Jest nas coraz mniej, więc i porodówek tyle nie potrzeba
Resort zdrowia tłumaczy, że celem nowelizacji jest dopasowanie systemu lecznictwa szpitalnego do „struktury demograficznej i rzeczywistych potrzeb zdrowotnych ludności”, koncentracja świadczeń i profilowanie szpitali, a także ich usieciowienie w „zakresie realizowanych profili świadczeń”. Wszystko to dla – jak czytamy w ocenie skutków regulacji - osiągnięcia korzyści dla pacjenta.
- Konieczne jest również wzmocnienie systemu szpitalnego przez konsolidacje zasobów oraz racjonalizacje kosztów po stronie podmiotów leczniczych w sytuacji, gdy występuje nakładanie się lub nieefektywne rozproszenie potencjału kadrowego i infrastrukturalnego w stosunku do zidentyfikowanych potrzeb zdrowotnych na danym terenie oraz wzmocnienie nadzoru podmiotów tworzących nad programami restrukturyzacyjnymi – tłumaczy dalej resort.
Zdaniem
kierownictwa MZ widać „nieefektywne wykorzystanie zasobów
kadrowych i sprzętowo-infrastrukturalnych”, jak też
nieuzasadnione faktycznymi potrzebami utrzymywanie przez część
szpitali podwyższonej gotowości w ramach umów w trybie pełnej
hospitalizacji, co
generuje dla
nich nadmiarowe koszty
działalności.
400 porodów rocznie to minimum, by oddział działał?
Na poziomie rozwiązań szczegółowych resort proponuje, aby w przypadku profilu położnictwo i ginekologia brać pod uwagę minimalną liczba odebranych porodów oraz odsetek tychże zabiegów - wstępnie przewiduje się, że będzie to odpowiednio ok. 60 proc. udział zabiegów i ok. 400 porodów rocznie (ostateczne określenie tych wartości ma nastąpić w drodze rozporządzenia, po przeprowadzeniu dodatkowych analiz i konsultacji).
I
właśnie propozycjom tych wskaźników przyjrzał się Związek
Powiatów Polskich, zwracając uwagę, że nie spełniające ich
oddziały
ginekologiczno-położnicze
zostaną
wygaszone. Samorządowa
korporacja uznaje likwidację części porodówek za krok
nieunikniony, zwłaszcza w sytuacji spadającej od lat liczby
urodzin. Z drugiej jednak strony apeluje, by racjonalnie
spojrzeć na „rozłożenie” oddziałów porodowych w Polsce i
zastanowić się, które z nich pozostawić otwarte, nawet mimo nie
spełniania kryterium 400 porodów rocznie, tak aby rodząca
pacjentka nie miała do pokonania kilkudziesięciu o ile nie kilkuset
kilometrów do najbliższego szpitala.
Ministerstwo liczy, że samorządowcy się dogadają
Biorąc za punkt wyjścia rządowe propozycje ZPP przygotował analizę i sprawdził, w których powiatach nie będzie dostępny szpital z oddziałem porodowym. W sumie, w skali całego kraju, doliczył się 172 takich powiatów, głównie w północno-wschodniej, północno-zachodniej oraz w południowo-wschodniej części kraju.
Z województwa śląskiego na liście powiatów bez szans na porodówkę znalazły się powiaty będziński, bieruńsko-lędziński, tarnogórski, lubliniecki, kłobucki i bielski, a także mające status miasta na prawach powiatu Jaworzno (na ogólną liczbę 36 powiatów). Obecnie na terenie tych powiatów porodówki funkcjonują w pow. będzińskim, tarnogórskim, lublinieckim oraz w Jaworznie.
- Nie utrzymają się wszystkie porodówki – i ekonomicznie się nie utrzymają, i jeśli chodzi o personel może to być kłopotliwe – przyznał we wtorek (27 sierpnia) na antenie Polskiego Radia pochodzący z Częstochowy wiceminister zdrowia Wojciech Konieczny, choć zaznaczył, że nieprawdą jest jakoby miało zamykać te oddziały. Jak podkreślił zgodę na zaprzestanie działalności każdorazowo będzie musiał wydać NFZ. Zdaniem Koniecznego dobrym rozwiązaniem byłyby porozumienia między sąsiednimi powiatami i szpitalami, co pozwoli z jednej strony obniżyć koszty, z drugiej zapewnić mieszkańcom dostęp do porodówek.
- Mam już sygnały z terenu, że samorządowcy chcą się dogadywać – stwierdził Konieczny.
Może Cię zainteresować: