Jacek Raciborski/fb Mirosław Neinert
Miroslaw neinert 01

Mirosław Neinert: Rzucony w ten najbardziej śląski Chorzów Stary, po pół roku godałem już, jakbym się tu urodził

Ukazała się książka "Kolega", wywiad rzeka Tomasza Kowalskiego z Mirosławem Neinertem - aktorem, reżyserem, twórcą prywatnego Teatru Korez w Katowicach, animatorem życia kulturalnego na Śląsku. Ślązag jest patronem medialnym wydawnictwa. Publikujemy fragment rozdziału traktującego o dzieciństwie Mirosława Neinerta w Chorzowie Starym, dokąd przeniósł się z rodziną z okolic Żagania na Ziemiach Odzyskanych w wieku kilku lat.

"Kolega" - Mirosław Neinert w rozmowie z Tomaszem Kowalskim - to tytuł nowej książki, jaka właśnie się ukazała nakładem wydawnictwa Silesia Progress. Można ją kupić na stronie www.silesiaprogress.com. To zacne wydawnictwo, w grubej okładce, na ładnym papierze, z wieloma archiwalnymi zdjęciami, pokazującymi nie tylko życie Mirosława Neinerta od uroczego bobasa patrzącego ze zdziwieniem na świat do szacownego dyrektora teatru, ale też kawał życia kulturalnego Katowic i okolic.

Więcej: Ukazał się wywiad rzeka z Mirosławem Neinertem, aktorem, szefem Teatru Korez w Katowicach. "Ja się śmieję, jak ktoś mówi o mnie "

Publikujemy fragment rozdziału "Górny Śląsk - Terra Nova i pani Hildegarda"

I następny przystanek w twoim życiu to Chorzów Stary. Dlaczego akurat tam?

Mój ojciec był górnikiem.

Górnikiem z Poznania?

Tak. Skończył szkołę górniczą w Nowej Soli. To był rejon bogaty w złoża srebra i miedzi. Był z wykształcenia górnikiem, ale imał się przeróżnych zawodów. Prowadził miejską bibliotekę, kiosk Ruchu, pracował w Związku Młodzieży Wiejskiej. No i przyszedł czas, kiedy moi rodzice podjęli decyzję o wyjeździe na Górny Śląsk. Trzeba pamiętać, że bieda w całej Polsce w porównaniu do Śląska była dość znaczna. To była wówczas taka ziemia obiecana.

Czyli podobny modus, jaki był przedstawiony w serialu Daleko od szosy.

Coś w tym rodzaju. Ojciec najpierw przyjeżdżał tu sam. Pracował w kopalni Barbara w Chorzowie, mieszkał, jak większość przyjezdnych robotników, w wulchausie. No i po jakimś czasie tata miał już dość tej rozłąki, sprowadził nas do siebie, w międzyczasie otrzymał mieszkanie w starym familoku w Chorzowie Starym i już.

Stosując naszą śląską nomenklaturę o ptokach, krzokach i pniokach, jesteś…?

Ja jestem typowym krzokiem. Ale to było tak, musisz to wiedzieć, że ja, wyrwany z tego zielonego zakątka, lasów, czystych rzek i czystego powietrza, nagle zjawiłem się w miejscu, które po pierwsze śmierdziało. Śmierdziało okrutnie. Chorzów, lata siedemdziesiąte. Huta Batory, Huta Kościuszki, Zakłady Azotowe, Zakłady Chemiczne Hajduki, kopalnie. To wszystko pracowało na pełnych obrotach. Brud w powietrzu i to ograniczenie przestrzeni. Ja przyjechałem z miejsca, gdzie jak wychodziłem z domu, mogłem pędzić przed siebie, bez ograniczeń. I dalej. Wychodzę rano do sklepu, a tu nagle kupujesz nie słodką bułkę, tylko jakieś kołoczki. Stojąca w kolejce przede mną pani mówi: „Dejcie mi pół funta kejzy” – myślę, o co jej chodzi? Ale rzucony w ten najbardziej śląski Chorzów Stary, po pół roku godałem już, jakbym się tu urodził.

Mirosław Neinert w monodramie
Mirosław Neinert w monodramie "Pierś Philipa Rotha". Rok 1979

I tu podjąłeś naukę, właściwie kontynuację nauki w szkole podstawowej.

„Tyś jest gorol?” – zaraz usłyszałem. Przepraszam, kim jestem? I jeb! Dostałem fanga w nos. To sobie od razu pomyślałem, no nie, bić to ja się nie pozwolę, i się zapisałem na zapasy. Pomogło. Zresztą myśmy się wszyscy w szkole bardzo lubili, mnie lubili.

Twoja mama uczyła w szkole w Chorzowie?

Nie, już nie. Wiesz, mogłaby pracować w liceum, ale musiałaby skończyć wyższe studia pedagogiczne, a raz, nie było nas na to stać, dwa, była nas czwórka rodzeństwa, którym trzeba się było zająć.

Czwórka rodzeństwa, to znaczy?

Oprócz mnie dwie moje siostry: Elżbieta i Agnieszka, oraz brat Piotrek. Zresztą Ela chodziła do klasy z Grzesiem Jarzyną i Mirkiem Bregułą.

Czyli mama, jak to mówią, przy mężu.

Ale w żadnym wypadku. Mama zawsze gdzieś pracowała, całe swoje życie. Ja nawet nie przypominam sobie, żeby wzięła jakiś dzień wolny. Pracowała w jakichś magazynach żywnościowych, po jakimś czasie została tam kierowniczką, może nic specjalnego, ale przydało się, jak był stan wojenny.

Ale mimo tego, że przyjechałeś z innej części Polski, to można śmiało powiedzieć, że byłeś synem górnika.

No tak, ale ja nigdy tak o tym nie myślałem, bo mój ojciec, tak szczerze, nigdy nie kochał tej pracy. Owszem pracował w kopalni Barbara, musiał w końcu coś robić, żeby były pieniądze na życie. Nie pracował na przodku, był elektrykiem.

Wiesz, ja znowu wychowałem się w Chorzowie Batorym. I jak teraz wspominam moje dzieciństwo w tym mieście w latach siedemdziesiątych i połowie lat osiemdziesiątych, to na myśl przychodzi mi cytat z filmu "Grand Budapest Hotel" Wesa Andersona, gdzie główny bohater, niejaki Gustave H., konsjerż hotelu, zostaje osadzony w ciężkim więzieniu. I tenże konsjerż, podczas odwiedzin, mówi do swojego przyjaciela, boya hotelowego, którego dziwi siniec pod okiem swojego mentora, takie oto słowa: „Stało się to, mój drogi Zero, że spuściłem wpierdol płaczliwemu mięczakowi, niejakiemu Pinkiemu Bandińskiemu, który miał czelność zakwestionować moją męskość. A z marnych, kryminalnych powieści płynie jedna nauka – znalazłszy się w takim miejscu, nie można być miękką pipą”.

To prawda. Ale ja to mam do dzisiaj, że jak jestem w Starym Chorzowie, to mam to poczucie, że jestem u siebie. Tam mi nikt nie podskoczy, w sensie, że jak ktoś mnie zaczepi, to ja go wyśmieję, bo jo jest stąd. – Trafałów znosz? – mówię. – Jak to nie znosz Trafałów? To czekej, to cie zaro poznają. A poza tym to były jeszcze czasy, kiedy wśród chłopców, nie mówię o klasycznych chuliganach, ale o zwykłych chłopakach z ulicy, obowiązywał pewien niepisany kodeks honorowy. Nie jesteś z tej dzielnicy, ale odprowadzasz dziewczynę, czekej, kurwa, jak będziesz wracał sam, ale dopóki idziesz z dziewczyną, to nikt cię nie zaczepi, bo to by nieelegancko było. Znowu jak się ciulomy, to ja, ciulomy się, ale jeden na jednego, a nie pięciu kopie leżącego.

Mirosław Neinert – oś czasu. Od lewej u góry: 2 lata, 14 lat, 16 lat, 18 lat (fot. 6 – archiwum prywatne Mirosława Neinerta)
Mirosław Neinert – oś czasu. Od lewej u góry: 2 lata, 14 lat, 16 lat, 18 lat (fot. 6 – archiwum prywatne Mirosława Neinerta)

Tak było, potwierdzam. Była starszyzna, czyli starsi chopcy, którzy, jak trzeba było, dokonywali sprawiedliwości.

I, co ważne, nie było żebrzących dzieci. Jak trzeba było sobie coś kupić, a wiadomo, człowiek nie zawsze miał pieniądze, częściej nie miał, to każdy z nas coś kombinował, butelki pozbierał, makulaturę, jakiś złom, ale nie żeby rękę wyciągać. Nie było przekleństw na ulicach, bo każdy dorosły brał cię za ucho i: „ A ty do której szkoły chodzisz?”.

Pomimo braku wszechobecnych kamer monitoringu człowiek był obserwowany przez ludzi, którzy cię znali, znali twoich rodziców, wiedzieli, z której ulicy jesteś, z którego familoka.

Wiesz, to był świat biedny, ale na swój sposób uporządkowany. To wszystko, co było potem, jak się komuna skończyła, zburzyło tę strukturę. Z jednej strony dobrze, dobrze, że komunę szlag trafił, ale ta struktura, ci ojcowie, którzy pracowali w kopalni albo w hucie, matki, które robiły obiad, myły okna, ojciec wracał z pociętym klockiem, żeby w piecu rozpalić, to wszystko miało jakąś swoją organizację, jakiś etos tych ludzi, prostych robotników, którzy chodzili czyści, umyci. Oczywiście, że się uchlali raz na jakiś czas, w sobotę, ale starali się jakoś trzymać.

Była też patologia, jak wszędzie, ale ja pamiętam, że nie było takich różnic miedzy dziećmi. Czy ty pochodziłeś z rodziny inteligenckiej, urzędniczej, czy robotniczej, wszyscy i tak byli na koniec dnia czorni od marasu jak święta ziemia.

Oczywiście, że tak. Dwa ajnfarty od mojego domu mieszkał Grzesiu Jarzyna. Grześ był młodszy, więc chodził z moją siostrą do klasy. Z kręconymi włosami, taki tam Jarzyna. Nikt przecież nie podejrzewał, że kiedyś będzie jednym z najbardziej utalentowanych reżyserów teatralnych w Polsce. Myśmy się wszyscy bawili od rana do wieczora, biegaliśmy po tych hołdach, były glinianki, w których się kąpaliśmy, chlewiki, dachy, klopsztangi, gdzie się huśtało. Pamiętam, jak chodziliśmy do kina – „Energetyk” się nazywało to kino – to jak kobieta z obsługi paliła w piecu, bo był piec i paliło się w nim, jak było zimno, i gdy nagle otwierała drzwiczki, żeby dorzucić węgla, i ten poblask szedł na ekran, to całe kino krzyczało: „Zawrzyj ten kachlok, bo nic nie widać!”.

Od lewej: Roman Kostrzewski, Grzegorz Wolniak, Bogdan Kalus i Mirosław Neinert (fot. własność Teatru Korez)
Od lewej: Roman Kostrzewski, Grzegorz Wolniak, Bogdan Kalus i Mirosław Neinert (fot. własność Teatru Korez)

I było jeszcze, dziś to rzecz dziwna, takie poczucie bezpieczeństwa o swoje dzieci. Nie było telefonów komórkowych, nie widziało się tego podciepa przez większość dnia, bo oczywiście miałeś być na placu pod domem, ale kto by tam słuchał. Chodziło się na tory, na kopalnie, jakieś przemysłowe nieużytki.

Tak. Przybiegało się tylko na chwilę, matka dawała po sznycie chleba z byle czym, po kolei każdemu, kto tylko stał obok ciebie, i się biegło dalej.

Kiedyś już o tym rozmawialiśmy, o idealizowaniu własnego dzieciństwa. Nasze dzieciństwo było super, bo biegaliśmy po dachach, hasiokach, szpilaliśmy w fusbal, a teraz młodzież tylko przed komputerem. Tak jest, czy to tylko sentymentalizm starszych ludzi?

Jak to zwykle ze mną, mam tak i tak. Oczywiście uważam, że moje dzieciństwo było fantastyczne, bo miałem przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa, chociaż moi rodzice, albo twoi, mogli go nie mieć, wiadomo…

Było biednie.

Było biednie, bardzo biednie. To pieprzenie, jak to za komuny dbano o człowieka. Jak sobie chciałeś kupić koszulę, to był wydatek, a już dżinsy w Pewexie to był jakiś kosmos.

Mirosław Neinert i Elżbieta Okupska. Scena ze spektaklu
Mirosław Neinert i Elżbieta Okupska. Scena ze spektaklu "Niedźwiedź. Oświadczyny". Premiera 1996 rok (fot. własność Teatru Korez)

Ale głodny nie chodziłeś.

Głodny nie chodziłem. Jedzenie zawsze było w domu i książka zawsze w domu była, to było ważne. Ale kiedy patrzę na dzieci dzisiaj, to z drugiej strony mówię, że teraz dzieci mają też super dzieciństwo, mają przede wszystkim swoje dzieciństwo. I one, widzę to po córkach, one je mitologizują, tak samo jak my. Moja córka mówi w wieku lat dwunastu, że jak była mała, to coś tam, że było fajne. Świat się po prostu zmienił i nie można mieć do nikogo o to pretensji. Za naszych czasów też przecież starzy ludzie marudzili, że za ich czasów to było lepiej, był porządek. Bzdura. Było podobnie.

(...)

Czarna ballada wujek teatr slaski

Może Cię zainteresować:

Zbigniew Rokita: Wijący się czarny wąż. I ten człowiek, który poprosił Szekspira o "trocha placu": Talarczyk

Autor: Zbigniew Rokita

04/08/2023

Angelus (2001)

Może Cię zainteresować:

Od tryptyku Kazimierza Kutza po „Angelusa”. Czyli trzynaście filmów, które trzeba obejrzeć, aby zrozumieć Górny Śląsk

Autor: Tomasz Borówka

05/07/2023

Dzien matki netflix

Może Cię zainteresować:

Śląski aktor Dariusz Chojnacki zagrał jedną z głównych ról w polskim filmie akcji "Dzień Matki". Premiera 24 maja na Netfliksie

Autor: Katarzyna Pachelska

24/05/2023