Przed
nami ostatnia przedświąteczna niedziela handlowa. Jak nie dać się
zwariować i nie ulec gorączce świątecznych zakupów?
To
trudne zadanie, zwłaszcza jeśli ktoś cały czas sobie czegoś
odmawia. Bo dla takiej osoby właśnie święta są okazją, żeby
zrobić dla siebie coś dobrego, sprawić sobie jakąś przyjemność.
Na pewno jednak da się rozsądniej do tego podejść. Na przykład
robiąc sobie listę konkretnych rzeczy, które chcemy kupić i listę
osób, dla których mamy przygotować prezenty. Najlepiej dla każdej
z tych osób, jeszcze przed wyjściem z domu, przewidzieć dwie –
trzy możliwe opcje oraz ustalić sobie maksymalną kwotę, jaką
jesteśmy gotowi na te prezenty wydać. Można
wreszcie, podobnie jak w przypadku mikołajek klasowych, uzgodnić
wcześniej z bliskimi, ile maksymalnie wydajemy na prezent dla jednej
osoby. To też ustrzeże nas przed zbędną rozrzutnością.
Zanim jednak w ogóle wyjdziemy z domu warto sobie zadać pytanie, czy ludziom, których kochamy i którym chcemy zrobić prezent, na pewno te rzeczy są potrzebne. Często jest tak, że prezenty, które kupujemy i które mają ładnie wyglądać pod choinką, lądują potem w szufladach, nie zawsze nawet będąc użytkowane. A może sprawiłoby im więcej radości, gdybyśmy zaproponowali im jakieś wspólne działania?
Na
przykład co?
Na
przykład odłożenie komórki i spędzenie całego dnia z dziećmi,
dla których nigdy nie mamy czasu. Albo pobawienie się w ulubioną
zabawę dziecka. Podobnie zresztą żonie lub mężowi można obiecać
wspólnie spędzony czas. Zaproponować coś, czego dawno już nie
robiliśmy, a na czym by temu komuś zależało. Można taką
obietnicę, wydrukowaną na ładnym, kolorowym papierze zapakować w
ładne pudełko. Dodać do tego jakieś cukierki. Rozpakowywanie jest
kluczowym elementem przyjemności bycia obdarowywanym. Przez takie
„zabawy” z otwieraniem wydłuża się moment niespodzianki i
obdarowanemu daje dużo więcej satysfakcji. Bo nie chodzi o to, by
dać komuś kartę podarunkową i wręczyć ją w kopercie - to nie
spełnia swojej funkcji, nawet gdyby na tej karcie było najwięcej
ile się da. To wszystko może dać bardzo wiele radości, pod
warunkiem oczywiście, że te obietnice będziemy potem spełniać.
To
ciekawy pomysł, ale pod warunkiem, że znajdziemy „partnera” do
tej zabawy pod drugiej stronie.
Na
pewno trudniej jest coś takiego przeprowadzić z dzieckiem.
Szczególnie takim, które przyzwyczajone jest do prezentów.
Wiadomo, że są osoby, którym trzeba coś kupić, bo takie są
oczekiwania i musimy się z tym pogodzić. Dlatego warto zrobić
listę, ale też wcześniej porozmawiać z domownikami. Jeśli mamy
gorszy rok i wiadomo, że prezenty będą skromniejsze, to uprzedzić,
żeby się nie spodziewali jakichś fajerwerków. Dzieci też muszą
partycypować w obciążeniach, choćby w taki sposób, że zdają
sobie sprawę z tego, iż są gorsze i lepsze momenty dla rodziny. To
jest jakaś forma uczenia odpowiedzialności, rozsądku i prawdziwego
podejścia do życia, w którym nie wszystko zawsze dostajemy.
Uzbrojeni
w całą tą wiedzę idziemy do sklepu i zaczynamy grę ze
sprzedawcą, w której stawką będzie to, ile pieniędzy z sensem, a
ile bez sensu wydamy. Na jakie sztuczki ze strony handlowca musimy
być gotowi?
Przede
wszystkim trzeba uważać na wszystko, co się „kończy”, albo
czego jest „ostatnia sztuka” lub dostępne będzie jeszcze „tylko
przez chwilę”. Jeśli z takim argumentem występuje sprzedawca, to
można być pewnym, że to jest zagrywka.
Bo
tak naprawdę, to ma pełen magazyn tych „ostatnich egzemplarzy”?
Oczywiście.
Tu działa reguła rzadkości, wedle której im coś jest rzadsze,
tym bardziej jest pożądane. Na tym zresztą polegają wszelkie
promocje. Kolejnym chwytem z repertuaru handlowców jest
stwierdzenie, że „wszyscy to biorą i wszystkim się to bardzo
podoba”. Przy całym szacunku dla pracy sprzedawców, to nie sądzę,
by mieli czas do tego, by analizować ile tak naprawdę
poszczególnych rzeczy im się sprzedało. Oni widzą, ile im schodzi
z półek, ale szerszy obraz mają dopiero menadżerowie na wyższych
szczeblach. Bądźmy także ostrożni z obiecywaniem, szczególnie
dzieciom, zakupu czegoś, co zobaczyły w reklamie. Robert Cialdini w
swojej znanej książce o wywieraniu wpływu na ludzi opisuje
przypadek, kiedy sklepy z zabawkami tuż przed świętami wycofywały
z półek produkt, dla którego prowadzona była bardzo intensywna
promocja. Rodzice szli więc do sklepów, obiecanego produktu nie
było, a że nie można było wrócić z pustymi rękami, to kupowali
dzieciom na Gwiazdkę coś innego, jednocześnie obiecując, że
zaraz po świętach, jak tylko ten wymarzony produkt się pojawi, od
razu go kupią. W efekcie dzieci dostawały dwa prezenty, a handlarze
mieli podwójny utarg.
Czy
jakąś ucieczką przed tymi pułapkami mogą być zakupy online?
Wydaje się, że one dają możliwość, by bardziej na chłodno
przeanalizować, co chcemy kupić.
Pod
warunkiem, że się to robi z odpowiednim wyprzedzeniem, a nie tuż
przed świętami. Bo kiedy mamy tydzień do świąt, to nasze
zachowania stają się nerwowe - muszę zamówić coś do jutra, bo
inaczej nie dojdzie do świąt. Ja robię świąteczne zakupy na
spokojnie, praktycznie od października, bo wtedy znajduję to, co
uważam, że będzie się podobało moim bliskim, staram się tego
szukać w dobrych cenach i na początku grudnia mam już większość
zakupów zrobioną. To daje jeszcze ten plus, że koszty zakupów
rozkładają się na dłuższy czas.
Czy
udział zakupów online w ogólnym wolumenie świątecznych zakupów
rośnie?
Sądząc
jak się rozwija e-commerce od czasów pandemii i jak rośnie
świadomość kupujących, to tak. Nawet ci, którzy wcześniej bali
się robić zakupy w internecie dostrzegli, że jest to bardzo
wygodna opcja. Szczególnie w przypadku zakupów świątecznych. Bo
często zdarza się, że przy tej okazji kupujemy coś trochę w
ciemno, np. pod względem rozmiaru, czy koloru i szansa na
bezproblemowy zwrot po świętach dzięki temu, że kupiliśmy to
online, jest dużym udogodnieniem. Przy czym tu także musimy być
świadomi pewnej pułapki. Sklepy internetowe często bazują na tym,
że klientowi nie do końca zadowolonemu z zakupu nie chce się
uruchomiać czasochłonnej procedury zwrotu, odwleka to, a termin
przewidziany na zwrot mija. Co
gorsza, im dłuższy jest ten termin, tym
mniej pilne wydaje się dokonanie zwrotu, za to produkt staje się
coraz bardziej „nasz” – działa tu opisywany przez ekonomię
behawioralna efekt posiadania. W końcu klient macha
na to ręką i pozostaje z produktem, który wcale nie był mu
potrzeby, ani go nie uszczęśliwił.
Gorączka
tegorocznych zakupów świątecznych odbywa się przy wysokiej
inflacji. Czy to może mieć jakiś wpływ na jej temperaturę? Czy
konsument, któremu inflacja „zjada” większą niż do tej pory
część dochodów, skłonny będzie wydawać na prezenty tyle samo,
co w poprzednich latach?
Wydaje
mi się, że oszczędzania na prezentach nie będzie. Po pierwsze,
inflacja – podobnie jak pandemia, czy wojna za naszą granicą –
bardzo nas zaskoczyła i wstrząsnęła nami na samym początku, ale
do wszystkiego się przywyka. Poza tym, skoro ceny wszystkiego wokół
rosną i widzimy jak coraz mniej możemy sobie kupić, to zaczyna
działać mechanizm podobny do tego, który obserwujemy w kryzysie –
jeśli wszystkiego muszę sobie odmawiać, to gdzieś jest moment
drobnego szaleństwa. Określa się to mianem „efektu szminki”.
Musimy
sobie odreagować?
To
jest kompensacja za wszystkie dotychczasowe wyrzeczenia. Ona może
polegać właśnie na tym, że sobie „zaszalejemy”. Kupimy sobie
coś „na pocieszenie”. Ponadto, skoro i tak ceny wszystkiego
rosną, to prezenty gwiazdkowe stanowią rodzaj inwestycji, którą
można nabyć na zapas. Wiemy, że już to mamy i w ten sposób
wydane na to pieniądze przynajmniej się nie zdewaluują. Ludzie
potrzebują chwili zapomnienia o trudnych czasach, a święta dają
ku temu bardzo dobrą okazję.
Czyli
świąteczne zakupy nie tyle stanowią decyzję ekonomiczną, co
raczej psychologiczną?
To
zawsze jest decyzja emocjonalna. U podstaw każdej decyzji
ekonomicznej leżą emocje, czego dowodzi ekonomia behawioralna
właśnie. Jesteśmy bardzo rzadko w pełni racjonalni, a nawet jeśli
wydaje nam się, że takimi jesteśmy i możemy wszystkim wokół
udowodnić, że dokładnie sprawę przeanalizowaliśmy, to i tak na
dnie tej decyzji leżą emocje. Coś, co sprowokowało nas w ogóle
do myślenia o danym zakupie. Nie ma mowy, a już zwłaszcza w
sytuacji Bożego Narodzenia, żeby wyłączyć emocje. Bierzesz coś
do ręki i myślisz, jaki uśmiech, jakie szczęście tym wywołasz.
Co
oznacza, że apelowanie o racjonalność w kontekście
przedświątecznych zakupów jest z góry skazane na porażkę…
Nie
ma szans, aby racjonalność doprowadziła nas do decyzji o
rezygnacji z zakupu. To nie jest realne dla normalnego człowieka.
Możemy co najwyżej udoskonalić te zakupy analizując swoje emocje.
Wiedząc, co chcemy osiągnąć od strony serca, możemy próbować
wymyślić jak w inny sposób te emocje osiągnąć, nie wydając aż
tyle. To wymaga pomyślenia, ale nadal jest w tym udział emocji.
Jeśli chcemy komuś dać szczęście, zastanówmy się co go
uszczęśliwi. Co dla tej osoby jest istotne. Dajmy sobie szansę
zobaczenia tego w tym roku.
Może Cię zainteresować: