- Na kopalni „Heinitz” pod Bytomiem zdarzyła się eksplozya pyłu węglowego, skutkiem czego powstał ogień – tak na pierwszej stronie 2 lutego 1923 r. donosił wydawany w Bytomiu „Katolik codzienny” opisując katastrofę, która dwa dni wcześniej (31 stycznia) wydarzyła się w podziemnych wyrobiskach "Heinitzgrube".
-
Właściwem siedliskiem ognia jest szyb „Romhild” leżący na
pokładzie 540 metrów pod powierzchnią blisko Brzezin (…)
Nieszczęście
zdarzyło się na pokładzie 660 metrów głębokim, na którym
pracował oddział sztygara Szymy (…) Trujące
gazy zapełniły w okamgnieniu cały pokład a następnie także
drugi
(wyżej
położony),
na
którym pracował oddział sztygara Strassburga. Przypuszcza
się, że gazy dostały się do kopalni z wyrąbanego pola
kopalnianego, którego tama zawaliła się wskutek gwałtownego
wstrząśnienia przy wybuchu –
czytamy
w dramatycznej relacji.
Pierwsza drużyna ratowników zginęła. Jednym z nich był mój dziadek
W chwili wybuchu w zagrożonych pokładach znajdowało się ok. 500-600 górników, czyli ok. połowy spośród tych, którzy tego feralnego dnia zjechali na poranną szychtę. Akcja ratunkowa rozpoczęła się dopiero po kilku godzinach, kiedy dymy zaczęły wydostawać się na powierzchnię szybem wentylacyjnym.
- Cała pierwsza drużyna ratowników zginęła. Jednym z nich był mój dziadek. Miał trójkę dzieci. Najmłodszy z nich był mój ojciec. Urodził się w 1921 roku, więc swojego ojca, a mojego dziadka, w ogóle nie pamiętał – opowiada nam Lucyna Październiok z Bytomia, wnuczka jednego z tragicznie zmarłych górników.
W miarę trwania akcji ratowniczej koszmarna statystyka rosła z każdą godziną. Przybywało ofiar. Wielu wydobytych z dołu żywych górników było nieprzytomnych lub okaleczonych (kilku zmarło po wyciągnięciu na powierzchnię). Ostatecznie katastrofa „Heinitzgrube” kosztowała życie 145 osób (w tym czterech ratowników).
Była to największa tragedia w górnośląskim górnictwie. I taką też pozostaje do dziś, choć od tamtego czasu w kopalniach całego regionu wielokrotnie dochodziło do masowych wypadków. O wydarzeniach w Bytomiu donosiła prasa nie tylko na podzielonym polsko – niemiecką granicą Górnym Śląsku, ale także w innych regionach kraju.
- Wobec wielkiej liczby sierot i żon, płaczących swych ojców i mężów, prasa polska na Śląsku należącym do Niemiec, odezwała się ze szczególnym apelem do społeczeństwa polskiego z prośbą o wydajną pomoc – pisał wydawany w Poznaniu „Przewodnik Katolicki”, który poświęcił tragedii w Bytomiu kilkustronicowy fotoreportaż.
Był to pochód, jakiego Bytom nie widział. Modlono się po polsku i po niemiecku
Wśród ofiar przeważali górnicy z terenu dzisiejszego Bytomia oraz Piekar Śląskich. Większość z nich pochowano na cmentarzu przy obecnej ul. Leopolda Staffa w Rozbarku. 4 lutego 1923 r. był dniem, który mieszkańcom tej dzielnicy na długie lata zapadł w pamięć.
- Na placu przed cechownią kopalni „Heinitz” dziesiątki pracowitych rąk było zajętych ustawianiem trumien z szczątkami ofiar – tak początek żałobnych uroczystości relacjonował katowicki dziennik „Górnoślązak”. Nabożeństwo prowadzili duchowni z Rozbarku, Bytomia i Piekar. Byli wśród nich księża katoliccy i pastor ewangelicki. Modlono się po polsku i po niemiecku. Wreszcie kondukt ruszył w stronę cmentarza.
- Był to pochód, jakiego Bytom dotychczas nie widział. Na 25 samochodach ciężarowych wieziono trumny z nieboszczykami (…) W pochodzie zauważyliśmy 14 księży (z Bytomia, Rozbarku, Piekar, Brzezin, Dąbrówki, Łagiewnik), przedstawicieli władz (…) dalej liczne deputacye stowarzyszeń zawodowych i innych z 64 sztandarami i 11 kapelami muzycznemi oraz niezliczoną rzeszę ludu nie tylko z bliższa lecz i z dalsza. Wśród deputacyi kopalń byli także górnicy z kopalń polskich z własnemi kapelami (…) Ulice, któremi pochód przechodził, były przepełnione niezliczonymi tłumami widzów – donosił „Górnoślązak”, z którego łamów można się dowiedzieć, że wśród uczestniczących w uroczystościach „oficjeli” był m.in. niemiecki minister handlu oraz konsul generalny Rzeczypospolitej Polskiej, a dzień później nabożeństwo żałobne w kościele mariackim odprawił przybyły do Bytomia biskup wrocławski, kardynał Bertram.
Kilka
dni później podobne sceny obserwowano w Piekarach Śląskich. Tam
kondukt pogrzebowy z 17 trumnami ruszył na cmentarz sprzed bazyliki
(w sumie w Piekarach spoczęło 20 ofiar katastrofy). I znowu,
towarzyszyły mu tłumy, miejscowi urzędnicy, służby mundurowe
oraz przedstawiciele kopalń z obu stron granicy. Pojedynczych
górników zabitych w wypadku na „Heinitzgrube” pochowano także
w Karbiu, Chechle i Radzionkowie.
Rocznicowe uroczystości i… pytania o los górniczych grobów
Dwa lata po katastrofie na cmentarzu w Rozbarku (gdzie finalnie spoczęły jej 122 ofiary) stanął ufundowany przez dyrekcje kopalni pomnik upamiętniający tragicznie zmarłych górników. Stoi do dziś, kilkanaście lat temu został odnowiony, w rocznicę wypadku zawsze płoną przy nim znicze zapalane przez dawnych pracowników KWK „Rozbark”, przedstawicieli miasta i lokalnych pasjonatów historii.
A co
się stało z grobami górników z „Heinitza” na cmentarzu w
Rozbarku? Bo
nie jest tak, że ofiary tragedii pochowano we wspólnym grobie (choć
tak właśnie
donosił
w swej relacji z uroczystości pogrzebowych „Górnoślązak” i takie informacje można do dziś dnia tu i ówdzie spotkać).
- Stojący na cmentarzu pomnik to jedyne, co pozostało po całej kwaterze grobów ofiar tej katastrofy. Bo tam były normalne groby, a nie jakaś masowa mogiła. Pogrzeby przecież nie były pospieszne, nie było wtedy wojny, wręcz przeciwnie, były uroczyste – zwraca uwagę w rozmowie z nami Lucyna Październiok.
Dziś nazwisko jej dziadka Romana (tutaj zapisane przez „s”) widnieje wśród 122 nazwisk umieszczonej w górnej części płyty pomnika (w dolnej części znajdują się nazwiska pochowanych w Piekarach). Do lat 80. minionego wieku rodzina odwiedzała jednak grób Romana Październioka położony po drugiej stronie cmentarnej alejki.
- Aż któregoś roku przyszliśmy i okazało się, że tych grobów nie ma i że chowają tam już kolejnych zmarłych. Zostały zlikwidowane bez żadnego ostrzeżenia, bez prób poinformowania rodzin, choć miały być zachowane przez 99 lat. Pamiętam, że moja mama była mocno tym oburzona – mówi Lucyna Październiok.
Masowej likwidacji było. Było powolne znikanie
Na istnienie kwatery górniczych grobów na cmentarzu przy obecnej ul. Staffa wskazują archiwalne fotografie, gdzie wyraźnie widać, że pomnik otaczają niewysokie, podobne do siebie ziemne mogiły. Z relacji osób pamiętających kształt tego miejsca w latach po II wojnie światowej wynika, że w narożnikach górniczej kwatery rosły wówczas cztery wielkie drzewa i przecinała ją cmentarna alejka. Ta sama, która przebiega w pobliżu pomnika obecnie.
- Pamiętam te stare, zapadające się już groby jeszcze z okresu mojego dzieciństwa – potwierdza Przemysław Nadolski, bytomski historyk i zarazem autor wielu publikacji poświęconych temu miastu. Jak jednak dodaje już w latach 70. XX w. górnicze mogiły na rozbarskim cmentarzu były systematycznie przekopywane aż finalnie wszystkie je spotkał taki właśnie los. Na taki scenariusz wskazuje także Jan Łoś ze Stowarzyszenia Miłośników Rozbarku, którego zainteresowaliśmy tą sprawą i który zaczął sprawdzać dokumenty w parafialnej kancelarii. On również twierdzi, że o masowej likwidacji górniczych grobów nie ma mowy. Raczej o powolnym ich znikaniu.
- Jeśli jakiś grób był traktowany jako opuszczony, to chowano w tym miejscu inną osobę. Jeszcze w latach 60. było tam parę mogił, ale do dzisiaj już żadna się nie zachowała – mówi Jan Łoś.
Dodajmy, że mogił ofiar katastrofy na kopalni „Heinitz” nie znajdziemy również dziś w Piekarach Śląskich, które były drugim, największym miejscem pochówku tragicznie zmarłych górników. Niczego na temat ich losu nie udało nam się dowiedzieć w biurze Miejskiego Konserwatora Zabytków. Leszek Bensz ze skupiającego pasjonatów lokalnej historii portalu piekarskiwerk.pl podpowiada, że w latach, gdy doszło do tragedii zmarłych chowano od bramy przy ulicy Kalwaryjskiej, ale czy na pewno tam należy szukać górniczych mogił? Nie wiadomo. W ustaleniu szczegółowej ich lokalizacji nie pomaga ani internetowa wyszukiwarka grobów przy piekarskiej bazylice, ani szczątki spisu cmentarnego z lat 50-tych XX w. ani uruchomione przez naszego rozmówcę „kontakty”. Pozostaje mieć nadzieję, że przed kolejną rocznicy katastrofy na kopalni „Heinitz” uda się rozwikłać tą zagadkę.
Może Cię zainteresować:
Na cmentarzach Górnego Śląska i Zagłębia spoczywają ofiary katastrof w kopalniach
Może Cię zainteresować: