Od piątku wiemy, o co chodziło z odwołanymi lotami Turkish Airlines z Pyrzowic do Stambułu. Czegoś tak kuriozalnego, politycznie kuriozalnego, nie widzieliśmy na Śląsku od dawna, może od 1994, gdy Górnik Zabrze został ordynarnie przekręcony w meczu z Legią Warszawa decydującym o mistrzostwie Polski. Tradycyjnie śląscy politycy PiS pochowali się po kątach. Premier może jest z Katowic, ale minister infrastruktury – spod Krakowa. A marszałek woj. małopolskiego jest nie tylko z Krakowa, ale i z PiS. Pisaliśmy o tym w piątek (TUTAJ).
Po
korytarzach krąży plotka o odegraniu się na marszałku
Chełstowskim, który PiS zostawił i pozbawił władzy na Śląsku.
Znając realia – zakładam, że prawdziwa. A jeśli prawdziwa,
dowodzi tego, co wszyscy wiemy, tylko czasem się łudzimy.
Najprościej powiedzieć, że to wszystko gówno warte, ale co to
właściwie oznacza? Że można „się odgrywać”, po prostu i
wtedy nie liczy się żadna wiarygodność polityczna czy biznesowa.
Nie ma żadnych zasad, żadnych granic, silniejszy może wszystko.
PiS
czy PO – nieważne. Premier z Katowic był jakąś nadzieją. Jeśli
szefem rządu zostaje polityk wybrany w danym mieście, głosami jego
mieszkańców, można liczyć, że coś po sobie zostawi. Zupełnie
transakcyjnie, bez szopek typu „pokochałem Katowice i będę
mieszkał na Nikiszu”. Zwłaszcza jeśli nie jest to jednorazowy
skok spadochroniarza. Własny polityczny interes wymaga
zaangażowania, gestów, decyzji, czegokolwiek.
Dawno
temu Mateusz Morawiecki (wtedy chyba wicepremier) zadzwonił do mnie
na biurkowy telefon w redakcji DZ. Tak po prostu. Po jakimś tekście
na temat Śląska. Mówił coś o tym, że „państwa nie stać na
to, by marnować kulturę techniczną przemysłowego regionu”. Po
to właśnie był legendarny „Program dla Śląska”, świeć Panie nad jego duszą (tego programu). I pewnie tak
samo można by uzasadnić równie legendarną umowę społeczną dla
górnictwa z tą całą listą technologicznych usprawnień
obiecanych związkowcom.
Im też świeć Panie, bo ciemność widzę.
Cztery
lata po wyborze Mateusza Morawieckiego na posła z Katowic, trudno
byłoby wskazać jakąś ponadstandardową korzyść z tego dla Śląska płynącą.
Poza typowo politycznymi okazjami premier u nas rzadko bywa. Nie
zbudował, ani nie skonsolidował tu żadnego środowiska (poza
partyjnym), nie zainicjował żadnej dyskusji i wygląda na to, że
po czterech latach nie zostawi po sobie na Śląsku niczego poza
zbiorem frazesów i obietnic bez pokrycia. Jest szefem rządu, kieruje państwem – no
jasne. Chodzi mi o to, że z punktu widzenia Śląska nie ma żadnej
różnicy pomiędzy premierem Morawieckim wybranym w Katowicach, a
premierem Morawieckim wybranym np. w Warszawie czy Suwałkach.
Do dziś słyszę głos posłanki Izabeli Kloc, która cztery lata temu zapewniała, że premier zmieni Śląsk w Monako. Zamiast Monako, mamy bambuko.
W
dobie spekulacyjnej polityki uprawianej w Polsce zawsze cierpieć
będą obszary wymagające decyzji i zaangażowania. Na przykład
Śląsk. Regionalni politycy PiS w ostatnich tygodniach byli tak
zaangażowani w obronę naszych jadłospisów i walkę z robakami, że
najwyraźniej przeoczyli ordynarne orżnięcie lotniska w
Pyrzowicach. A dlaczego nikt nie protestuje? To proste: za pół roku wybory, zaraz miejsca na listach, walka o swoje. I tak mija kolejna kadencja.
Od premiera już niczego nie wymagam. Polityczni spadochroniarze zawsze zaczynają tak samo. A potem znikają.