Krótkie przypomnienie: w listopadzie 2018 roku władzę w sejmiku województwa śląskiego przejęło Prawo i Sprawiedliwość. Wybory wygrało, ale większość, kruchą, wiszącą na jednym radnym, miała koalicja PO (z Nowoczesną)-SLD-PSL. W Rybniku mandat z listy PO i Nowoczesnej zdobył Wojciech Kałuża, były wiceprezydent Żor – głosowało na niego 25 tys. ludzi.
"Widzicie piska na galotach?"
Zanim
odbyły się wybory samorządowe, długo zanim odbyła się pamiętna,
inauguracyjna sesja sejmiku, Kałuża, na ile mu wyobraźni
starczało, budował swoją pozycję żarliwego antypisowca. Gdy do
Wodzisławia przyjechał rozpoczynający pierwszą kadencję
prezydencką Andrzej Duda, Kałuża krzyczał: „Ty ch…!”.
Podczas konwencji wyborczej KO mówił ze sceny, odwracając się do
zebranych: „Widzicie tu jakiegoś piska na galotach?”. „Wiecie,
czego we mnie nie ma? Nie ma stracha… nie boimy się niczego, tak?
A już na pewno nie PiS-u!” - zapewniał.
Po
wyborach do sejmiku, PiS brakowało jednego mandatu do przewrotu i
przejęcia władzy w województwie śląskim. Wszyscy wiedzieli, że
wśród radnych pozostałych ugrupowań zacznie się poszukiwanie
choćby jednego, który zechce dołączyć do tzw. „dobrej zmiany”.
Na początku listopada Michał Dworczyk, szef kancelarii premiera,
pisze do Mateusza Morawieckiego: „Śląsk – mamy jednego
człowieka – więc powinno być OK. Mimo to szukamy kolejnych na
zapas". Premier odpisuje: „Bardzo mnie ucieszyłeś ze
Śląskiem". W tym samym czasie Kałuża przestaje odbierać
telefony od kolegów z KO. Gdy wszyscy radni fotografują się z
karteczkami: „Nie dzwoń, nie PiSzę się!”, Kałuża kasuje
konto na Facebooku.
Warto dodać, że Wojciech Kałuża do sejmiku wchodził z osobistymi problemami: niedokończonym domem, kredytem frankowym na karku i nieudanymi przygodami w biznesie. Gdy KO, SLD i PSL rozmawiali o koalicji, zgłaszał, że chciałby zostać wicemarszałkiem. To marzenie spełniło Prawo i Sprawiedliwość. 21 listopada 2018 roku, Kałuża, otoczony szczelną obstawą polityków PiS, wydukał, że przechodzi na drugą stronę. Przekonał go rządowy „Program dla Śląska” i miliardy, które miały płynąć do województwa śląskiego. Program dla Śląska okazał się politycznym oszustwem i realizacyjną klapą. Obiecywane przez PiS miliardy też na Śląsk nie trafiły.
Jakie programy? Tylko osobiste korzyści
Niezrealizowanymi
obietnicami Kałuża się nie przejął, podobnie zresztą jak
nieprawidłowościami w Funduszu Górnośląskim, za które
resortowo, jako wicemarszałek odpowiadał. Jak na ironię, były to
natomiast główne argumenty marszałka Jakuba Chełstowskiego i
trójki radnych PiS, którzy przed rokiem dołączyli do opozycji.
Kałuża pożegnał się wtedy z funkcją w zarządzie województwa,
ale nową posadę znalazła mu partia.
Zaledwie
10 dni po dymisji (1 grudnia 2022 roku) Jastrzębska Spółka Węglowa
poinformowała o wszczęciu postępowania kwalifikacyjnego na
stanowisko wiceprezesa ds. rozwoju. Pozostawało ono nieobsadzone od
1,5 roku. Przy całym bałaganie w samym górnictwie, kadrowa akcja z
Kałużą została przeprowadzona błyskawicznie: już 14
grudnia JSW donosiła o rozstrzygnięciu konkursu. Ciekawostka: z
jego kryteriów usunięto np. znajomość języka obcego. Bo Kałuża
nie posługuje się żadnym językiem obcym w stopniu choćby średniozaawansowanym. Co najważniejsze, Kałuża był jedynym kandydatem na
wiceprezesa ds. rozwoju, który nie miał żadnego doświadczenia
w górnictwie.
Dodajmy, że w Prawie i Sprawiedliwości próbowano przygotować odpowiedni „spin”: w grudniu minister rozwoju, Grzegorz Puda stwierdził w Zabrzu, że to właśnie Wojciech Kałuża przyczynił się do ściągnięcia rekordowego wsparcia z Unii Europejskiej dla województwa śląskiego - 5,1 mld euro. 10 miesięcy później można zapytać, gdzie są te pieniądze, ale tym ani Kałuża, ani politycy PiS również nigdy specjalnie się nie przejmowali. Bo tylko naiwni mogliby sądzić, że w tego typu targach naprawdę chodzi o jakieś programy czy publiczne dobro. Zawsze chodziło wyłącznie o chwilowe osobiste korzyści i wpływy.
Panie Kosiniak! Ojczyzna wzywa!
Historia
Kałuży od razu przychodzi na myśl, gdy po wyborach parlamentarnych
PiS znów czegoś brakuje do większości. Ale tym razem nie jest to
jeden, dwa czy pięć mandatów. Nawet Michał Dworczyk nie byłby w
stanie kupić 19 posłów i kiedy przyjrzymy się bliżej całej
sytuacji, zauważymy, że obóz dobrej zmiany jest już pogodzony z
przejściem do opozycji, co najwyżej będzie próbował grać na czas. To partyjni propagandziści z mediów
publicznych gorliwie wiosłują ku Utopii: „W sumie PiS i Lewica
mają zbliżony program”, „Jeśli chodzi o wartości, PSL
bardziej pasowałoby do PiS niż do KO i Lewicy”.
Co tam pałowanie Ludowców przez 4 lata i pakowanie Trzeciej Drogi pod próg w kręconych sondażach.
Na
osobny akapit zasługuje wczorajszy żarliwy apel i darcie szat przed
tronem w wykonaniu pracownika Dziennika Zachodniego. Pierwszy raz
komentuję twórczość DZ, ale czegoś tak rozpaczliwego nawet bym
nie wyśnił:
Wybory parlamentarne, które zakończyły się zwycięstwem Prawa i Sprawiedliwości, nie dając jednak temu ugrupowaniu możliwości samodzielnych rządów, przynoszą cień nadziei na odrodzenie koalicji, która ponad sto lat temu przywróciła Rzeczpospolitą na mapach Europy.
We właśnie minionych wyborach parlamentarnych walczyliśmy o dwie wizje Polski. Konserwatywnej, pokornej Bogu i wartościom, które Polaków ukształtowały, Rzeczypospolitej traktowanej jako dobro wspólne. Druga strona ruszyła do wyborów w walce o źle pojmowaną wolność i tolerancję. To wizja bardzo niebezpieczna, która spowoduje, że świat, jaki znamy, za chwilę przestanie istnieć. Polskę zaleją niekontrolowane rzesze imigrantów.
Po kolejnych stu latach nadszedł moment, by wspomóc Polskę w potrzebie. Pora odłożyć na później partykularne interesy. Panie Prezesie Kosiniak-Kamysz, Ojczyzna wzywa! To właśnie od Pana i działaczy ruchu ludowego, na którego czele Pan stoi, zależy, co stanie się z Polską. To walka również o to jak zapamięta Pana historia. Karty leżą na stole, wystarczy nimi zagrać dla ratowania Rzeczypospolitej przed utratą tysiącletniej spuścizny.
Już dość tej walki, Wielka Koalicja może być tą patriotyczną, która po ponad stu latach powróci, by walczyć po jednej stronie dla Rzeczypospolitej. By pomnażać dobrobyt i dbać o bezpieczeństwo Polaków.
Na bok śmieszność i naiwność, naprawdę rozumiem, że każdy funkcjonariusz w mediach (publicznych jak dom) będzie teraz ratował się jak może. Przypominam historię Wojciecha Kałuży nie po to, by kogoś ostrzegać (pilnowanie swoich ludzi to nie moje zmartwienie tylko szefów poważnych partii), a raczej na zimno zrecenzować. "Operacja Kałuża" województwie śląskim skończyła się wielkim oszustwem: 3,5 roku temu premier porzucił Program dla Śląska, wielkimi inwestycjami rząd chwali się na Śląsku, ale Dolnym (Intel, Volkswagen), a w zamian w ordynarny sposób degraduje regionalne lotnisko w Pyrzowicach (Turkish Airlines do Balic, pamiętacie ten skandal?). Pieniądze unijne, na które czeka całe województwo: nie tylko ich nie ma, ale też wskutek decyzji premiera Morawieckiego na sprawiedliwą transformację dostaniemy z Unii mniej niż pierwotnie planowano (w skali kraju 4 zamiast 8 mld euro). Tu nigdy nie chodziło o żaden Śląsk.
Sam Kałuża musi wiedzieć, że nawet on finalnie straci albo już stracił na swojej zdradzie. Na stanowisku w JSW wytrwa góra kilka miesięcy. Potem zostanie po prostu skompromitowanym działaczem związanym z partią, która w najbliższych latach będzie miała 100 poważniejszych problemów niż jego dalszy los.
My też mamy sto poważniejszych problemów. Ale... tak to mniej więcej wygląda:
Może Cię zainteresować: