Fedrowano miliony ton węgla rocznie, pod ziemią pracowały tysiące górników
Kiedy w pobliskim Orzegowie budowana jest huta według założeń Carla Godulli (…) nieco dalej, nieopodal drogi z Beuthen do Schombergu szychmistrz Joschonek robi odwiert w ziemi dziedziczki Johanny i znajduje węgiel. Szczęśliwy znalazca zgłasza złoże w urzędzie, ale nie ma pieniędzy potrzebnych na rozpoczęcie budowy kopalni (…) Nikt jeszcze wtedy nie przypuszcza, że węgiel będzie tak cenny – pisze w „Balladzie o śpiącym lwie” Agata Listoś – Kostrzewa.
Jak wylicza badający dzieje śląskiego górnictwa Adam Frużyński do najstarszych bytomskich kopalń należały „Bergfreiheidt” (nadanie w 1794 r.), w której udziały posiadał właściciel majątku Szombierki von Hohberg i założona w Bobrku w latach 1800-1803 przez hrabiego Mieroszewskiego kopalnia „Józef”. Były to niewielkie zakłady (w przypadku tego pierwszego dopiero jego przejęcie w 1836 r. przez Karola Godulę umożliwiło rozbudowę). W latach 20-tych XIX wieku w Łagiewnikach zaczęła fedrować kopalnia „Florentine” należąca do Franciszka von Winklera.
Prawdziwy boom górnictwo węgla kamiennego przeżyło jednak dopiero w drugiej połowie XIX w. (wcześniej dominowały kopalnie cynku) kiedy to w Bytomiu zaczęła działalność kopalnia „Heinitz” (potem znana jako „Rozbark”), „Hohenzollern” (później „Szombierki”) i „Verenigte Karsten-Centrum”. W „czarne złoto” na terenie Bytomia inwestowali Donnersmarckowie, Schaffgotschowie oraz „Spadkobiercy Gieschego”.
Bytom wiele razy zapisał się w historii górnictwa. To w Bytomiu 1908 r. powstała Górnośląska Główna Stacja Ratownicza (dziś Centralna Stacja Ratownictwa Górniczego) – pierwsza tego typu placówka na Górnym Śląsku, której utworzenie było inicjatywą Brackiego Stowarzyszenia Zawodowego w Tarnowskich Górach. To także tutaj miała miejsce największa tragedia w dziejach górnośląskiego górnictwa (31 stycznia 1923 r. w kopalni „Heinitz”, później znanej jako „Rozbark” w wybuchu pyłu węglowego zginęło 145 górników).
W
okresie
międzywojennym na terenie niemieckiego Bytomia działało pięć
kopalń węgla kamiennego (kopalnie „Radzionków” i „Florentyna”
zostały po polskiej stronie granicy), a w 1929 r. uruchomiono nową
kopalnię „Beuthen”, z której już rok później wydobyto ponad
800 tys. ton węgla. Modernizowano także już istniejące „gruby”
– m.in. „Hohenzollern”
i
„Karsten-Centrum”
(w
tej
pierwszej w 1938
r. wydobycie sięgnęło 2 mln ton, w
tej drugiej było tylko nieznacznie mniejsze). Najwięcej – 3 mln
ton – fedrowano w 1938 r. w kopalni „Graffin Johanna” (później
KWK „Bobrek”). W
sumie tuż przed wybuchem II wojny światowej bytomskie kopalnie (po
obu stronach granicy) wydobyły blisko 10 mln ton węgla (to ok.
połowa całej zeszłorocznej produkcji Polskiej Grupy Górniczej),
zatrudniając kilkanaście tysięcy górników.
„Nie chcemy być drugim Bytomiem” – krzyczeli protestujący w Imielinie
Wzajemne relacje miasta z górnictwem nigdy nie były łatwe. „Gruba – żywicielka” dawała pracę tysiącom hajerów, zapewniając w ten sposób utrzymanie ich rodzinom, lecz równocześnie rujnowała kamienice, drogi, sieć wodociągową i kanalizacyjną. Wydobycie „czarnego złota” dawało zarobić, ale generowało też olbrzymie szkody i koszty. Tymczasem bogate pokłady kusiły, by sięgać po więcej. Zwłaszcza po roku 1945, kiedy to węgiel stał się w praktyce dla Polski jedynym źródłem dewiz.
W lipcu 1953 roku – jak czytamy w „Balladzie o śpiącym lwie” – Główna Komisja Oceny Projektów Inwestycyjnych w Warszawie przygotowuje wycenę… Bytomia. Wartość miasta szacuje się na 272 mln zł, koszt zniszczeń, do jakich doprowadzi wydobycie pod chronionym do tej pory śródmieściem – na 60 mln zł, zaś wartość zalegającego tam węgla – na 160 mln zł. Wniosek? Zyskać można 100 mln zł.
- Analiza filara ochronnego pod miastem Bytomiem ugruntuje słuszność decyzji eksploatowania wielkich zasobów pokładów węgla skoncentrowanych w filarze miasta przez nowoczesne, gruntownie zainwestowane kopalnie bytomskie, przy pełnej świadomości, że szkody na powierzchni filarów wystąpią – cytuje prof. Bolesława Krupińskiego, znanego specjalistę w zakresie górnictwa Agata Listoś – Kostrzewa.
W
rzeczy samej szkody
wystąpiły.
I
to wielkie. Dla
wielu osób symbolem Bytomia były kopalniane szyby i wyjeżdżające
stąd wagony węgla, ale też tąpnięcia,
spękane domy, zalane wodą zapadliska i zdewastowana infrastruktura.
„Nie chcemy być drugim Bytomiem” – krzyczeli kilka lat temu
mieszkańcy położonego na drugim końcu Śląska Imielina,
protestując przeciwko planowanej uruchomieniu wydobycia z nowego
złoża przez KWK Piast-Ziemowit.
Terapia szokowa dla miasta. Spod „topora” uciekła tylko KWK „Bobrek”
Jeszcze w połowie lat 80-tych minionego stulecia w Bytomiu fedrowało sześć kopalń: „Bobrek”, „Dymitrow”, „Rozbark”, „Szombierki”, „Powstańców Śląskich”, „Miechowice” (do tego dochodziły przedsiębiorstwa okołogórnicze - Bytomskie Zakłady Naprawcze Przemysłu Węglowego, Przedsiębiorstwo Transgór i Przedsiębiorstwo Remontowo-Budowlane PW).
Początek końca bytomskiego górnictwa nastąpił wraz z burzliwą transformacją lat 90-tych XX wieku. Tutejsze kopalnie, a wraz z nimi całe miasto przeszło istną terapię szokową, której tempo wyznaczały likwidacje, fuzje, zmiany szyldów i górnicze protesty. Na przestrzeni kilkunastu lat zamknięto niemal wszystkie bytomskie „gruby”.
Wszystkie
z wyjątkiem KWK „Bobrek”. Ta
kopalnia również wytypowana była do
likwidacji, ale
udało
się ją
uratować,
gdyż w 2015 r. - w ramach realizacji
rządowego programu naprawczego dla górnictwa – została
sprzedana przez Kompanię Węglową (jej ówczesnego właściciela)
do Węglokoksu Kraj (wówczas spółki zależnej Grupy Węglokoks,
obecnie już należącej bezpośrednio do Skarbu Państwa).
Jest węgiel, ale nie można go bezpiecznie wydobyć. To wyrok dla kopalni
Dziś górnicza era Bytomia na naszych oczach dobiega końca. Kilka dni temu zarząd spółki Węglokoks Kraj, właściciela kopalni „Bobrek” ogłosił, że zakład ten będzie działać jeszcze tylko do końca 2025 roku.
- Od stycznia 2026 roku konieczne będzie rozpoczęcie działań likwidacyjnych – zapowiedziano w komunikacie.
Jako powód takiej decyzji (w myśl umowy społecznej „Bobrek” miał działać do roku 2040) wskazano negatywną opinię powołanej przez Prezesa Wyższego Urzędu Górniczego Komisji ds. zagrożeń naturalnych w sprawie możliwości bezpiecznego fedrowania w obszarze górniczym Bobrek-Miechowice 1. Zarząd spółki tłumaczył, że taka opinia skutkuje „znacznym ograniczeniem zasobów możliwych do wydobycia i koniecznością zakończenia produkcji do końca 2025 roku”.
- Jestem przeciwko likwidacji kopalń, ale nie wtedy, kiedy to zagraża bezpieczeństwu górników. Jakby pan zobaczył mapy tych pokładów na „Bobrku”, to by pan doszedł do wniosku, że oni i tak za długo fedrują – mówi w rozmowie ze ŚLĄZAGIEM Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki i prezes Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Górnictwa w Polsce, komentując w ten sposób decyzję o przyśpieszonym zamknięciu KWK „Bobrek”.
Przyśpieszony
koniec
KWK „Bobrek” oznacza, że w Bytomiu niemalże nie znajdziemy już
kopalni. Niemalże, gdyż wciąż
jeszcze fedrować będzie prywatny ZG Eko-Plus, kopalnia będąca
swego rodzaju „pogrobowcem” dawnej KWK Powstańców Śląskich
(eksploatuje
część jej złóż), aczkolwiek
jej
roczne wydobycie na poziomie 150-180 tysięcy ton ma się nijak to
fedrowanych przed laty spod Bytomia milionów ton. Miasto
funkcjonujące przez dekady w cieniu górniczych szybów podąży
śladem Chorzowa, Świętochłowic,
Zabrza,
Siemianowic
Śląskich, Sosnowca,
czy Dąbrowy Górniczej.
„Nikt nie straci tam pracy”. Miasto chce, by w miejscu „gruby” pozostał biznes
Co dla Bytomia oznacza kres fedrowania na „Bobrku”? Na pewno nie tak wiele jak zamykanie kopalń na przełomie XX i XXI wieku. To nie ta skala, nie te okoliczności. Wówczas w krótkim czasie zlikwidowano kilka zakładów, zatrudniających w sumie tysiące górników. Jeśli dołożyć do tego odbywające się w tym samym czasie „zwijanie” bytomskiego hutnictwa i fakt, że restrukturyzacja przemysłu ciężkiego miała miejsce też w ościennych miastach, to przestaje dziwić fakt, że bezrobocie w Bytomiu w pierwszych latach obecnego stulecia przekraczało 25 proc. Dziś wynosi 8,5 proc. i koniec zatrudniającej obecnie 1800 pracowników (ok. 800 z nich to mieszkańcy Bytomia) „gruby” raczej niewiele zmieni.
- Ci ludzie znajdą zatrudnienie w górnictwie jeśli tylko będą chcieli. Sąsiednie kopalnie chętnie ich przyjmą, bo to są górnicy najwyższej klasy – uważa Jerzy Markowski.
- Zapewniam, że nikt nie straci tam pracy – przekazała w poniedziałek (1 lipca) minister przemysłu Marzena Czarnecka po spotkaniu z prezesem Węglokoksu Kraj i prezydentem Bytomia. Obiecała, że proces związany z końcem eksploatacji będzie prowadzony w oparciu o zapisy umowy społecznej z wykorzystaniem gwarancji świadczeń socjalnych, a miasto i spółka mogą liczyć na „pomoc i wsparcie dotyczące działań restrukturyzacyjnych”.
W perspektywie kilku lat palącą sprawą stanie się zagospodarowanie terenów po likwidowanej „grubie”. Wiadomo, że nie weźmie ich już Spółka Restrukturyzacji Kopalń, która zgodnie z prawem takie przejęcia zakończyła wraz z końcem ubiegłego roku. Władzom miasta marzy się, aby w miejscu kopalni nadal prowadzona była działalność produkcyjna, zapewniająca mieszkańcom miejsca pracy.
- Rozmawiamy już teraz z panią minister Czarnecka o tym, co tam się będzie działo. Będziemy wspólnie starali się, aby ten teren został wykorzystany w inny sposób związany z prowadzeniem takiej działalności – deklaruje prezydent Bytomia Mariusz Wołosz. Przy okazji zwraca jednak uwagę, że w kontekście problemów związanych ze szkodami górniczymi (w latach 1883 – 2011 ponad 2/3 powierzchni obszarów zabudowanych w Bytomiu zostało objętych osiadaniami gruntów, powierzchnia miasta obniżyła się średnio o 5,5 metra, zaś maksymalnie o ok. 35 metrów) koniec wydobycia węgla pod Bytomiem może być korzystny dla miasta.
- Dzisiaj eksploatacja węgla kamiennego, metodą którą była prowadzona, jest też dużym problemem dla wielu miast – mówi Wołosz.
Może Cię zainteresować:
W miejscu dawnej kopalni „Centrum” w Bytomiu ma powstać centrum innowacyjności
Może Cię zainteresować: