Pierwsze pytanie mam bezczelne: pan naprawdę ma na imię Michael a nie Michał?
Czy mam pani dać odpowiedź długą czy krótką?
Długą.
Ok. Pochodzę z Górnego Śląska, ze Strzelec Opolskich. Gdy mój ojciec poznał moją mamę, wzięli ślub, to chcieli wyjechać do Niemiec, do RFN, na stałe.
Do Reichu.
Tak, to były lata 60., zanim jeszcze się urodziłem. Składali dokumenty, czekali. Aż w końcu ja przyszedłem na świat. I znowu złożyli te papiery, już jako rodzina, z synem niemowlakiem. A były to czasy, że trzeba było mieć też pozwolenie z Niemiec, i tam trzeba było wypisać imię i nazwisko ojca, matki i syna. I zamiast „Michał”, od razu rodzice mi wpisali „Michael”. Ale ciągle nie dostawali tego zezwolenia na wyjazd. Czekali tak długo aż urodził się mój brat, a ojciec zmarł. Mama w końcu porzuciła nadzieje na wyjazd sama z dziećmi. Ale później okazało się, że te papiery, które oni złożyli tyle lat wcześniej, pomogły mnie, jak zdecydowałem się, już jako młody mężczyzna, wyemigrować do Reichu.
No właśnie. Pan mieszka w Niemczech już kawał czasu.
Wyjechałem w latach 80., mając dwadzieścia lat. Sam, na własną rękę. No i nielegalnie. Jak przyjechałem do RFN, to okazało się, że dzięki dokumentom złożonym przez rodziców wszystkie formalności związane ze stałym pobytem w Niemczech mogłem załatwić błyskawicznie. Nawet obywatelstwo niemieckie mi dali od razu. A ponieważ tam figurowało imię „Michael”, to już tak zostało. Tak mam w papierach (śmiech). Jestem oficjalnie Michael Sowa, to nie jest pseudonim.
A jak się do pana zwracają najbliżsi?
Polacy i Ślązacy raczej Michał, a Niemcy – Michael.
Pańska rodzina z dziada pradziada pochodzi ze Strzelec Opolskich? Jesteście rodzonymi Górnoślązakami?
Tak. Mój ojciec urodził się chyba nawet w Strzelcach, ale mieszkali na Szczepanku, to jest wioska 2 km za Strzelcami. Moja mama pochodzi ze Strzelec. Dziadkowie też z tamtych okolic - Strzelce, Łaziska, okolice Góry Świętej Anny, Czarnocin, Rozwadza. Nasze korzenie tkwią w tych opolskich krainach.
A pan się czuje Ślązakiem, Górnoślązakiem?
Tak, właściwie tak. Fajnie, że pani tak sformułowała to pytanie, bo większość osób pyta mnie, czy czuję się Polakiem czy Niemcem. A ja mówię, że ani tym ani tym. Bo ja się czuję Ślązakiem, wychowywałem się na Śląsku. Nawet w Niemczech nie czuję się Niemcem, mimo że mam w papierach, że jestem obywatelem Niemiec. Serce nie bije mi mocniej, gdy widzę Bramę Brandenburską czy Zamek Królewski w Warszawie. Bije mi mocniej, jak widzę nasz Annaberg, czyli Górę Świętej Anny.
Miał pan dziadka w Wehrmachcie?
Nie, w Wehrmachcie nie. Ale mój dziadek był w niemieckim wojsku, ale w innej wojnie. Ojciec mojego ojca urodził się jeszcze w wieku XIX, w 1899 r. Kiedy przyjechałem z Niemczech po czterech latach w odwiedziny, to on miał już ponad 90 lat. Tak więc widzę się z nim, a on mówi: Michał, chodź, porozprawiamy. Bo on mówił po śląsku, ja też. Pyta mnie: W tych Niemcach mosz co jeść, mosz gdzie spać? A gdzie ty właściwie mieszkosz? Ja wtedy mieszkałem w Aachen, niedaleko granicy belgijsko-holenderskiej. Więc mówię mu, że w Aachen, ale on na pewno nie będzie wiedział gdzie to jest. A dziadek na to, że wie, bo tam był, na wojnie. Ja na to: Nie godej opa, na jakiej wojnie, przecież ty byłeś już za stary jak była wojna. Oma opowiadała, że przydzielili cię do jakichś robót, bo byłeś cieślą. A on na to: Nie, nie na II wojnie, ino na I. My jechali na front tam do Belgii, do Francji, pociągiem. I my przyjeżdżaliśmy przez Aachen. Fajne miasto.
Czyli nie ciąży na panu ten „problem” z dziadkiem z Wehrmachtu, ta sytuacja, która była przecież doświadczeniem wielu śląskich rodzin.
Dla mnie to nie jest i nie był problem. Jeżeli ktoś był w Wehrmachcie, to był. To jest po prostu fakt, tak? Myślę, że zdecydowana większość nie szła na ochotnika, bo do Wehrmachtu wcielano, czy ktoś chciał, czy nie. Był powszechny obowiązek służby wojskowej. I może nie trzeba być dumnym z tego faktu, ale wstydzić się też nie ma czego, moim zdaniem.
Dlaczego pan się zdecydował na emigrację do Niemiec?
To był 1985 rok, czyli schyłek PRL-u. Nadarzyła się okazja, bo dostałem zaproszenie od ciotki, siostry mojego ojca, która mieszkała w Niemczech. No i dostałem wizę turystyczną na 4 tygodnie, pojechałem i nie przyjechałem z powrotem. Klasyczna sytuacja dla tamtych czasów. Ja już wtedy rok studiowałem na politechnice, więc jak mnie spytali w Niemczech, co chcę robić, to powiedziałem, że iść na studia. Powiedzieli, że OK, ale najpierw muszę się nauczyć języka. Poszedłem więc na kurs, który trwał prawie rok.
Pan wyjechał bez znajomości niemieckiego?
Jak to w śląskiej rodzinie, mówiło się u nas po niemiecku, oma mówiła, ale niemiecki był wtedy zwalczany. Źle się patrzyło na mówiących po niemiecku. Więc ja trochę liznąłem tego języka, ale nie na tyle, by móc w nim studiować. Poza tym by studiować, musiałem zdać niemiecką maturę, ponieważ w tamtym czasie nie zaliczano matury z Polski. Więc w sumie egzamin maturalny mam dwa razy zdany (śmiech). Zacząłem studia w wieku 23 lat, czyli w wieku, gdy niektórzy już prawie kończyli studia. W Polsce studiowałem budowę maszyn na Politechnice (przez jeden rok), i w Niemczech chciałem iść na kierunek techniczny. Finalnie wybrałem fizykę w Aachen. Stwierdziłem, że spróbuję, i okazało się, że dałem radę. Trochę to trwało, bo musiałem też zarabiać na życie. Ale jak skończyłem studia, to postanowiłem zostać na uczelni i robić karierę naukową. Obroniłem doktorat, pracowałem na uczelni. Ale nie odpowiadała mi niestabilność tej pracy, umowy dostawałem na czas określony. Chciałem coś zmienić. A ponieważ w Niemczech brakowało i nadal brakuje nauczycieli szczególnie przedmiotów ścisłych, to pomyślałem, że skoro nie odpowiada mi bycie nauczycielem akademickim, to może spróbuję w szkole.
Taka zmiana nie była dla pana degradacją?
Ktoś mi kiedyś powiedział, że to w Polsce wygląda degradację, zamienić karierę naukową na karierę nauczyciela w szkole, ale w Niemczech jest inaczej. Są inne wymagania, a nauczyciele w szkole są lepiej opłacani niż na uczelniach.
Lepiej niż nauczyciele akademiccy?
O wiele lepiej.
To wydaje się dziwne z polskiej perspektywy.
Tak może się wydawać, ale w Niemczech nauczyciele są bardzo cenieni. Jednak sam doktorat z fizyki nie wystarczył, by móc uczyć młodzież. Musiałem najpierw przejść tzw. referendariat – kursy z pedagogiki, dydaktyki, zakończone egzaminami. Trzeba było przejść przez parę takich etapów. No ale w końcu udało mi się zrobić i mam tego nauczyciela.
Od ilu lat pan jest nauczycielem?
Od 13 lat. Trzy lata uczyłem w Aachen, potem dostałem propozycję i przeniosłem się do Berlina. Od 10 lat mieszkam w Berlinie. Życie w Berlinie ma plusy i minusy. Dla mnie plusem jest bliskość Polski, do mojej rodziny czy do teściów.
Uczy pan w szkole podstawowej?
Nie, w ponadpodstawowej. To jest kompleks szkół o profilu informatyka i technika medyczna, około 3 tysięcy uczniów. Uczę matematyki i fizyki. I nie narzekam.
Tak? To jest pan jednym z nielicznych nauczycieli, którzy nie narzekają, ale ja mówię o polskich nauczycielach. Nie chciałby pan chyba być w Polsce nauczycielem?
Zostanę już w Berlinie.
Okej, a skąd w pana biografii wziął się ślusarz?
Jestem technikiem mechanikiem, skończyłem technikum w Strzelcach Opolskich. Już mieszkając w Niemczech i będąc po studiach zastanawiałem się, czy moje papiery technika się do czegoś tam przydadzą. Nie żebym akurat chciał pracować w tym zawodzie, bo, jak wspomniałem, studia miałem już skończone. Ale poszedłem do Izby Rzemieślniczej, która zajmuje się też uznawaniem kwalifikacji zawodowych. Kazali mi przedstawić stosowne dokumenty, opisać, z czego miałem egzamin. No i finalnie nie uznali mnie jako technika, bo powiedzieli, że przez te 20 lat wszystko poszło do przodu, ale jako ślusarza – już tak. Na to ja powiedziałem, że biorę tego ślusarza. Tak więc mam te papiery, jestem pełnoprawnym ślusarzem. Czasami ktoś mnie pyta, jaki mam zawód. A ja tu piszę książki, tu jestem doktorem fizyki, ponadto nauczycielem, tłumaczem, ślusarzem. I żeby skrócić tę litanię, odpowiadam zwięźle, że jestem ślusarzem, co nie mija się z prawdą.
Ale jako ślusarz nigdy pan nie pracował?
Nie. Pracowałem, ale nie zarobkowo. Jak coś musiałem sobie dorobić, ukulać na tokarce, to sobie to sam zrobiłem.
W czym pan się specjalizował jako doktor fizyki?
W fizyce cząstek elementarnych. Nasz wydział na uczelni brał czynny udział w budowaniu podzespołów Wielkiego Zderzacza Hadronów. Często byliśmy oddelegowani do pracy w Europejskim Ośrodku Badań Jądrowych CERN w Szwajcarii. Trzeba było to zamontować, sprawdzić, przetestować, pomyśleć, dlaczego elektronika znowu nie działa.