„Mianujom mie Hanka” w Brukseli. Naprawdę ciekawe doświadczenie. Zaproszeni przez Łukasza Kohuta polscy europosłowie w pierwszych rzędach reagowali trochę tak, jakby w ich rodzinnym domu ktoś im pokazał, że gdzieś za regałem w piwnicy jest wejście do Narni. Ok, bardziej do Mordoru. Spektakl nie jest łatwy, dla wielu Ślązaków pewnie aż nazbyt martyrologiczny, a reszcie świata (i Polsce) funduje chłostę po twarzy. Niby w historii Europy (i Polski) ostatnie 100 lat to dzieje znane i przepracowane, a tu zza regału wychodzą zombie. I krzyczą, że pomiędzy transgraniczną historią wygranych i pokonanych, ofiar i oprawców jest jeszcze coś. Piąta strona świata.
Grażyna Bułka w „Mianujom mie Hanka” w Brukseli. Robert Talarczyk w „Byku” w Warszawie. Szczepan Twardoch we wszystkich językach. Zbigniew Rokita z podwójną nagrodą Nike. Dzieła literatury światowej przekładane na Śląski przez Grzegorza Kulika. Język śląski w rapsach, w reklamach i na koszulkach. Pokażcie mi drugą taką kulturę w Polsce, poza narodowym nurtem, którą przez 80 lat... państwo szanowało tak, jak przedstawiciel handlowy szanuje służbowe seicento. Którą marginalizowano i rozwadniano, a mimo to – zupełnie oddolnie – zachowała swoją kompozycję.
Jak na ironię, obecny jej renesans nakrył najsilniejszą od czasów PRL kampanię repolonizacyjną na Śląsku. Z kilkuletnią powstańczą akademią non stop, defiladami, sztandarami, panteonem, który udaje, że Śląsk ma 100 lat, aleją dębowych sadzonek z Mieszkiem I i asami z Kielc na czele tego wszystkiego z cudacznymi dewizami. „Mnie nie interesuje żadne dziedzictwo Śląska inne niż Polskie”. Cała ta maskarada jak krew w piach. Żodyn się nie spodziewał.
Pomyślcie, ile pieniędzy na to zmarnowano. Zabrakło na flagowy program „Portret Grażyńskiego w każdym śląskim domu”. Tak kończy kompletna bezsilność i bezpłodność w kreowaniu postaw, których jednocześnie tak kategorycznie się od obywateli oczekuje.
Dlatego właśnie, ani Donald Tusk, ani inny Mateusz Morawiecki (serio kto wie...) nie robią nam już łaski, że zechcą uznać śląski za język regionalny. To wszystko, o co powinno było zadbać państwo polskie, dokonało się bez państwowej kroplówki, bez publicznych pieniędzy, bez ustawowego dekretowania. I to najlepsze, co mogło spotkać śląską kulturę: nikt nie położył na tym łapy, nikt nie wydał koncesji na śląski rezerwat z politycznymi bezpiecznikami. Za to i Tuskowi, i Morawieckiemu, i całej reszcie strażników jednego modelu polskości powinniśmy być wdzięczni.
Krajobraz mamy dziś taki, że nawet jeśli Platforma zrealizuje obietnicę Tuska, co pewne nie jest (był na to czas za rządów PO, prawda? I trzeba wygrać wybory, prawda?), język regionalny nie będzie takim przełomem, jakim byłby jeszcze z 10 lat temu. Nie wiem, czy pan przewodniczący zauważył, ale nawet więcej polityków deklarujących publicznie narodowość śląską w spisie powszechnym (dla porządku: razem z polską) naliczyłem w PiS niż w PO. Niewiele z tego oczywiście wynika, ale w kwestiach świadomości zmieniło się naprawdę dużo. Donald Tusk dostrzegł to w końcu. No, przełom, bo dostrzegł jako ostatni przed PiS.
PS. Chętnie zapytalibyśmy o to przewodniczącego PO podczas jego tournée po Śląsku, ale jakoś się nie złożyło. Sztabowcy Donalda Tuska bohatersko obronili go przed pytaniami trudniejszymi niż te w Bytomiu o Donalda Trumpa i reparacje. Może sam premier niegotowy… Może następnym razem... A może nie.
Ważne, że jest fajnie. Fajniusio.