Michał Bulsa – 30-letni historyk po Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, archiwista, muzealnik, od 2019 roku pracownik Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Katowicach. W latach 2015-2018 pracował w Muzeum Historii Katowic, gdzie był współautorem wystawy stałej o historii miasta. Współautor książek:
- „Ulice i place Katowic”,
- „Domy i gmachy Katowic”,
- „Sekrety Katowic”,
- „Katowice, których nie ma”.
Na początku listopada 2022 r. ukaże się jego pierwsza książka napisana w pojedynkę: „Patronackie osiedla robotnicze. Tom 1. Górny Śląsk”, wydana przez Wydawnictwo Księży Młyn.
Drugi tom będzie traktował o osiedlach w Zagłębiu Dąbrowskim oraz o osiedlach z południowej części obecnego województwa śląskiego, zlokalizowanych na terenie powiatów rybnickiego i wodzisławskiego.
Rozmowa z Michałem Bulsą
Jak odróżnić patronackie osiedla robotnicze od innych?
Patronackie, czyli zbudowane przez patrona albo na rzecz pracowników patrona. Jako patrona rozumiemy osobę lub instytucję, właściciela zakładu przemysłowego – huty, kopalni, dużego zakładu pracy. Patron budował lub zlecał budowę osiedla z mieszkaniami dla swoich pracowników. Tego określenia nie możemy więc odnieść do osiedla, które zbudował ktoś dla urzędników albo bezrobotnych.
Czyli np. piękne kamienice przy gmachu ZUS-u w Chorzowie, zbudowane dla urzędników, już się nie łapią do tej kategorii?
Nie, nie zaliczylibyśmy ich do tych osiedli.
Po co budowano osiedla patronackie dla pracowników hut czy kopani?
Jeżeli zbudowano takie osiedle, w którym nie tylko zapewniono pracownikom miejsce do spania, ale też zbudowano kościół, szkołę, konsum (sklep zakładowy), gospodę czy sklepy, to był to mikroświat, samowystarczalna osada. Z jednej strony było to dobre, bo pracodawca miał swoich pracowników razem, blisko zakładu pracy.
Pod kontrolą…
Miał ich blisko, nie musieli dojeżdżać. Było to zachętą, by u tego pracodawcy pracować. Faktycznie, odciągano w ten sposób pracowników od tendencji rewolucyjnych, nastrojów buntowniczych. W II połowie XIX wieku i pierwszych dziesięcioleciach XX w. okazywało się, że dzięki tym działaniom na osiedlach nastrojów rewolucyjnych czy socjalistycznych nie było. Było jak było, niekoniecznie bogato, ale mieli wszystko na miejscu. Tylko trzeba było za to, co się zarobiło, iść do sklepu, kupić najpotrzebniejsze rzeczy, i tyle. Nawet był magiel, gdzie można było sobie wyprać ubrania czy piekarnioki, w których można było piec chleb.
Pracownicy też mieli rodziny na miejscu.
Pozwalano, by całe rodziny były zakładane. Dlatego mieszkania miały 2 czy 3 izby. Również były domy noclegowe, dwa lub trzy na dużym osiedlu, przeznaczone dla kawalerów. Można powiedzieć, że takie osiedla stawały się mikroświatami, minimiasteczkami. Najbardziej znanym przykładem jest Nikiszowiec.
No właśnie. Słynny Nikiszowiec. Czy na Nikiszu są familoki, czy to osiedle familoków?
Ja bym tych budynków nie nazwał familokami. Choć familoki to spolszczona nazwa familienhausów, czyli budynków przeznaczonych dla rodzin.
Dlaczego?
Bo każdy z obiektów jest trochę inny. Nie były one budowane od sztancy. Nikiszowiec był zaprojektowany tak, by tworzyć kwartały, de facto miejską zabudowę. Nikisz powstał jako minimiasteczko dla pracowników spółki Giesche, głównie kopalni Giesche. Osiedlem familoków nazwałbym za to zabrzańskie osiedle Borsig czy katowickie Załęże czy Szopienice. Dość dużo osiedli familoków jest w Rudzie Śląskiej. Zresztą są dwa miasta, w którym jest najwięcej osiedli robotniczych – właśnie Ruda Śląska oraz Katowice.
Czyli nie możemy mówić, że każde osiedle patronackie na Śląsku to osiedle familoków?
Dokładnie. Osiedle robotnicze może się składać też z domów w formie chałupy śląskiej, stalowych domów czy domów z cegły otynkowanej. To nie tylko budynki z gołej cegły.