Zwróciliście kiedyś uwagę, że język śląski stosowany w literaturze nie jest tym samym śląskim, który wybrzmiewa ze scen polskich kabaretów czy też w większości codziennych rozmów? Oba śląskie są, rzecz jasna, do siebie podobne, ale wyraźnie czuć, że to nie jest to samo.
Jednak język literacki nie jest bynajmniej czymś, co wydaje się nienaturalne – wręcz przeciwnie, jest w pełni zrozumiały dla użytkowników śląskiego i często przypomina głosy naszych dziadków czy pradziadków. Ma nieco inny porządek, bywa bardziej zwięzły, ale w większości przypadków nie sili się na wrażenie jak największej ilości germanizmów w wypowiedź. A nawet przeciwnie – wielu pisarzy rezygnuje z germanizmów, które słyszeli w domu, gdy mogą sięgnąć po inne, słowiańskie zamienniki. Na przykład: nie opa, a starzik; nie droga, a cesta; bina – pszczoła.
Podskórnie czuć, że w naszym mikrokosmosie śląskim żyją sobie dwa śląskie. Jeden powie, że lubi jeś na śniodanie śmażonka, drugi zaś mo rod śniodać smażonka. I czy jeden z kodów to p r a w d z i w y język śląski, a drugi jest błędny? A może to ta mityczna gwara śląska? I czym tak właściwie jest masztalszczyzna?
Masztalszczyzna, język "śląskich" kabaretów
Czyli język śląski prosto z Kabaretu Masztalscy Aleksandra Trzaski i Jerzego Ciuroka. Przyznam się bez bicia – do wczoraj nie miałem pojęcia, że taki kabaret istniał. Zapewne kwestia różnic pokoleniowych.
Owa grupa powstała w 1986 roku, a założyło ją dwóch dziennikarzy Polskiego Radia w Katowicach. Za nazwę posłużyła im postać górnika Masztalskiego, bohatera dowcipów po śląsku, bardzo popularnych w latach 70. XX wieku, którego korzenie sięgają jeszcze czasów przedwojennych, gdy żarty o Masztalskim pisał sam Stanisław Ligoń.
Szczerze mówiąc, nie wiem, co było pierwsze – określenie masztalszczyzna czy kabaret. Wiadomo za to na pewno, że zjawisko kabaretowej wersji języka śląskiego jest o wiele starsze i było przedstawiane już od lat 20. XX wieku. Masztalszczyzna to w zasadzie stylizacja języka polskiego na śląski (jeśli za kryterium przyjmiemy gramatykę), ale przede wszystkim sprowadza użycie śląskiego do formy żartobliwych opowieści. I nie byłoby to negatywne zjawisko, gdybyśmy nie utwierdzali się w przekonaniu, że gwary to takie śmieszne som.
Młodopańszczyzna. Co to za gwara?
Nieco bardziej aktualne określenie na masztalszczyznę, bo dziś zdecydowanie popularniejszy jest Kabaret Młodych Panów niżli Masztalscy. Mamy też Kabaret Rak, który realizuje podobną konwencję, ale nie będę nazywać śląskiego raczyskiem.
O grupie z Rybnika pisałem już przy okazji zjawiska wulgaryzacji języka śląskiego. Obliczyłem wtedy, że statystycznie w śląskim skeczu wulgaryzm pojawia się w ciągu pierwszych dwóch minut. Średnia z pięciu wystąpień KMP to minuta i 34 sekundy. Całość wpisuje się w wizję „łagodniejszych przekleństw” – np. rozdupcony nie jest używany jako synonim rozpierdolonego. Ale nie o przekleństwach dziś.
To, czym posługują się Młodzi Panowie, nie jest tym samym śląskim, co w Komisorzu Hanusiku czy Drachu w tłumaczeniu Grzegorza Kulika. To swego rodzaju kreol, gdzie na bazie polskiej gramatyki wkłada się śląskie lub śląskobrzmiące słowa, ewentualnie polonizmy typu lubia, kochom zamiast literackiego mom rod, przōm.
Masztalszczyzna codziennych kontaktów
Nie ma co się oszukiwać, że ten sceniczny śląski jest obecny tylko na deskach kabaretów. Słyszymy go na co dzień – w sklepach, w mediach społecznościowych czy w domach. Jestem przekonany, że gdybyśmy mieli rozdzielać w spisie powszechnym posługiwanie się wersją masztalską od literackiej, to literacki śląski nigdy nie stanowiłby większości deklaracji.
Ale z drugiej strony, nie ma sensu takie rozdzielanie. Po pierwsze, mowa potoczna zawsze będzie się różnić od literackiej. Kto w obrębie polskiego kontinuum językowego mówi na co dzień językiem Tokarczuk czy Kapuścińskiego? Po drugie, śląski (jak każdy język mniejszościowy) funkcjonuje w przestrzeni, w której dominuje inny język. Najnaturalniejszym zjawiskiem pod słońcem jest więc istnienie krojcowanej masztalskiej godki.
Profesor Jaroszewicz komentuje
Poprosiłem językoznawcę Hynryka Jaroszewicza, autora „Zasad pisowni języka śląskiego” (czy też niedawnego recenzenta podręczników do nauki śląskiego) o rozwianie wątpliwości czym dokładnie jest masztalszczyzna, czy śląski język literacki kształtuje się w kontrze w niej, a przede wszystkim: czy któraś z tych godek jest błędna.
Tak zwaną ‘masztalszczyznę’ można rozumieć różnorako. Jako idiolekt artystyczny dawnej, dość popularnej grupy kabaretowej. Albo jako potoczną odmianę języka śląskiego, gramatycznie i leksykalnie mniej staranną od odmiany literackiej. Ostatecznie można ją definiować jako polsko-śląski kreol, mieszaninę dwóch kodów językowych z dominującym komponentem polskim. Niezależnie od rozumienia tego pojęcia, żadnej z ‘masztalszczyzn’ nie ma sensu diabolizować, z żadną nie ma też sensu walczyć. Istotne jest jedynie to, aby w konkretnych sytuacjach komunikacyjnych używać właściwej odmiany językowej. Błędem byłoby więc używanie śląskiego języka potocznego, czy też wspominanego polsko-śląskiego miszōngu w sytuacjach oficjalnych. Ale z drugiej strony nie widzę sensu w żądaniu, aby artysta kabaretowy posługiwał się na scenie starannym, wyszukanym śląskim słownictwem. Albo żeby klient dyskontu spożywczego w Chorzowie zwracał się do ekspedientki barwnymi śląskimi poetyzmami oraz soczystymi archaizmami zaczerpniętymi z XVI-wiecznego „Płaczu a narzykania predykantōw”.
Literacki język śląski też można definować różnorako. Przyjmijmy jednak, że termin ten oznacza standardową, reprezentacyjną odmianę języka śląskiego, właściwą dla użyć publicznych, dla języka literatury, szkoły, podręczników. Tak rozumiany literacki język śląski kształtuje się oczywiście obok, a nie w opozycji do masztalszczyzny. Proces powstawania standardowego języka śląskiego nie jest bowiem czymś niezależnym, z niczym niepowiązanym. Oczywiste jest przecież, że żadna z odmian języka śląskiego nie jest zawieszona w próżni, wszystkie są z sobą jakoś połączone, wszystkie są więc potrzebne. Obszar normy wyznaczają przecież błędy, a błędy to jednostki leżące poza normą.
Żadna z odmian języka śląskiego nie jest niepotrzebna ani zła. Podobnie jak żadne śląskie słowo nie jest niepotrzebne ani obiektywnie złe. Po prostu należy wiedzieć, w jakiej sytuacji komunikacyjnej użyć odpowiedniej odmiany języka i odpowiedniego słowa. Tylko tyle i aż tyle
Antymasztalszczyzna
Ciekawym zjawiskiem, stojącym w opozycji do masztalszczyzny, jest stylizacja śląskiej wypowiedzi na uber-hiper-super-śląską, gdzie kluczem jest wrzucenie dziesięciu germanizmów na dziewięć słów w zdaniu. Ewentualnie próba zastępowania zbyt polskich wyrazów śląskimi zamiennikami, często niezbyt logicznymi w kontekście całego zdania.
Na przykład po premierze Hanki widziałem post na Instagramie, w którym autor pisał: „Mianujom jom Hanka i srogi arbaj dlo nos dziś wyonaczyła”. Nie wiem, czym miałoby być wyonaczenie ubrania roboczego – może chodziło o niemieckie Arbeit? Ale ten językowy potworek brzmiał wystarczająco „niepolsko” w porównaniu do prostszego „dobro robota zrobiyła”.
Jeżeli kabarety przedstawiają nam śląski jako połączenie standardu polskiego i potocznego śląskiego (z przewagą polskiego), to zjawisko hiperśląskości wydaje się reakcją na nadmierne upraszczanie języka. Tymczasem śląski czasem jest podobny do polskiego, a czasem kompletnie od niego różny. W mowie potocznej częściej zapożycza z polskiego, a w wersji literackiej dąży do pełnej niezależności.
Kto wie – może w przyszłości język literacki przeniknie do mowy codziennej, bo takie procesy już miały przecież miejsce. Na razie jednak żyjemy w momencie, w którym istnieje kilka wersji śląskiego. A różnorodność to raczej korzyść niż wada – mało co jest tak twórcze jak kontrast i dialog między odmiennymi formami języka. Bez tego nie byłoby na przykład Tkoczy.