Kiedy kilka lat temu Agnieszka Radwańska ogłosiła, że kończy karierę, wydawało się, że czekają nas lata posuchy w polskim tenisie. Szybko jednak narodziła się nowa gwiazda, która już osiągnięciami przebiła słynną krakowiankę. „Isia” nigdy turnieju wielkoszlemowego nie wygrała, a Iga Świątek w krótkim czasie zrobiła to dwukrotnie. W dodatku dziś jest rakietą numer jeden na świecie, co jej poprzedniczce także się nie udało.
Początek w kwalifikacjach
Maja Chwalińska to 20-letnia
tenisistka, która urodziła się w Dąbrowie Górniczej. Zawodowo związana jest z klubem BKT Advantage Bielsko-Biała, który
reprezentuje w krajowych rozgrywkach. Chwalińska
już od dwóch lat próbowała się dostać do głównej drabinki
turniejów wielkoszlemowych. Z powodu odległego miejsca w rankingu
WTA (172) za każdym razem musiała startować w kwalifikacjach. Do
tej pory barierą nie do przejścia zawsze była pierwsza
runda.
20-latka
czterokrotnie odpadała po jednym meczu z kwalifikacji turniejów
wielkoszlemowych. Dwa razy spotkało ją to w Australian Open i po
jednym razie w Rolandzie Garrosie i Wimbledonie. Przełom jednak w
końcu nastąpił i to w takim stylu, że o sukcesie Mai pisała cała
Polska. Zawodniczka
z Zagłębia awansowała do Wimbledonu. Trawiasta nawierzchnia kortów
w Londynie tym razem jej służy. Sukces jednak trochę rodził
się w bólach, a w kwalifikacjach były momenty, w których piękny
sen mógł zostać szybko przerwany.
Groźny wróg: depresja
Od 2019 roku młoda tenisistka zmagała się z depresją, o czym mówiła w niedawnym wywiadzie zamieszczonym na stronie federacji ITF (International Tennis Federation). – W 2019 roku zaczęłam się źle czuć. Najpierw na korcie, potem także poza kortem. Doprowadziło mnie to do depresji – opowiada Maja. – Postanowiłam zrobić przerwę od tenisa i nie wiedziałam nawet czy wrócę, ponieważ nie było dobrze. Na początku trudno mi było nawet wychodzić z domu. Pomógł mi bardzo czas spędzony z rodzicami i przyjaciółmi.
Zaczęła biegać, potem zainteresowała się... boksem („Był naprawdę fajny”), aż w końcu wróciła do tenisa. Jak mówi, przestała być dla siebie taka surowa i podkreśla, że w trudnych chwilach pomogły jej, okazując wsparcie, Iga Świątek i Japonka Naomi Osaka. Powrót Chwalińskiej na kort okazał się świetną decyzją.
Trzysetowe pojedynki
Walkę
o Wimbledon Chwalińska zaczęła od rywalizacji z Hiszpanką Alioną
Bolsovą. Dąbrowianka wygrała pierwszego seta, ale po drugim zrobił
się remis. Maja jednak zacisnęła zęby, otrząsnęła się i w
trzeciej partii znowu była górą, co dało jej historyczny awans do
II rundy kwalifikacji. W
życiu sportowca często jest tak, że wystarczy jedna akcja, jeden
mecz i w głowie coś przeskakuje, a potem zaczyna „iść”. W przypadku Chwalińskiej efekt był taki, że w
drugim spotkaniu znowu stoczyła trzysetową bitwę na korcie, z
której wyszła zwycięska. Alexandra Ignatik z Rumunii przegrała z
nią 2:6, 7:5, 2:6.
Sprawy
zatem tak się potoczyły, że 20-latka miała już awans do turnieju
finałowego na wyciągnięcie ręki. Na drodze jednak stanęła
zawodniczka, która m.in. dwa razy grała w półfinale Wimbledonu.
Coco Vandeweghe z USA była faworytką starcia w III rundzie
kwalifikacji i pierwszy set to potwierdził. Maja
Chwalińska przegrała 3:6, ale to była tylko chwilowa niemoc. Potem
to ona przejmowała inicjatywę w kluczowych momentach. Drugiego seta
wygrała do trzech, a trzeciego do czterech i dzięki temu po raz
pierwszy w karierze zagra w turnieju głównym.
Czas na pierwszą rundę
Lada
moment przekonamy się, czy 20-latkę stać na przełamanie kolejnej
bariery. W I rundzie Wimbledonu trafiła na Katerinę Siniakovą.
Czeszka to aktualnie 63. rakieta świata, więc poprzeczka będzie
zawieszona bardzo wysoko.
Na
koniec warto dodać, że w Wimbledonie zobaczymy jeszcze dwie inne
Polki, które są związane z naszym regionem. W turnieju głównym
zagra Magdalena Fręch, która jest zawodniczką Górnika Bytom.
Przez kwalifikacje przeszła z kolei klubowa koleżanka Chwalińskiej
z BKT Advantage Bielsko-Biała, czyli Katarzyna Kawa.