Michał Smolorz był... Choć minęło 11 lat, wciąż trudno się pogodzić, że "był". Bo szczególnie dziś, w cierpiących na niedostatek elit Katowicach, czuć bóle fantomowe po jego odejściu. Sporo miłych rzeczy o Smolorzu napisano, po jego absolutnie niespodziewanej śmierci, nocą 10 stycznia 2013 roku. Że erudyta, że sumienie Ślązaków (to Józef Krzyk), że "zawzięty śląski pyskacz" (chyba Kazimierz Kutz). Sam - w czasach, które i ja pamiętam - określał siebie mianem "starego śląskiego satyra". Bo Smolorz, choć zawzięty i pyskaty, kpiący, a nawet obrażający w trakcie długiego publicystycznego życia każdego, kto na Śląsku coś znaczył, autentycznie ten swój Śląsk kochał. I swoje Katowice też.
Pamiętam Piotra Uszoka sunącego w śniegu i siarczystym mrozie na jego pogrzebie. Przyszedł żegnać swojego sąsiada z dzielnic południowych, choć Smolorz z Uszokiem niejeden raz jechał bez znieczulenia. Był to być może ostatni taki przypadek, gdy polityk (prezydent Katowic) z honorami żegna swojego bezkompromisowego krytyka. Bo rozumie, że w gruncie rzeczy obu cechowała troska o to samo.
Michał Smolorz najwybitniejszym katowiczaninem swoich czasów? Ciężko znaleźć argumenty przeciwko. Sam Kutz, na grobie którego Smolorz miał przemawiać (a wyszło - no cóż - odwrotnie) pewnie by przytaknął. Katowiczanin, mieszczanin, człowiek stąd i tu całe życie, człowiek słuchany, czytany, autorytet, głos, sumienie, śląski satyr... Tak, Kutz też pisał felietony, równolegle, w tym samym czasie, czasem w kontrze do Smolorza i - jak to mówią - wice Wersal. Ale publicystyka Smolorza to była ta ziemia spod Uthemanna, to był ten wkurw widziany od śląskiego zaplecza, które przemierzał na motorze, wpasowany w galanterię skórzaną jak Judas Priest za najlepszych czasów. To były zasłyszane na teatralnych premierach pomruki, wątpliwości, gdy wszyscy się ze sobą zgadzali, krytyka, gdy wszyscy byli zadowoleni.
Po 11 latach bez Smolorza można mnożyć powody, dlaczego Katowice powinny o Smolorzu pamiętać. I dziwić się, dlaczego sobie nie przypomniały. Jest gdzieś w Katowicach ulica Wisławy Szymborskiej, były o to zabiegi i zostały spełnione marzenia lokalnego fanklubu poetki. W porządku. Ale podążając tym tropem: Kutz w Katowicach ulicy nie ma, o Buszkę i Frantę nikt dotąd się nawet nie upomniał, a za sam Tauzen panowie architekci zasłużyli na pomnik. Mają Katowice własnych bohaterów, o których wypadałoby zadbać i podpowiadam: Michał Smolorz powinien być na czele listy.
A już abstrahując od śląskiego kombatanctwa, "Cysorza", "Śląska wymyślonego", krucjat o śląską kulturę, o śląską godkę, o śląską kuchnię... Miał pan Michał wyjątkowe poczucie humoru. Kiedyś zrobiłem w DZ śląską wersję Muppetów i Smolorz z Kutzem byli Waldorfem i Statlerem - tymi prześmiewcami z loży. Smolorz odpisał po paru godzinach: "Czcigodny Panie Marcinie, toś mnie Pan obsadził w roli tetryka. Kutza to jeszcze rozumiem, ale żeby mnie?!". A kogo innego?
Aha, to zdjęcie - jego żartobliwa wizytówka z hasłem "Baron Pilchowic i Szopienic". I jeszcze Smolorz niedługo przed śmiercią, cytuję z notatek:
"I teraz mi Stwórca nakaże: wynocha! Idź precz w piekła ogień jak ta czarna owca! Więc ślubuję na tamtym świecie pokochać każdego człowieka z Sosnowca".
"Bo mnie osobiście pragnienie porywa, by było tam śmiesznie jak w wierszach Fredry. Dlatego w niebieskiej otchłani chcę bywać w solarium z proboszczem katedry".
Pamiętajcie w Katowicach o Michale Smolorzu. Albo w końcu sobie o nim przypomnijcie.