiem Tragedii Górnośląskiej...
Wiem, że w muzeum będzie prezentowana wystawa poświęcona Tragedii Górnośląskiej, przeniesiona z Ostropy. Nie jest może aż tak silnie podkreślone, jak bym sobie tego życzył, ale to też jest kwestia podejścia do tej tematyki. Dobrze, że są organizacje takie jak stowarzyszenia, NGOS-y mniejszość niemiecka czy regionalne grupy, które przejęły część odpowiedzialności za upamiętnianie. Społeczny Komitet Obchodów Tragedii Górnośląskiej Ziemi Gliwickiej działa - i to w społecznej, obywatelskiej formule.

Wynika to z faktu, że Tragedia Górnośląska w Gliwicach wyglądała inaczej niż w pozostałych miastach regionu?
Mamy inną opowieść i pamięć o Tragedii Górnośląskiej, ale nie zmienia to faktu, że ofiarami były zarówno duże miasta, jak Gliwice, jak i śląska wieś. Moim zdaniem to powinno być uwzględnione w programie. Pamiętajmy też o tych, którzy przybyli na Śląsk z Polski centralnej i z Kresów, o ludziach, którzy przez pierwsze lata tutaj przeżyli trudne, często dramatyczne chwile i nie mieli prawa do własnej pamięci. Sam pochodzę z rodziny, która nie mogła wspominać Lwowa i Kresów. Pamiętam jak ważne to było dla starszych osób, które na nowo mogły mówić o tym, co przeżyły. Tak samo, jak w przypadku Tragedii Górnośląskiej – to temat, który wciąż czeka na pełniejsze ujęcie w kulturze i historii.

Leszek Jodliński został nowym dyrektorem Muzeum w Gliwicach

Może Cię zainteresować:

Muzeum w Gliwicach ma nowego dyrektora. Leszek Jodliński powraca na stanowisko po 17 latach

Autor: Arkadiusz Szymczak

02/04/2025

Śpiący lew. Kultowa dla bytomian rzeźba Kalidego

Może Cię zainteresować:

Zabytki Śląskowi odebrane. Czy kiedyś uda się odzyskać nasze skarby kultury?

Autor: Tomasz Borówka

12/04/2025

Spodek tarasy schody 6

Może Cię zainteresować:

Spodek ma szansę zostać pełnoprawnym zabytkiem. Machina ruszyła. Postępowanie w tej sprawie zostało rozpoczęte

Autor: Katarzyna Pachelska

11/04/2025