Po pierwsze, do wyników spisu powszechnego jeszcze bym się nie przywiązywał. Po 18 miesiącach rachowania, GUS nadal nie potrafi zinterpretować bodaj półmilionowej rzeszy i trudno powiedzieć, czy ludzie pisali niewyraźnie, czy statystycy głowią się, do czego zakwalifikować wpisy „ślōnsko” zamiast „śląska”… A może – pozostając w uniwersum „Gwiezdnych wojen” – są wśród nas Ewoki i Tuskeni i państwo jeszcze nie wie, co o tym myśleć. Ten spis od początku na poważny nie wyglądał, ale niepoważność to u nas codzienność, więc nie ma co biadolić. Są wyniki wstępne, będą ostateczne, pewnie po odsianiu Ewoków przybędzie jeszcze Ślązaków. Przyjmijmy do wiadomości, idźmy dalej.
Mniejszość etniczna? Może w innym multiwersum
Czy prawie 600 tys. deklaracji narodowości śląskiej wstrząśnie polską polityką? No jasne, Kaczyński na Żoliborzu już uczy się godać. Wpływ wyników spisu na polityczne decyzje na szczeblu krajowym będzie mniej więcej taki, jak szanse na odkopanie Bursztynowej Komnaty podczas budowy domu w Kozłowej Górze. „No ale nie można już udawać, że Ślązacy nie istnieją…”. Można. Co zmieniło prawie 850 tys. Ślązaków w poprzednim spisie w 2011? Premierem był chyba „przychylny regionalizmowi” (hehe) Donald Tusk.
Śląscy politycy (zapowiada Maciej Kopiec z Nowej Lewicy) będą pisać czterdziestą piątą ustawę o legalizacji Ślązaków w polskim prawie, ale nawet oni wiedzą, że żaden rząd złożony z elit, które znamy, nie pozwoli na żadną mniejszość etniczną. Co nie znaczy, że ustawowe próby, rozumiane jako presja i przypominanie, są pozbawione sensu. Tym niemniej: prędzej PiS uchwali język regionalny niż np. PO uzna Ślązaków za mniejszość. Może w innym multiwersum, w którym nie ma rozdygotanej świadomości porozbiorowej i drogi na Zaleszczyki.
Co więc zrobić z wynikami spisu? Poprawić sobie samopoczucie, na przykład. Jakieś 600 tysięcy ludzi zadało sobie trud, żeby przejść tę całą grę komputerową GUS inaczej niż sugerowała instrukcja producenta. Ślązacy istnieją i to istnieją wbrew całej logice państwa, które od 100 lat trudno znosi wszelkie odstępstwa od monoetnicznego modelu polskości. Powtórzę, co napisałem parę tygodni temu: pokażcie mi drugą taką kulturę w Polsce, poza narodowym nurtem, którą państwo szanowało tak, jak przedstawiciel handlowy szanuje służbowe seicento. Którą marginalizowano i rozwadniano, a mimo to – zupełnie oddolnie – zachowała swoją kompozycję. 600 i 500 tysięcy śląskich deklaracji (narodowość/język) to potwierdzają, paradoksalnie może nawet bardziej dobitnie niż 850 tysięcy Ślązaków w roku 2011.
Gdy Twardoch dostanie Nobla
Spis to tylko epizod w kształtowaniu tożsamości i ewolucji śląskiej kultury. I zupełnie serio, bez ironicznych uśmieszków: jest jakieś „dobrze” w tym, że jesteśmy jak służbowe seicento. I dzięki Tusku, dzięki Jarosławie Kaczyński, że się baliście, blokowaliście i wyrzucaliście ustawy do kosza. Śląska kultura i śląski język rozkwitła również dzięki temu, że nikt jej skoncesjonował (jest takie słowo?), nikt nie położył na niej państwowej łapy, nikt nie próbował nią sterować z jakiejś Agencji ds. Pielęgnowania Godki i za publiczne pieniądze odkurzać śląskiej cepelii made in PRL.
Dzisiejsza śląskość i jej język wyrosły na buncie, oporze, partyzantce. Warunki zmusiły Ślązaków do kreatywności, efekt jest piękny i tak długo jak Śląsk będzie kontrkulturą, będzie jak „Never Mind the Bollocks” i nikt nie wystroi tej kultury w jakiś fałszywy kostium, w jakieś żupany, będzie dobrze. Przypomnijcie sobie wygibasy za miliony w wykonaniu gamoni z Polskiej Fundacji Narodowej. Zerknijcie do Panteonu Górnośląskiego. Nie chcecie takiego zła.
Trzeba tylko pamiętać, że jesteśmy jak Mandalorianie. Zdani na siebie. I wystarczy. Kutz i Smolorz wychowali pokolenie świadomych Ślązaków. Na Twardochu, Talarczyku i Rokicie wyrosną kolejne. Mniej martyrologii i śląskiej krzywdy, więcej fantazji, bo jest o czym opowiadać. Czekam na pierwszy serial po śląsku z polskimi napisami na Netflixie i niekoniecznie zaś o Tragedii Górnośląskiej. Na pierwszą książę napisaną po śląsku, którą tłumaczyć będą na inne języki.
Nie wiem, kto weźmie się za przygotowanie kandydatury Katowic do Europejskiej Stolicy Kultury w 2029, ale – jeśli już – to okazja lepsza na nowe bodźce, niż kolejna ustawa o języku regionalnym, której nie będzie.
Kiedyś wszyscy to zrozumiecie. Najpóźniej gdy Twardoch dostanie literackiego Nobla, bo dostanie, jako pierwszy Ślązak w tej dyscyplinie. W sumie to już niedługo.