Jak zawsze o tej porze, czuję się atakowany i obrażany „przepisami na żurek śląski” w internecie albo butelkowanymi, „prawdziwymi żurkami śląskimi” w sklepach. Cała polska tradycja kulinarna i dotyczy to również niestety Śląska, jest w swojej masie pełna rozmaitych malwersacji, podróbek i niedoróbek. Ludzie jedzą w Polsce straszne rzeczy i nawet jeśli świadomość, że można inaczej rośnie, generalnie godzimy się na byle co i byle jak. Na Śląsku to o tyle naganne, że w naszej regionalnej kuchni przetrwało niewiele i nawet o to niewiele nie potrafimy zadbać.
Żurek śląski? A jest inny?
Podobno wszystko zaczyna się od języka, więc jeszcze raz. Czy zamawiając pizzę, jedno z polskich dań narodowych, mówisz: „pizza włoska”? Pizza to pizza. Jaka ma być? Japońska? Tak samo nie ma żadnych klusek śląskich. Są kluski albo lepiej: gumiklyjzy. Tak do się do cholery nazywa. Rolada to rolada. W Polsce jedzą zrazy, a to co innego. Rolada, ta śląska, bo jaka inna ma być, jest z wołowiny (dla koneserów: a mięso na roladę to derbes). Rolada z wieprzka nie jest roladą, nawet jeśli „wasza oma tak robiła”. Kiedyś krucjaty w tej sprawie wszczynał Michał Smolorz, więc powtórzę za nim: jeśli wasza Oma robiła zawsze roladę z wieprzka, to źle robiła i szlus. Nie każda Oma potrafiła gotować, sorry.
To samo z nieszczęsnym żurkiem. Skoro w śląskiej piekarni można kupić pizzę (taką „na drogę) i nikomu do łba nie przyjdzie, by pisać „pizza włoska”, to za jakie grzechy, na ladzie stoi butelkowany „żurek śląski”? Jest żurek zagłębiowski? Żurek kielecki? Zamojski? Góralski? Kujawski? Nie ma. Jest jeden, tutejszy, prawdziwy. I imię jego jest jedno: żur. ŻUR! Żaden zdrobniały żurek. To nazwa własna, więc, drodzy restauratorzy i dostarczyciele cateringu: nie tłumaczymy jej na języki obce, a jedynie opisujemy. Kluski lub gimiklyjzy to „silesian dumplings”, tylko jako wytłumaczenie: co to jest za danie. Tak samo jak bigos, pierogi (Amerykanie się przyzwyczaili), tak samo: sushi (ktoś mówi: „japońskie rolki”?) biryani czy nawet głupie mac and cheese. Tak samo żur.
Skoro z pizzą się dało...
Te
wszystkie „żurki śląskie”, śląskie pseudorolady i inne
wskazują na jeszcze jeden problem. Przymiotnik „śląskie” można
dołożyć do byle czego. Bywałem w restauracjach, które szczyciły
się śląskością, by pod tym szyldem serwować erzac, za który
kucharz powinien wylecieć z roboty. Nikt tego nie pilnuje i nikt
tego nie szanuje, bo sami na to pozwalamy. I zamiast nieszczęsnego
panteonu górnośląskiego, zwłaszcza w takiej formie, w jakiej on
powstanie, więcej pożytku byłoby na Śląsku z instytucji, która
pilnowałaby minimum kulturowej tradycji, jaka nas otacza. Nie
domagam się Instytutu Żuru i Rolady, ale już na przykład
przewodnik na miarę tego firmowanego przez Michelin byłby jak
najbardziej na miejscu. I oświadczam wszystkim specjalistom od
patriotyzmu na Śląsku: to bardziej patriotyczne i pożyteczne, niż
gumowanie Ziętka z historii.
A realnie? A realnie jeszcze raz jeden, jedyny postulat: pamiętajcie Państwo restauratorzy, producenci żywności, youtuberzy od gotowania w internecie, co się jak nazywa i z czego się składa. Żurek śląski, w dodatku na lub z dodatkiem mąki pszennej (ma być śruta lub żytnia razowa plus czosnek, wszystko) nadaje się do przetkania umywalki. Skoro nauczyliście się, że pizza z ananasem to syf i ta najlepsza ma cienkie ciasto i mozarellę, a nie ser liliput, to znaczy, że żur też możecie szanować.