Fedrują ze stratą. Na każdej tonie prawie 200 zł „w plecy”
Na każdej tonie wydobytego w polskich kopalniach węgla spółki są ponad 197 zł „w plecy” – takie dane za trzeci kwartał bieżącego roku przynosi opublikowany właśnie raport katowickiego oddziału Agencji Rozwoju Przemysłu. Wydobycie jednej tony kosztowało (uśredniając od początku roku) ponad 961 zł (tradycyjnie największy udział w kosztach stanowią wynagrodzenia - 33 proc. i usługi obce - ponad 18 proc.), a wpływy ze sprzedaży nieznacznie tylko przekraczały 789 zł na tonie.
Tak źle nie było od dawna. Dość powiedzieć, że w rekordowym roku 2022 na każdej wydobytej tonie „czarnego złota” zarabiano niemal 250 zł (a były kwartały kiedy zysk sięgał ponad 330 zł), natomiast w zeszłym roku, choć już było widać, że „pięć minut dla węgla” się kończy wciąż jeszcze zarobek na tonie przekraczał 144 zł. Ostatni raz fedrowano ze stratą w roku 2021, choć na tle dzisiejszych wyników nie była ona aż tak wielka – „zaledwie” nieco ponad 25 zł „w plecy” na tonie.
W
sumie, jak podaje ARP, po trzech kwartałach tego roku górnictwo ma
już ponad 9,2 mld zł strat (na sprzedaży węgla jest do tyłu 4,4
mld zł). Spada
wydobycie (przez pierwsze trzy kwartały polskie kopalnie nafedrowały
w sumie 32 mln ton, z czego niespełna 24 mln ton stanowi węgiel
energetyczny, w analogicznym okresie roku ubiegłego było to 34,8
mln ton, z czego węgiel energetyczny stanowił niemal 26 mln ton). W
efekcie spada też wydajność (na jednego pracownika po 3 kwartałach przypadało
450 ton, za cały
zeszły
rok było to 678 ton, a za
cały
rok 2022 – 743 tony). Rosną
za to zwały, na których pod
koniec
września leżało już 5,5 mln ton węgla – więcej niż w skali
roku fedruje niejedna kopalnia.
Zredukowano import węgla do Polski. Dla spółek przynajmniej jedno zmartwienie mniej
Mizernym pocieszeniem dla spółek górniczych jest fakt, że udało się radykalnie zdusić gigantyczny import węgla energetycznego do Polski. Proceder, napędzony wprowadzonym wiosną 2022 r. embargiem na węgiel opałowy z Rosji i paniką wśród korzystających z tego paliwa właścicieli gospodarstw domowych, skutkował sprowadzeniem do Polski w samym tylko roku 2023 kilkanastu milionów ton węgla (szacunki były różne ze względu na niedoskonałość statystyk, ale w grę wchodziło od 13 do nawet 17 mln ton).
Próbując opanować sytuację na rynku węgla opałowego rząd nakazał spółkom skarbu państwa kupować „gdzie się” da węgiel. A że węglem opałowym się nie handluje, więc sprowadzano do Polski w olbrzymich ilościach tzw. niesort (rekord padł w 2022 r. kiedy to import węgla do Polski przekroczył 20 mln ton), z którego znacząca większość finalnie trafiała… do energetyki. W efekcie krajowe kopalnie miały jeszcze większy problem ze sprzedażą spółkom energetycznym swojego surowca, gdyż te miały zapasy „pod korek”.
Na tle tych wszystkich liczb raportowane przez ARP za pierwsze trzy kwartały 3,2 mln ton (czyli realnie nieco ponad 4,2 mln ton), z czego węgiel energetyczny stanowi 1,8 mln ton (czyli realnie ok. 2,4 mln) pozwala mieć spółkom górniczym nadzieję, że przynajmniej ten jeden ciężar zostanie im zdjęty z szyi.
Kroplówka za miliardy. Ministerstwo chce jednak postawić warunki
Ledwo zipiąca branża na przyszły rok ma już zapewnioną „kroplówkę” z publicznych pieniędzy. Poprzez różne kanały (subwencje, dotacje i emisję obligacje) do górnictwa może trafić ok. 9 mld zł, z czego 2,4 mld zł stanowić ma tzw. dopłata do redukcji zdolności produkcyjnych. Jak sama nazwa wskazuje pieniądze te mają jasno określony cel. Przygotowujące nowelizację ustawy o funkcjonowaniu górnictwa węgla kamiennego Ministerstwo Przemysłu najwyraźniej uznało jednak, że pora wprowadzić prawny „bezpiecznik” gwarantujący, że pieniądze te nie zostaną „przepalone” na bieżące potrzeby przez górnicze koncerny.
– Zaproponowano dodanie regulacji, których celem ma być wyeliminowanie sytuacji, w których środki przekazywane w ramach dopłat do redukcji zdolności produkcyjnych wydatkowane są głównie na bieżące koszty funkcjonowania przedsiębiorstw górniczych, a nie na redukcję zdolności produkcyjnych – czytamy w opisie projektu nowelizacji.
Propozycja resortu zakłada ponadto, że likwidacja poszczególnych kopalń będzie prowadzona przez koncerny górnicze, do których należą te zakłady, a nie jak do tej pory przez Spółkę Restrukturyzacji Kopalń. Działania te mają być prowadzone ze środków funduszu likwidacji zakładu górniczego (do jego prowadzenia i stałego zasilania wpłatami zobowiązuje przedsiębiorców górniczych Prawo geologiczne i górnicze) i „innych środków własnych przedsiębiorcy”, ale – jak zapisano w projekcie - po wyczerpaniu się tych źródeł likwidacja kopalń może być finansowana też „z dotacji budżetowej oraz innych źródeł finansowania”.