O tym, że TO nie działa (4 lata patriotycznej celebry...etc) zauważamy na Śląsku od cholernego zawsze. Nie działa, bo nie trzyma się kupy. W Gliwicach jest tablica, że jakiś polski literat w XIX wieku wyjrzał z powozu i przeżegnał się pod ratuszem, a nie ma śladu po takim Troplowitzu. Tysiąc razy było o tym gadane, pisane i o to kłócone. TO najlepiej uosabia stanowisko Czesława Sobierajskiego, który u nas, na ŚLĄZAGU, oświadczył, podczas nasadzenia pierwszego dębu polskości w Katowicach, że „jego żadne dziedzictwo inne niż Polskie na Śląsku nie interesuje”. I szlus.
Psst! Panie Sobierajski, połowę kopalń na Śląsku zbudowali Niemcy. Połowę wciąż działających i fedrujących! Jak sobie to poukładać w głowie?
Odmawia się Górnoślązakom...
A więc Klub Jagielloński napisał… Zanim powiecie: „Nie będą nam tu ideologowie polskiej centroprawicy meblować Śląska”: Klub Jagielloński napisał to, co sami wiemy i powtarzamy. O TYM. Jacy my? Szewczyk (tak, Szewczyk!), Kutz, Twardoch i Rokita. Talarczyk i Kadłubek, jeśli ktoś potrzebuje przypisów. I teraz: „Narzucenie regionowi wąsko rozumianej polskości jest symboliczną przemocą wobec Ślązaków” – zauważa Zbigniew Przybyłka w obszernej, uczciwej i ciekawej rozprawie na temat, że tak powiem: problematycznej relacji Warszawa-Śląsk. „TO jest symboliczną przemocą”. Pamiętacie jeszcze „Narodowy Dzień Powstań Śląskich”? Nawet to koncertowo spartolono, bo na powstańcze święto wybrano datę, która w żaden sposób nie wiążę się z żadnym z powstań. Władza sama wybrała, kiedy Ślonzoki, ustami władzy, wypiją szampana.
Teraz będą fragmenty tekstu Klubu Jagiellońskiego:
„Jeżeli Warszawa liczyła na wielki triumf polonocentrycznej wizji historii regionu, to najwyraźniej po 33 latach demokracji ciągle nie znalazła instrukcji obsługi Ślązaków. Centrum musi w końcu zrozumieć, że polityka historyczna wobec Górnego Śląska powinna uwzględniać jego odrębną od reszty kraju specyfikę”.
„Kiedy Polacy w połowie XIX w. „odkryli” Górny Śląsk i zaczęli agitować jego autochtonów do swojego projektu narodowego, w takim właśnie duchu (francuskiego „roman national”; czarnoskóre dzieci z kolonii powtarzały w szkołach: „Nasi ojcowie Galowie…”) rozpoczęli opowiadać Ślązakom ich własną historię. W tym dopisanym rozdziale narodowej opowieści śląski lud całą swoją historię poświęcił na wracanie do polskości odebranej im w średniowieczu”.
„Zamknięty na wariantywność polski roman national zaczyna być odbierany jako przemoc symboliczna. Przy próbie wtłoczenia w jego sztywne ramy większość historii Śląska staje się tylko parentezą niepolską, a więc bezwartościową. Odmawia się Górnoślązakom dumy z osiągnięć cywilizacyjnych i kulturalnych ich regionu”.
Zaskoczeni? Diagnozami nie bardzo, bo przecież to wszystko już było. Rodowodem diagnozy? Bardziej, no… bo wiadomo, Klub Jagielloński. Można też zastanawiać się, skąd to się wzięło i wolałbym wierzyć, że to np. efekt świetnego „Kajś” Zbigniewa Rokity, który przeczytała już cała Polska, a nie pełzającej kompromitacji np. Panteonu Górnośląskiego. Tym niemniej...
Polskość pod kroplówką
Tym niemniej, to nawet zabawne (macie właściwsze słowo?), że klęska patriotyczno-prawicowego kulturkampfu na Śląsku jest tym bardziej widoczna, im mocniej odkręcono kurek z państwowymi pieniędzmi na świętowanie polskości. Co więcej, objawia się właśnie w formie kompleksowej recenzji panteonu - inwestycji za 40 mln zł, która tylko do końca dekady pochłonie kolejne blisko 30 mln (3 mln rocznie na utrzymanie).
- Narracja pod hasłem „Ślązak, więc Polak” jest społecznie martwa. Pojedyncze głosy na puszczy, które wieszczą katastrofalne wizje „kulturalnego odseparowania” Śląska od Polski i „zwijania polskości” w regionie, odbijają się od ogółu społeczeństwa jak groch od ściany. Wszystkie polsko-śląskie inicjatywy zdarzyły się w ostatnich lat z inspiracji administracji publicznej i zależały od państwowej kroplówki. Obumrą, kiedy tylko się ją odetnie – pisze Zbigniew Przybyłka.
Najprościej jak się da: gdyby TO chociaż było ciekawe… Jeśli oczywiście władza musi koniecznie przypominać Ślązakom, że są Polakami. Repolonizacja Śląska z tymi sztandarami „Tobie Polsko”, powtarzaniem na baczność bredni o „powrocie do macierzy”, jakimiś kmicicami pod pomnikiem powstańczym, to jest kapitulacja elementarnej kreatywności i triumf intelektualnego lenistwa. To jest inwencja rodem z PRL złączona ze współczesnym korpo-odfajkowaniem, że się zrobiło. Defilada, parada, maskarada. Na osłodę waty słownej - wata cukrowa pod panteonem.
Żeby nie było, że to PiS. „Polityka kulturalna Warszawy wobec Górnego Śląska to często nieporadny folklor spod znaku gwary, Barbórki i rolady z modrōm kapustōm” – czytamy w tekście KJ. Każdy to robił. Od gen. Zawadzkiego aż po politycznych wodzów wolnej Polski (prezydenta Komorowskiego pamiętacie?). „PiS tylko z większą konsekwencją i zadęciem robi to, co robili już jej poprzednicy z partii liberalnych i lewicowych” – podkreśla Przybyłka. Jeszcze raz: nie wiadomo, po co, bo cała ta strategia, za przeproszeniem, jedzie krindżem jak pląsy Jakimowicza z Ogórek w reżimowym telewizorze.
Panteon jak amerykańskie imiona
Rozumiem przy tym, że panteon jest dla Klubu Jagiellońskiego symbolem TEGO. Na zewnątrz faktycznie może to tak wyglądać. KJ zorganizował niedawno debatę na ten temat – chyba pierwszą w ogóle, co już wiele mówi. Ponadto, jak pisze Przybyłka, ciężko było znaleźć poważnych ludzi chętnych do bronienia wystawy w podziemiach katowickiej katedry. To mówi jeszcze więcej. Wracając do tekstu: jedyne moje poważne zastrzeżenie dotyczące jego rozprawy dotyczy jednak zarysowania panteonu jako potencjalnej platformy porozumienia w polityce historycznej wobec Śląska i na Śląsku.
Po pierwsze, co Przybyłka zauważa na górze tekstu, „statut panteonu pokazał, że nie chodzi o wizję wielokulturowych dziejów Górnego Śląska, a dogmatyczną polskość z przesłaniem katolickim”. Nie trzeba czytać statutu, żeby zauważyć, że panteon udający, że Śląsk ma 100 lat (chyba że św. Jacek i Jadwiga), że śląskość to polskość, że księża tak, a jakaś tam noblistka z Katowic nie, to fastrygowanie oszustwa, którego nie da się tak po prostu poprawić. Wystarczy, że PiS przegra wybory, a abp Skworc odejdzie z pałacu? No nie.
Idea panteonu, skądinąd szlachetna (opowiadanie Śląska wielkimi życiorysami, dokonaniami i przeżyciami), została zdewastowana za 40 mln zł. Tak jak podkreśla Przybyłka, będzie on sobie trwać, bo hajs się zgadza, wycieczki szkolne się znajdą, a samo miejsce na patriotyczne rocznice od święta jest w sam raz. Nic nie da dołożenie tam paru „Niemców” i nawet nie o to chodzi. Honorowanie rzeszy bez większego znaczenia dla historii Śląska, ograniczanie jej do lat 1922-2022 (chyba, że św. Jacek, rozumicie…) to jest dom, który już się krzywi, a fundamenty przeciekają. Nie ma co łatać dachu.
A przede wszystkim i najważniejsze: to jest po prostu śmiertelnie nudne. Portrety i notki rodem z Wikipedii na wielkich telewizorach. Panteon jest jak amerykańskie imiona w „Pulp Fiction”. Bokser Butch pytany w taksówce o znaczenie swojego odparł: „Amerykańskie imiona g… znaczą”. Co więc ma opowiadać panteon, jeśli on się po prostu kupy się nie trzyma? Zgadza się, Butch?
Literaci wychowają nam polityków?
Rozwiązania? Panteonu nikt nie wywróci do góry nogami, bo wydano nań publiczne pieniądze. I w ogóle, ile można o tym kąciku pamięci u arcybiskupa... Patrzmy szerzej. „Przemoc symboliczna”? Coś się jednak zmienia, wolniej niż Krzysztof Ibisz, ale jednak się zmienia. Pamiętacie prezydenta, premiera i sejmik, którzy radzili w sprawie dnia powstań? O dziwo nikt nie powtarzał już o „powrocie do macierzy”. Potem objawiła się co prawda trupa wojewody, która wymyśliła sobie, że o powrocie do macierzy szumieć będą sadzonki dębów, ale to już operetka bez żadnego większego znaczenia. Generalnie, jak bardzo nie lubię tego sformułowania, kropla drąży skałę. Czy komuś się to podoba, czy nie.
Rozwiązania? Przyjdzie taki moment, że władza nie będzie mogła robić Ślązakom łaski, że ich zauważa. Może sobie władza nawet zrzucać ulotki z helikopterów podczas patriotycznych akademii na każdym rynku, może sadzić aleje nawet z płaczącymi wierzbami, a pod nimi ustawiać fortepiany Chopina i inne lodówki niepodległości. Jeśli ludzie tu potrafią odróżnić niemiecki Persil od polskiego, to na to się też nie nabiorą.
Nie, bo? Bo Śląskość to dziś najciekawsza opowieść w Najjaśniejszej Rzeczpospolitej. Ze wszystkimi swoimi odnogami, wariantami, z wielokulturowością, z bogobojnością i demonicznością. Nauczyliśmy się ją eksportować, bez oglądania się na dziadów w żupanach czy innych kontuszach i nigdy nie wyglądało to lepiej. Rynek też to widzi. Widzi Twardocha, Rokitę, widzi Talarczyka wypowiadającego bluźnierstwa na warszawskiej scenie, nagradzanego owacjami na stojąco. Oczywiście, łatwiej byłoby, gdybyśmy mieli jakąkolwiek siłę oddziaływania politycznego, zamiast błazenady w śląskim ruchu regionalnym, ale wiecie, jak to bywa ze Ślązakami.
Śląska kultura rozkwita i świetnie się sprzedaje, bo jest inna: świeższa i barwniejsza, niż patriotyczna konserwa z magazynów pamiętająca Gomułkę. To się po prostu dzieje i żadna „symboliczną przemoc” tego nie powstrzyma. Może przyjdzie moment, że władza zauważy nonsens odmierzania polskości od linijki. Może ten moment już jest, tylko władza już ślepa i głucha. Może też tak, że literaci w końcu wychowają nam polityków. A może po prostu pozostanie nam intelektualna i moralna wyższość, a to oznaczałoby, że lekcję polskości odrobiliśmy na Śląsku z wyróżnieniem.