Gdyby jutro otrzymał pan telefon od Barbary
Nowackiej z propozycją wejścia do jej gabinetu i przygotowania nie
reformy, ale rewolucji systemu edukacji to od czego by pan zaczął?
Zacząłbym
od zasugerowania, by zlikwidować Ministerstwo Edukacji Narodowej.
Może wtedy edukacja przestałaby być w naszym kraju przedmiotem
nieustannych rozgrywek politycznych i zmieniania koncepcji wraz nową
władzą.
U nas ciągle wszystko zmieniamy, koncentrując się na mało
istotnych kwestiach: czy mają być gimnazja, czy nie, lub
ciągle wracająca kwestia katechezy. Zupełnie
nie interesuje nas najistotniejsze: jaki model szkoły chcielibyśmy
zaproponować młodym ludziom i ich rodzicom w ramach systemu
edukacji publicznej.
Czy
osoby
odpowiedzialne za kształt edukacji w Polsce są świadome istnienia
różnych modeli?
Trudno
powiedzieć, z pewnością
szkoła nie musi trwać w tradycyjnej formie rodem z początku XIX
wieku. Mamy
do dyspozycji szkoły Montessori, waldorfskie, demokratyczne,
freinetowskie i wiele innych, które są w stanie znacznie lepiej
odpowiadać na potrzeby uczniów i uczennic niż „model pruski”?
Przed nami długa droga
uświadamiająca i edukacyjna.
W książce „Selekcje” pisze pan: „Źródłem problemów są
efekty i cele jakim służy kształcenie w ramach systemu edukacji. W
tym momencie szkoły są złymi miejscami, więzieniami dla młodych
ludzi, na które zostali skazani ze względu na swój wiek. Co
więcej, zmuszani są do rywalizowania w niej o etykiety, które mają
zapewnić im przepustkę do lepszego życia”. Czy rzeczywiście
jest tak źle?
Kiedyś
zapytałem uczniów ósmej klasy, czy wiedzą, co oznacza słowo
szkoła i skąd się wzięło. Ich pierwszy strzał brzmiał
następująco: „Szkoła w starożytnej Grecji musiała oznaczać
więzienie”. Tak to widzą. Gdy powiedziałem im, że tak naprawdę
termin ten oznaczał „wolny czas” i „odpoczynek”, wybuchnęli
śmiechem. To był śmiech przez łzy. Oczywiście mamy różne
szkoły. Są takie miejsca, o jakich piszę w „Zróbmy sobie
szkołę”, czyli wspaniałe szkoły publiczne i niepubliczne, do
których młodzi ludzie kochają chodzić, ponieważ dobrze się w
nich czują. Dodajmy do tego wiele szkół, z których część
funkcjonuje w tak zwanej edukacji domowej.
Jednak większość szkół publicznych, które wciąż funkcjonują w tradycyjnym modelu, to miejsca frustracji młodych ludzi, w których nie brakuje różnych form przemocy symbolicznej i systemowej. My dokładnie wiemy, że taka szkoła nie działa, jej krytyka liczy sobie ponad sto lat. W dodatku teraz dokładamy do tego przestarzałego modelu nowy element, czyli neoliberalny kult osiągnięć, o którym więcej piszę w nowej książce „Nie musisz. Od kultu osiągnięć do wypalonych pokoleń”. Doszliśmy do momentu, w którym dzieci jeszcze przed przedszkolem zmuszane są do myślenia o sukcesie w życiu dorosłym; niektóre w wieku sześciu miesięcy uczą się czytać przez zabawę. Potem dodatkowe zajęcia, przedszkole, w którym nie ma czasu na zabawę, bo trzeba się przygotowywać do szkoły. Następnie w szkole podstawowej przygotowujemy się do egzaminu ósmoklasisty, bo od tego zależy, do jakiej szkoły ponadpodstawowej pójdziemy, no a w niej uczymy się do matury, bo od tego zależy, na jakie studia się dostaniemy
Teoretycznie
im lepsze studia, tym lepsza praca, a im lepsza praca, tym lepsze
życie dorosłe. Ale czy tak rzeczywiście to wygląda? I jaki jest
efekt tego wszystkiego? Coraz więcej zmęczenie, a nie rzadko
wypalenie. W tej perspektywie chyba łatwiej zrozumieć, dlaczego
młodzi ludzie widzą w szkole więzienie…
Czy exodus z publicznych szkół nie jest najlepszą recenzją
systemy edukacji. W 2023 roku ponad 250 tys. dzieci uczyło się w
szkołach prywatnych i społecznych. To dwa razy więcej, niż 10 lat
temu. Czy zwiększenie udziały płatnych szkół prywatnych może
nieść negatywne skutki?
Tylko
kto dostrzega w tym recenzję? Dla rządzących to wygodne – coraz
więcej osób wychodzi z systemu, więc nie trzeba się o nich
martwić. Dla rynku to wygodne – powstają szkoły niepubliczne, w
których rodzice płacą często bajońskie sumy za naukę swoich
dzieci, choć bardzo często nie różnią się one w tym, jak widzą
edukację, od szkół publicznych.
Z
drugiej strony generuje to także pozytywne zjawiska: w ramach tak
zwanej edukacji domowej rozwijają się niezwykłe inicjatywy
edukacyjne i powstają rozmaite szkoły (demokratyczne,
socjokratyczne, kooperatywy rodzicielskie, mikroszkoły czy Szkoła w
Chmurze), które prototypują potencjalne rozwiązania gotowe do
wprowadzanie w systemie edukacji publicznej. Problem jedynie w tym,
by osoby odpowiedzialne za edukację dostrzegły te potencjalne
rozwiązania. Bez
tych nowych, dopasowanych do obecnych czasów rozwiązań, system
edukacji publicznej niedługo upadnie…
W 2023 roku pracownia badawcza IPSOS zapytała Polaków o to, co
najbardziej martwi ich w sytuacji kraju. Problem z edukacją
wskazało zaledwie 13% ankietowanych, czyli tyle samo osób, ile
martwi się upadkiem moralnym i bezrobociem, choć jest ono obecnie
na rekordowo niskim poziomie. Jeśli opinia publiczna nie dostrzega
problemu, to gdzie powinna
toczyć się debata o przyszłości szkoły?
Nie dostrzegamy
problemu, bo większość z nas nie ma pojęcia, że szkoła może
wygląda inaczej niż 200 lat temu. We wspomnianej już książce
„Zróbmy sobie szkołę” razem z Marzeną Żylińską z Ruchu
Budzących się Szkół zastanawialiśmy się, jak zareagowałby
ktoś, kto przeniósł się w czasie z 1824 do 2024 roku. Zmieniło
się niemal wszystko, poza szkołą. Tu ciągle jest 1826 rok – być
może w większości szkół tradycyjna tablica ustąpiła miejsca
tablicy interaktywnej. Ale to niedługo się zmieni. Kiedy system
opuści kilkadziesiąt tysięcy osób z edukacji domowej, w
społeczeństwie pojawi się duża grupa ludzi, którzy wiedzą, że
edukacja może wyglądać inaczej. Będą też świadomi tego, jak
problematyczny jest dotychczasowy model szkoły i pewnie bardzo
świadomie będą dążyć do zmiany.
Na ten moment pole
do debaty to przede wszystkim dostrzeżenie potencjału w nowych formach edukacji i zastanowienie się, jak je przenieść
do systemu publicznego z pożytkiem dla uczniów, rodziców,
nauczycieli i dyrektorów szkół – bo na tym skorzystają wszyscy,
choć jeszcze nie zdają sobie z tego sprawy.
Magda Szcześniak w książce „Poruszeni” opisywała model
emancypacji społeczeństwa
chłopskiego poprzez
edukację publiczną. To piękna spuścizna tamtych
dekad. Czy nie jesteśmy
obecnie świadkami upadku tego mitu i rozjazdu systemu na dwie
części? Mamy dobrze
funkcjonujące płatne
szkoły, a z drugiej
strony darmowe – raczej
kiepskie i nastawione wyłącznie na wyniki uczniów.
Jesteśmy świadkami
upadku tamtego mitu, bo usilnie staramy się nie zauważyć zmian w
ramach edukacji publicznej, przez co tworzymy rynek dla szkół
niepublicznych. To usilne trwanie przy skrajnie niedopasowanym do
rzeczywistości tradycyjnym modelu szkoły rodzi problemy i szkodzi
tym najbardziej potrzebującym. Dzisiaj szkoła nie wyrównuje szans
– jeśli popatrzymy na wyniki egzaminów, raczej utwierdza
nierówności, a nawet je pogłębia, także przez wspomniane
rozchodzenie się edukacji publicznej i niepublicznej. Tutaj
rozwiązanie jest tylko jedno: reforma z prawdziwego zdarzenia (a
właściwie rewolucja), w której w końcu celem jest zmiana modelu
szkoły publicznej. Bez tego będzie tylko gorzej i cierpieć będą
ci, którzy i tak są w gorszej sytuacji.
Według danych Eurostatu w
2022 rok na edukację (z wyłączeniem szkół wyższych) wydawaliśmy
dokładnie 3% PKB. Finlandia wydała
3,6% PKB,
a średnia dla całej Unii wyniosła 3,3% PKB. Oznacza to, że nasze
wydatki na publiczną edukację nie odbiegają znacznie od średniej
unijnej. Związek Nauczycielstwa Polskiego podnosi wyłącznie temat
wysokości pensji nauczycieli, nigdy nie słyszałem z ich strony o
potrzebie zmian w modelu nauczania. Czy rzeczywiście
problemem jest niedoinwestowanie edukacji w Polsce?
Tak, problemem są
wydatki. To, że teraz ta różnica jest niewielka, nie oznacza, że
była również niewielka w przeszłości. Piszę o tym w „Nie
musisz” – po prostu przespaliśmy okres inwestycji w edukację,
pewnie dlatego, że w Polsce nie uważamy ją za rzecz ważną, a już
tym bardziej za najważniejszą kwestię dla przyszłości kraju.
Pieniądze
oczywiście nie rozwiążą wszystkich problemów, ale część mogą.
Na pewno nauczyciele i nauczycielki w Polsce zarabiają zbyt mało i
to powinno się jak najszybciej zmienić. Jednocześnie brak
podnoszenia przez związki zawodowe kwestii innych niż żądania
płacowe, pokazuje jak niewielka jest świadomość i poziom wiedzy,
także osób pracujących w związkach. W Finlandii, kiedy zmieniano
tamtejszy system, przykładano dużą wagę do tworzenia bazy wiedzy
w zakresie nowych metod uczenia i modeli szkół.
Jakie szkoły w
naszym regionie można przywołać jako pozytywny przykład
dla innych?
Myślę, że
absolutnie niezwykły miejscem jest Wolna Szkoła Dzika, czyli Szkoła
Demokratyczna w Tychach. Pisałem o niej w moich ostatnich książkach,
miałem przyjemność prowadzić warsztaty dla młodych ludzi
uczących się tam. Było to absolutnie niepowtarzalne
doświadczenie.
Drugim takim wyjątkowym miejscem jest Liceum Sowizdrzała w Katowicach – liceum autorskie, jedyny tego typu projekt, którego twórcy i twórczynie pracują z młodymi ludźmi u podstaw i dążą do przewartościowania naszego myślenia o edukacji. Nie ukrywam, że zarówno jednym, jak i drugim bardzo kibicuję. Jest więc kogo podglądać i od kogo się uczyć.
Może Cię zainteresować: