Ruda
Śląska nie jest żadnym ogólnopolskim sondażem, jak i nie był
nim Rzeszów. Jak nie były nim Gliwice po rezygnacji Zygmunta
Frankiewicza. Ruda Śląska to ta sama parafia, co Piekary Śląskie,
co Katowice, Bytom czy Dąbrowa Górnicza. Jeszcze prościej: Marek
Wesoły nie zostanie prezydentem Rudy Śląskiej tak samo, jak nie
został nim nigdy ŻADEN poseł PiS. Żaden polityk PiS. Nigdy. Tak,
ci z PO też dostawali łomot w prezydenckich wyborach w miastach,
gdy rządzili krajem: w Zabrzu, Rybniku, Sosnowcu… Ale Platforma ma
jeszcze jakieś samorządowe kadry. PiS nie ma, większość
partyjnych liderów to nawet ludzie średnio rozpoznawalni lokalnie.
W każdych wyborach samorządowych pewne jest tylko to, że kandydat
Prawa i Sprawiedliwości nie zostanie prezydentem. Taka nasza
tradycja. Niektórzy próbują z nią dyskutować, ale zawsze kończą
tym samym: przyjmowaniem serii gratulacji za zajęcie drugiego czy
trzeciego miejsca.
Owszem:
PiS nie przesuwa wyborów samorządowych bez powodu. Nie chce porażek
takich, jak Ruda w skali makro przed najważniejszymi dla partii
wyborami parlamentarnymi. Bo co do jednego można się z PO zgodzić:
Ruda Śląska to jest klęska… sondaży. Pardon: klęska PiS.
Sondaży też, bo w horoskopach bywa więcej prawdy. Ok, PiS
bardziej. Nawet nie samego Wesołego, bo ten kampanię miał bardzo
aktywną i jak sam mówi, na ulicy – zanim opowiedział, jakim chce
być prezydentem – musiał tłumaczyć się za Glapińskiego czy
innego Sasina.
A
więc dobrze: klęska PiS. Spróbujmy zrozumieć to, co wydarzyło
się w niedzielę. Dwóch byłych wiceprezydentów, zastępców
zmarłej Grażyny Dziedzic wygrywa z lokalnym posłem. Michał
Pierończyk i Krzysztof Mejer operowali na tym samym elektoracie,
który wcześniej dawał prezydenturę ich szefowej. Ten elektorat
się dzieli (i to nierówno), a mniejsza część to i tak więcej
niż uzbierał w mieście parlamentarzysta PiS, Marek Wesoły. Cztery
lata temu ten sam Wesoły zdobył w I turze ponad 12 tysięcy głosów.
O cztery tysiące więcej niż teraz, po czterech latach budowania
swojej rozpoznawalności jako miejscowy poseł.
Te
4 tysiące w dół to żółta kartka dla rządu, jak mówią
politycy PO, niech będzie. Ale i nie zielone światło, nawet dla
zjednoczonej (lub i nie) opozycji. Bardziej: to dowód kapitulacji
„wielkiej” polityki w samorządowej skali. Tej polityki, która z
poziomu Warszawy nie była nawet w stanie połapać się, o co
właściwie w tej Rudzie się rozchodzi. Ruda Śląska to klęska
PiS, ale i żadne zwycięstwo PO.
Ich poseł (którego nawet w Rudzie już nie ma) też nie dostałby się do drugiej tury. Ich liderzy przez kilka tygodni nie byli w stanie dojść do ładu, kogo w tych wyborach opłaca się poprzeć.
Może Cię zainteresować: