Opustoszałe śródmieścia, w których pozostaną głównie staruszkowie, wyludniające się miasta i wyrastające na przedmieściach osiedla domków położonych z dala od szkół, przedszkoli, żłobków, czy ośrodków zdrowia – taki obraz przyszłości dla Górnego Śląska i Zagłębia przedstawiają naukowcy z Instytutu Rozwoju Miast i Regionów. Ziszczenie się tej wizji oznaczać będzie ogromne koszty zarówno dla mieszkańców, jak i samych miast – ci pierwsi tracić będą czas na dojazdy, te drugie – pieniądze, jeśli pod presją społeczną będą próbować doprowadzać infrastrukturę na ciągle umykające peryferia.
Na ponad 84 miliardy złotych oszacował roczne koszty chaosu przestrzennego w naszym kraju Polski Instytut Ekonomiczny. Jak podał w opublikowanym kilka dni temu raporcie w przeliczeniu na każdego z mieszkańców koszt ten wynosi 2200 zł, a gdyby udało się ów chaos ograniczyć, to gminy zaoszczędziłyby 5,8 mld zł rocznie. Za chaos przestrzenny autorzy raportu (a jest wśród nich prof. Przemysław Śleszyński z Instytut Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania Polskiej Akademii Nauk) uznali „nieprawidłową i nieoptymalną lokalizację zabudowy i infrastruktury technicznej (w tym mieszkaniowej)”, która przejawia się m.in. nadmiernym rozproszeniem zabudowy oraz brakiem koordynacji między rozwojem zasobu mieszkaniowego, a rozwojem placówek usług publicznych, szlaków komunikacyjnych, czy punktów sprzedażowo–usługowych. Innymi słowy, budownictwo mieszkaniowe sobie, a szkoły, żłobki, sklepy, przystanki autobusowe, ośrodki zdrowia, czy obiekty rekreacyjne sobie. I właśnie w takim kierunku zmierzają miasta Górnego Śląska i Zagłębia.
Infrastruktura nie nadąża za zabudową
Na kilka tygodni przed ogłoszeniem raportu PIE do Katowic przyjechała grupa ekspertów z Instytutu Rozwoju Miast i Regionów, by zaprezentować wyniki dokonanych przez siebie analiz procesów społeczno - gospodarczych oraz przestrzennych zachodzących na obszarze tutejszej Metropolii.
W kontekście tego drugiego procesu autorzy opracowania pokazali mapy GZM-u z naniesionymi miejscami, gdzie na przestrzeni lat 2016-2019 odnotowano zgłoszenia i wydane pozwolenia na budowę (było ich w sumie 90 tysięcy). I co się okazało? 55 proc. nowych inwestycji mieszkaniowych na terenie GZM-u zlokalizowanych jest w odległości dalszej aniżeli 15 minut marszu od najbliższej szkoły podstawowej. Dla porównania, obecnie w sytuacji takiej jest tylko 30 proc. uczniów „podstawówek” z obszaru Metropolii.
Mówiąc wprost, nowa zabudowa mieszkaniowa lokalizowana jest coraz dalej od istniejącej infrastruktury społecznej. Widać to zresztą doskonale na mapach pokazujących przyrost powierzchni kompleksów takiej zabudowy oraz przyszłe kierunki jej rozwoju. Wynika z nich, że najwięcej zabudowy mieszkaniowej (przeważnie jednorodzinnej) pojawia się w gminach podmiejskich bezpośrednio sąsiadujących z dużymi miastami GZM, bądź to na obszarach położonych w granicach miast, ale charakterem zbliżonych do tych podmiejskich (południowe Katowice, południowo-wschodnie Mysłowice).
- Infrastruktura nie nadąża za rozwojem zabudowy. Najlepszą dostępność do placówek edukacyjnych mają najstarsze, wyludniające się obszary GZM – skomentowała Agnieszka Gajda z Instytutu Rozwoju Miast i Regionów
Miasto 15-minutowe to mrzonka
Ten brak spójności widać nie tylko w przypadku szkół podstawowych. Podobną analizę dostępności eksperci z IRMiR przeprowadzili również w przypadku przedszkoli. I znowu, okazało się, że o ile w miastach tworzących tzw. rdzeń Metropolii ponad trzy czwarte mieszkańców mieszka w odległości mniej aniżeli 15 minut marszu od placówek tego typu, to już w gminach podmiejskich, sąsiadujących z tymi miast odsetek mieszkańców mających tak blisko do przedszkola spada do poziomu 51-75 proc. a w niektórych przypadkach nawet poniżej 50 proc.
Przedstawione dane pokazują, że idea tzw. miasta 15-minutowego (tj. takiego, w którym większość ważnych spraw życiowych można załatwić w promieniu 15-minutowego spaceru piechotą od domu) w realiach Metropolii staje się coraz bardziej mrzonką. I choć w ostatnim czasie temat ten co jakiś czas podnoszony był przez architektów, specjalistów od zagospodarowania przestrzennego i branżowe media, to fakty pokazują, że jesteśmy coraz dalej, a nie coraz bliżej ziszczenia się tego modelu.
Skutki oddalania się nowych inwestycji mieszkaniowych od centrów miast łatwo przewidzieć – w przyszłości więcej aniżeli obecnie dzieci będzie musiało być podwożonych do szkół i przedszkoli przez swoich rodziców samochodami, bo raczej trudno założyć, że borykające się z finansowymi problemami gminy wyłożą dodatkowe pieniądze na doprowadzenie komunikacji miejskiej do wszystkich tych miejsc. A to z kolei spotęguje wszystkie, znane od dawna negatywne zjawiska związana z intensywnym ruchem samochodowym – stratę czasu w korkach, brak miejsc parkingowych, czy zanieczyszczenie powietrza.
- Koncentracja pozwoleń na budowę poza strefami dostępności do usług powoduje wzrost kosztów życia, gdyż dla wielu osób dostęp do codziennych usług ma duży wpływ na jakość życia. W przyszłości to może to powodować spadek jakości tego życia w odczuciu osób, które się z centrum miast wyprowadziły - przewiduje Agnieszka Gajda.
Dzietność? Tylko Tychy powyżej średniej
Rozlewanie się zabudowy na tereny podmiejskie nie wynika bynajmniej z braku gruntów pod „mieszkaniówkę”, czy przeludnienia samych miast. Dane IRMiR wskazują wręcz na sporą nadpodaż terenów mieszkaniowych w dokumentach planistycznych gmin Metropolii (uwzględniając wszystkie rezerwy na obszarze tutejszych miast pomieściłoby się jeszcze 800 tys. mieszkańców), a jeśli idzie o stan ludności, to od lat postępuje systematyczne się ich wyludnianie.
W ciągu ostatniej dekady skutkiem ubytku naturalnego i migracji z terenu całej Metropolii ubyło 107 tysięcy mieszkańców, przy czym na bilans ten decydujący wpływ ma ucieczka ludności z miast tzw. rdzenia (w gminach na obrzeżach GZM odnotowano jeszcze niewielki przyrost liczby ludności). Dotychczas na zmiany zaludnienia w większym stopniu wpływały migracje między gminami aniżeli statystyki urodzin, choć te ostatnie nie są dobre i zwiastują dalszą zapaść. Żaden z subregionów GZM nie osiąga już dziś wskaźnika dzietności 2,1, co by gwarantowało zastępowalność i utrzymanie stanu ludności (najlepiej sytuacja wygląda w subregionie tyskim, gdzie wskaźnik ten nieznacznie przekracza „średnią krajową”, najgorzej natomiast w bytomskim i sosnowieckim).
Tylko Mikołów na plusie
Prognozy na przyszłość niestety nie przewidują zmiany trendu. Do końca obecnej dekady 2030 Metropolia ma stracić kolejne 140 tysięcy mieszkańców, a w perspektywie roku 2050 tylko powiat mikołowski ma być na niewielkim demograficznym „plusie”. Największy spadek nastąpić w Sosnowcu, który może stracić (w stosunku do stanu obecnego) mniej więcej 1/3 ludności. Niewiele lepiej ma być zresztą w Siemianowicach Śląskich, Świętochłowicach i Zabrzu przy czym naukowcy ostrzegają, że te fatalistyczne prognozy najpewniej są niedoszacowane, a rzeczywistość okaże się jeszcze gorsza.
Mieszkańców Metropolii z jednej strony będzie coraz mniej, z drugiej zaś ci, którzy pozostaną będą coraz starsi. W 2030 r. co czwarty mieszkaniec GZM będzie liczył co najmniej 65 lat, a osoby czynne zawodowe będą stanowić wyraźnie mniej niż 60 proc. ogółu ludności. Wszystko to, w połączeniu z procesem migracji młodych na przedmieścia, skutkować będzie coraz to większym wyludnianiem się centrów miast i starych osiedli mieszkaniowych.
Eksperci ostrzegają, że może to skutkować pojawieniem się rozległych powierzchni pustostanów, które – przy braku pieniędzy na utrzymanie i chętnych do zamieszkania – trzeba będzie za jakiś czas zacząć wyburzać. Jak wskazują do takich sytuacji dochodziło już w borykających się z podobnymi problemami miastami Europy zachodniej, czy na terenie landów dawnego NRD.