Wiadomo, nie ma lepszego tematu niż opisywanie wyższości Górnego Śląska nad Warszawą. Ale w kategorii: wielkie koncerty, które brzmią jak g... w wiadrze, Stadion Narodowy to faktycznie wyjątkowe zjawisko. Można nawet powiedzieć, że Warszawa wytworzyła nowy rodzaj przeżywania muzyki na żywo: piknikowo-instagramowo-tiktokowy. Nic nie słyszysz, uszy krwawią, ale wydałeś parę stówek, żeby stać 100 metrów od Beyonce, więc przynajmniej cykasz fotkę i wspominasz, ile razy zmieniała sukienki na scenie. U sporej części publiki pewnie w ogóle ważniejsze to drugie.
Beyonce, Harry Styles, The Weeknd - trzy przykłady z ostatnich tygodni. Odbiór na Narodowym? Totalna porażka, kakofonia, magma dźwiękowa, jazgot, nuty latają i odbijają się po całym stadionie jak duchy po mieście w "Ghost Busters". Bynajmniej nie jest to nowa sytuacja: lista artystów zarżniętych muzycznie w Warszawie to dzieło całej dekady, z pamięci: Madonna, Depeche Mode, Coldplay...
Ktoś powinien wymazać. To miejsce
Wpisujesz w Google koncert na Narodowym w Warszawie i masz satysfakcjonującą (hehe) lekturę na cały dzień. Fragment relacji z Guns N'Roses z ubiegłego roku:
"Co z tego, że Gunsi dali 3,5-godzinny koncert, skoro zdecydowana większość utworów zlewała się w jedną wielką ścianę dźwięku, z której trudno było wyłapać jakiekolwiek niuanse. Bywały momenty, gdzie nie byłem w stanie na początku rozpoznać utworu, bo gitary wyprzedzały bas i perkusję. O ile jeszcze solówki Slasha jako tako dało się usłyszeć, to już gorzej było w chwili, gdy do głosu dochodził drugi gitarzysta, Richard Fortus". Pisze dziennikarz WP.
Ludzie, którzy przychodzą na koncert cokolwiek usłyszeć, po smakowaniu kakofonii w Warszawie dodają: "Ktoś raz na zawsze powinien wymazać to miejsce z koncertowej mapy w Polsce". Teraz kilka faktów i teorii, dlaczego na Stadionie Śląskim takich problemów nie ma.
Rammstein już wie
Po pierwsze, Narodowy w Warszawie nie nadaje się na koncerty. To nie opinia, to fakt. Podczas projektowania i budowania obiektu, kompletnie pominięto temat akustyki - może z pośpiechu (Euro 2012), może decydował rachunek kosztów, a może nikt nie pomyślał. Właściwie nikt nigdy nie udzielił jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Ekspert, z którym rozmawiałem, tłumaczył, że winne jest morze betonu wylane na stadionie plus szkło i loże okalające trybuny, plus parking podziemny - wszystko to tworzy wielkie pudło rezonansowe, którego nie da się nagłośnić.
Paradoksalnie, stara konstrukcja Śląskiego - z wałami ziemnymi, rozłożystymi trybunami i brakiem takich wynalazków jak podziemne przestrzenie parkingowe dają zupełnie inne warunki. Przykład: gdy 5 lat temu w Chorzowie grali Guns N'Roses, ich realizatorzy zapowiadali, że mogą potrzebować kilkunastu godzin na przygotowanie nagłośnienia. Po dwóch wszystko było gotowe. Tego lata Rammstein nieprzypadkowo wystąpił dwukrotnie na Śląsku i nie wstąpił do Warszawy. Nieoficjalnie: po zeszłorocznych przygodach z akustyką Narodowego, niemiecka grupa postanowiła więcej nie próbować. Czy to znaczy, że Stadion Śląski ma szansę odzyskać renomę pierwszej areny koncertowej w Polsce?
Nie. To znaczy nie w 100 procentach. Po pierwsze, stracone lata. Przedłużająca się modernizacja, potem totalne odpuszczenie działki koncertowej przez poprzednie władze stadionu. Lekkoatletyka? Super, ale muzykę kalendarz też wytrzyma. Ostatnio więcej było legend o tym, jakich artystów straciliśmy (Metallica, Eminem, Stonesi...) niż wielkich wydarzeń muzycznych, choć tego lata coś drgnęło. Po drugie, są gwiazdy, zwłaszcza popu, które chcą grać tylko w stolicy, a Chorzów to prowincja (to nie ja mówię, to ONI), ewentualnie melodia przeszłości. Przy okazji, aż się prosi: czy koncert na Stadionie Śląskim w 2-milionowych Katowicach byłby ciekawszą alternatywą?
Po trzecie, w koncertowej Polsce istnieje - że tak powiem - nieformalny podział gatunkowy. Beyonce zawsze wybierze Warszawę, nawet kosztem jakości dźwięku, Depeche Mode (czy np. The Cure) najczęściej występują w Łodzi, bo tam tradycyjnie nowofalowo. Śląsk kojarzy się z metalem i rockiem. Bo Metallica, Pearl Jam czy Rammstein, ale i np. najlepsi Stonesi. Czy to źle? Przeciwnie - rock jest najlepszy, ale trzeba jeszcze z tego robić użytek.
U2 na Śląskim? Jak w 2005?
Pół żartem, pół serio: Stadion Śląski powinien wysyłać szpiega na każdy koncert (zwłaszcza rockowy) do Warszawy, by na rozmowy z wielkimi graczami typu Live Nation przygotował materiał pt. "Jak nie powinien brzmieć na żywo twój topowy artysta". Czy to na pewno argument? Tak, to argument. Dla zespołów inwestujących miliony w nagłośnienie i własnych inżynierów dźwięku zderzenie z akustycznym wiadrem, za jaki uchodzi Narodowy, też nie jest... Jak by to ująć? Też nie jest wymarzonym scenariuszem.
W praktyce: jedynym argumentem stolicy jest jej stołeczność i oczywisty prestiż z tego wynikający. Wpływy z biletów? Na Śląski, dzięki dużo większej płycie (bieżnia!) wchodzi więcej ludzi niż na Narodowy - 140 tys. na dwóch Rammsteinach, prawda? Pozostaje kwestia odbudowy utraconej przed laty renomy i to bez wątpienia w Chorzowie wyzwanie na kolejne sezony. W nich każda Metallica, każdy rockowy koncert, który - mimo fatalnej akustyki i międzynarodowej już famy jej towarzyszącej - wyląduje w Warszawie, będzie porażką organizacyjną Śląskiego. Niech idole popu dalej prowadzą na tiktokowe pikniki na Narodowy. My grajmy metal i rocka, na poziomie. Jeśli nie ma lepszego miejsca, to nie ma powodu, by ktokolwiek wybierał gorsze.
Na szczęście, to bardzo nieoficjalne wieści: życie zaczyna się układać. Już dziś mówi się o przynajmniej trzech przyszłorocznych terminach koncertowych zagranicznych gwiazd, które są sondowane na Śląskim. Najciekawsza plotka jest taka, że w przyszłym roku w trasę po Europie ruszy U2 i - jeśli zagra w Polsce - trudno sobie wyobrazić lepsze miejsce niż Chorzów. Ktoś pamięta rok 2009? Ten koncert ze zdjęcia?
To przypomnijcie też Bono.
Może Cię zainteresować: