Kiedy zaczynałam pierwsze działania, które doprowadziły mnie do czegoś, co dziś, po 4 latach nazywam projektem „Pamiętników kobiet z rodzin górniczych”, po prostu chodziłam od instytucji do instytucji, od miejsca do miejsca i pytałam o ślady kobiet. Nie miałam rozpisanych metod, procedur, ani nawet wielkich oczekiwań. Pytałam o listy, pocztówki, paragony z pierwszych kas fiskalnych, które świadczyłyby o codziennych zakupach, o postaci widniejące na drugim czy trzecim planie zdjęcia.
Najczęściej słyszałam: nie ma:
- w kopalnianych izbach tradycji: że zdjęć kobietom w kopalniach nie robiono;
- w muzeach: że tego typu eksponaty się nie kwalifikują jako cenne obiekty;
- w instytucjach poprzemysłowych z ekspozycjami multimedialnymi pokazującymi życie wokół zakładów przemysłowych: że kobiety nie chcą opowiadać przed kamerą.
Nie chcą, to same są sobie winne. A jak już chcą, to słyszą od innych zgryźliwe pytanie, czy nie mają nic innego do roboty (o czym pisze Anna Cieplak w rozpoczynającym ten cykl tekście) albo (jak dopowiadają czasami kobiety na pamiętnikowych spotkaniach), że są chwolne rzicie. Godajom? Wieśniary! Nie godajōm? Paniczki, wolą prestiż! Strajkują? Jak mogły opuścić mężów/dzieci/pacjentów? Nie strajkują? No to czemu się dziwią, że nikt ich nie docenia?
*
W tym pobrzmiewającym jak refren pytaniu o to, czy nie mamy nic innego do roboty, można zobaczyć nakaz pracy, oddelegowujący nas tam, gdzie jest nasze miejsce. A gdzie ono jest? Ano tam, gdzie odbywają się prace fundamentalne dla świata: rodzą się dzieci i sprząta się śmieci.
Od jakiegoś czasu przetacza się przez współczesne media, które można by nazwać głównonurtowymi, debata o tym, czym jest praca. Im bardziej się w temat zagłębiam, tym mam wyraźniejsze przeczucie i coraz więcej argumentów za tym, że tę debatę prowadzimy przynajmniej od 100 lat.
W Polsce w latach 20. XX wieku przetacza się na łamach „Kobiety Współczesnej” dyskusja o predyspozycjach zawodowych kobiet. Powtarzane są wnioski o emocjonalnym podchodzeniu kobiet do problemów, ich braku zdolności do syntezy i analizy, pilności, pracowitości i umiejętności szybkiego przyswajania praktycznych umiejętności (pisze o tym Magdalena Gawin w tomie Kobieta i praca wydanym pod redakcją Anny Żarnowskiej i Andrzeja Szwarca w 2000 roku).
W latach 50. kobiety wysyła się do pracy w kopalniach, na dole. Na okładce „Przyjaciółki” w 1954 roku widzimy trzy przodownice uczestniczące we współzawodnictwie pracy. Przez prasę przetacza się wtedy seria artykułów o tym, jak to kobiety kochają swoje maszyny i wnoszą do pracy wiele tradycyjnie kobiecych cech, takich jak instynkt macierzyński (pisze o tym Małgorzata Fidelis w Kobietach, komunizmie i industrializacji w 2010 roku). W 1959 roku kobietom zabrania się pracy pod powierzchnią, relokuje się je głównie do zakładów przeróbczych, ale już tradycyjnie kobiece cechy nie są pożądane, bo opinia publiczna jest przekonana, że pod ziemią był burdel (o tym też pisze Fidelis).
W latach 70. Włoszki zakładają kolektyw Wages for Housework [Płaca za pracę domową], ruch walczący o uznanie i wynagrodzenie za wszelką pracę opiekuńczą, w domu i poza nim. Protest rozprzestrzenia się na Wielką Brytanię, Stany Zjednoczone i Kanadę. Przechodzi szereg reorganizacji, rozszerza się, rozbudowuje, zachowując główne postulaty:
- rozpoznania pracy opiekuńczej jako fundamentu funkcjonowania świata pracy w ogóle,
- dowartościowania i opłacenia każdego rodzaju pracy polegającej na opiece nad osobami zależnymi – czy w ramach wspólnego domostwa, czy w ramach tak zwanych łańcuchów opieki.
W 2007 roku w Polsce pielęgniarki zakładają Białe miasteczko, bo premier nie chce z nimi rozmawiać o ich dramatycznej sytuacji.
W 2014 roku polskie matki dzieci z niepełnosprawnościami okupują Sejm. Domagają się natychmiastowego uzawodowienia ich roli opiekuńczej. Ówczesny premier, Donald Tusk, jak piszą wtedy gazety, mówi im tak: „Niezależnie od waszej determinacji, ja nie mogę podjąć decyzji o wydaniu większej ilości pieniędzy w budżecie, muszę spytać się ministra finansów, czy możliwe są przesunięcia w budżecie”.
*
Tak ustawiony porządek świata gwarantowany jest poprzez odizolowanie tych dwóch sfer: produkcji i reprodukcji. Tam, gdzie decyduje się o formach zarządzania i planowania, nie ma miejsca na dzieci i śmieci. Tym zajmują się armie bezimiennych. Szczytem możliwości systemowego gender mainstreamingu jest wykształcenie liderek, które zostaną dopuszczone do wspólnego stołu, najprędzej jako obserwatorki z identyfikatorem o innym niż wszyscy kolorze.
*
Pamiętam, jak w 2020 roku przyjechała do Rybnika jedna z pisarek zbierających materiał do książki o smogu. Pytała o działania Rybnickiej Rady Kobiet I kadencji. Rozmawiała też z jednym z wiceprezydentów miasta, któremu zadała szokująco proste pytanie: Dlaczego zamiast powoływać Radę Kobiet jako ciało opiniodawcze, pozbawione wynagrodzeń za świadczoną przez kobiety pracę, nie włączyliście ich po prostu do zarządu miasta?
*
Czy zatem chodzi o widzialność, o słyszalność? O większą reprezentację? Parytet? Chodzi o władzę? Zdaje się, że dokładnie odwrotnie – o rozmontowanie systemu sprawowania władzy, który pozwala sobie na decydowanie o kluczowych dla życia sprawach, nie pytając samych zainteresowanych o zdanie. A kiedy uda się nam, kobietom, pracownicom, członkiniom związków zawodowych, stowarzyszeń, ruchów oddolnych, zdobyć uwagę, maszerując w czarnych protestach, koczując tydzień w białych namiotach, i zapytać, dlaczego tak jest, słyszymy, że nie ma kobiet o odpowiednich kompetencjach, wykształceniu, umiejętnościach, które mogłyby dołączyć do zarządów, komisji, stolika, albo że muszą najpierw spytać kolegę.
Dlatego powstaje inicjatywa taka jak Każda jest ważna. Nie po to, żeby wystawiać liderki i tworzyć iluzoryczne reprezentacje. Ale po to, żeby tworzyć przestrzenie i kanały komunikacji, żeby w łańcuchach połączeń przegadywać ważne dla nas kwestie, wspierać się, radzić, przeglądać się w sobie nawzajem. Im nas więcej, tym większa szansa, że któraś coś już wie, przeżyła, przerobiła, przetrawiła. Że dotarła do narzędzi, rozwiązała problem, wyciągnęła wnioski.
Wydaje mi się to szczególnie ważne w momencie, który, jedni z nadzieją, inni z trwogą, nazywają transformacją naszego regionu. Doskonale wiemy, kto poniósł największe koszty poprzednich transformacji i restrukturyzacji. Co roku w marcu na sztandary i banery wskakują hasła o industrii, która jest kobietą. Nie chodzi już chyba nawet o to, kto dopuści kobiety do dyskusji, ale kto popilnuje dzieci, zapewni opiekę wszystkim niesamodzielnym członkom rodzin, doglądnie starszyznę, żebyśmy się i my mogły na tej dyskusji skupić.