Marzec 1892. Komenda Policji Berlińskiej wydaje zakaz wystawiania nowej sztuki śląskiego pisarza Gerharda Hauptmanna, jaką są „Tkacze” (“Da Waber”). Powód? Dzieło może podjudzać ludzi do zamachu stanu i destabilizować państwo pruskie. W związku z tym niespełna rok po wydaniu zakazu pierwszy pokaz odbywa się za zamkniętymi drzwiami Nowego Teatru w Berlinie. Spektakl spotyka się z bardzo entuzjastyczną recepcją, chociaż widzowie nie kryją się, z tym że nie zrozumieli wszystkich kwestii, które padły w dramacie. W niedzielę 26 lutego roku 1893 na deskach teatru po raz pierwszy można było usłyszeć język śląski.
Październik 1893. Wyższy sąd administracyjny w Berlinie uchyla zakaz i zezwala na odgrywanie jednego z najważniejszych europejskich dramatów społecznych. We wrześniu 1894 w berlińskich Teatrze Niemieckim odbywa się pierwszy publiczny pokaz “Tkaczy”, który są odgrywani w dwóch wersjach: w literackim niemieckim i w wersji dialektalnej, gdzie sztuka jest grana jednocześnie w dwóch językach: niemieckim i śląskim. Dramat porusza publiczność i odbija się szerokim echem. Jest tłumaczony na wiele języków i wystawiany na całym świecie, a historia buntu tkaczy śląskich dociera do komitetu noblowskiego, który w 1912 nagradza Hauptmanna literacką nagrodą Nobla. Pierwszy przekład Tkaczy na język polski autorstwa Edmunda Libańskiego ukazuje się w 1898, a najpopularniejszy dziś przekład zawdzięczamy Wilhelmowi Szewczykowi, jednak dotychczas żaden z tłumaczy w obrębie kultury polskiej nie starał się oddać gry językowej oryginału. Nikt do czasu Mirosława Syniawy.
Die Weber i Da Waber
Powiedzieć, że “Tkacze” to dzieło niezwykłe to nic nie powiedzieć tak w zasadzie. Pisząc ten dramat Hauptmann postanowił opowiedzieć historię buntu tkaczy śląskich z Bielawy i Pieszyc. Te wydarzenia z 1844 odbiły się szerokim echem w ówczesnej Europie i choć nie były pierwszym czy nawet największym przejawem buntu tamtejszych tkaczy, tak wpisały w atmosferze zrywów europejskich ludów, jakie miały miejsce w latach 40. XIX wieku. Niedawno minęło 180 lat od powstania (4-6 czerwca), które stało się symbolem walk o poprawę losu i przywrócenia godności człowieka. Bunt ten spotkał się też z niesamowitą solidarnością społeczeństwa śląskiego, prasa w większości stanęła po stronie uciskanych, a wymiar sprawiedliwości wymierzył dla buntowników najniższe kary, jakie mógł. Robotnicy tekstylni pracujący za niewystarczający dla utrzymania grosz spotkali się ze zrozumieniem, a pięćdziesiąt lat po tych wydarzeniach Hauptmann postanowił opowiedzieć o nich masowemu odbiorcy.
Ten ponadczasowy dramat nadal porusza, a jednocześnie jest innowacyjny na wielu płaszczyznach. Po pierwsze to opowieść o buncie i wyzysku. O niedoli ludzkiej, wyrzeczeniu się tożsamości i niesprawiedliwości społecznej. Hauptmann podkreśla fatalną sytuację socjalną, chociażby słowami jednego z tkaczy, który stojąc we własnym domu mówi, że “każdy gwóźdź w tym domu to jeden wyrzeczony posiłek, a każda belka to jeden rok ciężkiej pracy”. Pracują wszyscy. W fatalnych warunkach, na sprzęcie nieprzeznaczonym do produkcji masowej, której to oczekują monopoliści skupujący materiały. Każda drobna niedoskonałość w przędzeniu, to powód, aby odmówić pełnego wynagrodzenia za wykonaną pracę. I choć minęło 180 lat i mamy już prawo pracy, tak wiemy przecież, że na świecie nadal są tacy “tkacze”, a nawet w rzekomo cywilizowanym państwie jest zbyt wielu pracodawców nieszanujących pracowników i zmuszających ich do brania nieludzkich nadgodzin czy starających się nałożyć jak najwięcej obowiązków za minimalną krajową. Tkacze nie tracą na swoim komentarzu społecznym.
Tkacze są też dziełem niezwykłym w kontekście rozwoju teatru. Nazywa się je często dziełem “filmowym”, gdyż Hauptmann tworzy scenariusze sztuk wykorzystując montaż scen. Narracja jest wielowątkowa, ciągle wracamy i opuszczamy postacie, a Hauptmann gra na kontraście jak nikt inny. Skromny posiłek Baumertów jest skontrastowany z ucztą Dreißigerów, właścicieli manufaktury. Chociaż dziś brzmi to mniej imponująco, tak dla XIX-wiecznego niemieckiego teatru to było innowacyjne, co zresztą zostało docenione przez komitet noblowski.
Jednak prawdziwym eksperymentem było użycie języka śląskiego, chociaż nie był to ten sam język, któremu dziś Andrzej Duda odmawia statusu języka regionalnego. Na Śląsku od średniowiecza występowało wiele dialektów i gwar, zarówno słowiańskich jak i germańskich. Mówiąc ślōnsko godka mamy na myśli słowiański śląski, ale do końca lat 40. XX wieku na Śląsku występował też schläsch, czyli szeroko rozumiany zbiór germańskich dialektów śląskich, które zyskały na zasięgu na początku XIX wieku. Hauptmann postanowił więc dać tkaczom ich prawdziwy głos i pisał ich wypowiedzi w gwarach rejonu Bielawy i Pieszyc. Właściciel manufaktury mówił tylko w hochdeutschu (literackim niemieckim), jego pracownicy rozumieli schläsch, ale mówili tylko po niemiecku. Tkacze mówili po śląsku, a syn jednego z nich - młody Baumert, który to wrócił ze służby wojskowej, wyzbył się mówienia po śląsku i rozmawiał z rodzicami starając się mówić oficjalnym niemieckim. Żaden inny dramat wcześniej nie miał tak żywego języka i tym prostym i bardzo naturalistycznym zabiegiem Hauptmann był w stanie opowiedzieć swoją historię.
Pierwsze takie tłumaczenie
Przekład Tkaczy na język polski i język śląski będzie pierwszym, który da odbiorcy możliwość poczucia w pełni zamysłu śląskiego noblisty. Niczym w “Byku” czy “Mianujom mie Hanka” zobaczymy starcie nieuznanego języka ze sferami, które uważają się za lepszych. Tkocze będą też pierwszym w historii tłumaczeniem ze śląskiego na śląski, a jednocześnie drugim tłumaczeniem starającym się oddać grę oryginału. Jak mówił nam Mirosław Syniawa, jeszcze w trakcje prac nad tłumaczeniem:
Pracując nad przekładem "Tkaczy", poza tłumaczeniami polskimi przejrzałem też 31 przekładów i adaptacji w 21 innych językach (francuski, węgierski, duński, czeski, ukraiński, rosyjski, jidysz, fiński, kataloński, hebrajski, litewski, angielski, niderlandzki, włoski, japoński, estoński, hiszpański, portugalski, grecki, chiński i szkocki). Z tych wszystkich wersji pod względem struktury językowej do oryginału najbardziej zbliża się czeski przekład Jakuba Rydvana i Lubomíra Janouška Literacki język czeski jest w nim odpowiednikiem literackiego języka niemieckiego, a czeskie narzecze karkonoskie pełni tę samą funkcję, co dialekt z okolic Bielawy. Ciekawą próbę oddania językowej struktury oryginału podjął też w roku 1920 Koichiro Miyahara. Nie sięgnął on jednak po żaden dialekt, a wykorzystał socjalne rozwarstwienie języka japońskiego. Fabrykant Dreissiger (Doraishiga) i pozostali reprezentanci wyższej warstwy społecznej posługują się w jego przekładzie niemal współczesnym językiem o neutralnym zabarwieniu, podczas gdy mowa tkaczy nasycona jest zarówno słownictwem archaicznym i nieformalnym, jak też zwrotami grzecznościowymi zaczerpniętymi z keigo – japońskiego języka zwrotów grzecznościowych.
Adaptacja "Tkaczy" przygotowana przez Billa Findlaya w roku 1997 dla Dundee Repertory Theater w Dundee, stolicy szkockiego hrabstwa Dundee City, poszła w tym samym kierunku, co przekład Rydvana i Janouška. Nie jest ona jednak przekładem. Nie znając niemieckiego, Findlay oparł swoją adaptację na przekładzie angielskim. Kierując się bardziej własnym wyczuciem, niż strukturą oryginału, angielski w kwestiach wypowiadanych przez tkaczy zastąpił nizinnym językiem szkockim (który w zależności od punktu widzenia można uznać za odrębny język germański, bądź dialekt języka angielskiego). W żadnym z pozostałych znanych mi przekładów nie próbowano oddać językowego zróżnicowania oryginału.
Na deskach teatru
Wydanie “Tkaczy” Mirosława Syniawy i Gerharda Hauptmanna ukaże się już jesienią tego roku. Jak mówi Pejter Długosz z Silesia Progres, wydanie będzie czwórjęzycznie. Czytelnicy otrzymają zarówno przedruk oryginalnego wydania “Da Waber", który był napisany po śląsku jak i po niemiecku, a jednocześnie pojawi się śląsko-polska wersja. Jednak sztuki nie zostały wszak stworzone po to, żeby je tylko czytać. Wystawienie tego dramatu w Teatrze Śląskim, aż samo przychodzi na myśl, co potwierdza dyrektor Robert Talarczyk:
Moim marzeniem jest zrealizowanie na scenie klasyki światowej w tłumaczeniu na śląski. Mam w planach Hamleta w tłumaczeniu Kadłubka. Czekam na tekst. Stąd moja wielka radość z ukończenia prac translatorskich nad Tkaczami przez Mirosława Syniawę. Z całą pewnością Tkacze zawsze byli wysoko na liście klasyków, które chcielibyśmy jako Teatr Śląski przedstawić, w końcu to pierwsza sztuka teatralna stworzona po śląsku. Teraz gdy wreszcie powstało odpowiednie tłumaczenie, wydaje się być dobrym momentem na jego realizację, zwłaszcza w dobie walki o uznanie języka śląskiego. Oczywiście przygotowanie sztuki (nawet z gotowym tekstem), to co najmniej dwa lata ciężkiej pracy, ale potencjał jest ogromny. A myślę, że naprawdę warto iść w tę stronę, bo chociażby ostatnio wystawiany u nas Folwark Zwierzęcy w reżyserii Jana Klaty pokazuje, że ponadczasowe dzieła zawsze są aktualne. Myślę, że dzięki formie zbliżonej do filmowej może wciąż inspirować współczesnych twórców teatralnych a temat zawsze będzie aktualny ze względu na odwieczny konflikt pomiędzy pracodawcą a pracownikiem. Pisany kiedyś w gwarze dolnośląskiej w nowym tłumaczeniu na język śląski nabierze nowych znaczeń i aktualności.
Premiera Tkaczy będzie niewątpliwie jednym z najważniejszych wydarzeń w śląskiej literaturze. Z jednej strony wreszcie śląski i polski odbiorca będą mogli dostać dzieło najbardziej zbliżone do oryginału, a jednocześnie będzie mógł poczuć, to co czuli pierwsi widzowie w latach 90. XIX wieku. Nie będzie też drugiego takiego przekładu ze śląskiego na śląski. A znając treść dramatu i jego wymowę społeczną powiem: jest szansa na ładunek emocjonalny niczym “One way out” z serialu Andor. W końcu obie opowieści i ta ze śląskich Pieszyc i odległej galaktyki są historiami rebelii.
Może Cię zainteresować: