Co mieli począć Polacy z taką
Königshütte, włączoną do Polski w 1922 roku? Niemcy, a ściślej
Prusacy nazwali tak miasto, które założyli na terenie Prus. Jednak
nazwa nie brzmiała mile dla polskiego ucha, toteż w 1924 roku
spolszczono ją na Królewska Huta (i tak jeszcze zdążył o niej
napisać Gustaw Morcinek). Jednakowoż król, o którego chodziło,
nie był Kazimierzem Wielkim czy Janem Sobieskim, a królem Prus
Fryderykiem Wilhelmem III. To też nie uchodziło, więc nazwę
jednego z głównych przemysłowych miast polskiej części Górnego
Śląska zmieniono powtórnie. Królewskiej Hucie, do której
przyłączono kilka sąsiednich jednostek administracyjnych z wsią
Chorzów włącznie, nadano nazwę tej ostatniej. Można się więc zastanawiać, co tu do czego włączono i dlaczego miasto do wsi. W tle była
oczywiście polityka.
A cóż dopiero z Piekarami Śląskimi wyczyniano! Wprawdzie w pierwszej historycznej wzmiance (z XIII wieku) pojawiają się one jako po prostu jako Piekary, ale następnie przez dobre 600 lat były Piekarami Niemieckimi vel Deutsch Piekar. W "Słowniku geograficznego Królestwa Polskiego" z 1887 roku Piekary były jeszcze Niemieckie, ale już i Wielkie. W II Rzeczpospolitej Niemieckie absolutnie nie wchodziły w grę i stały się wyłącznie Wielkimi, zas od roku 1935 - Śląskimi.
Frankenstein? Nie może być!
Po drugiej wojnie światowej polskie
władze działały analogicznie i z jeszcze większym rozmachem, bo i
pole do kreatywności znacznie się poszerzyło. W granicach Polski
znalazł się przecież nieomal cały Śląsk. W tak radykalnie
zmienionych realiach nad Odrą przystąpiono do masowej zmiany nazw
miejscowości. Wiele z nich nie pozostawiało tu wątpliwości. Jak
Breslau czy Oppeln. Nazwy Wrocław i Opole funkcjonowały wcześniej,
wszyscy wiedzieli, o co chodzi. Podobnie było z setkami innych
miejscowości o słowiańskich pierwotnie nazwach. Ale nie wszystkie
takie były.
W podobnie radykalny sposób, w jaki Königshütte
przemieniono w Chorzów, przemianowano na Ząbkowice Śląskie
miasto, założone podczas średniowiecznej kolonizacji Śląska przez
osadników niemieckich i od zarania swej historii noszące nazwę
Frankenstein. To już nie był nawet brak wyobraźni, to było
szkodnictwo. Wymazanie przeszłości miasta i ograbienie go z
jakże ciekawie się rysującej i dochodowej przyszłości.
Frankenstein! Toż to imię tytułowego bohatera klasycznej
powieści i filmów grozy. Ikony popkultury (ściślej, ikoną tą
jest monstrum stworzone przez doktora Frankensteina, a nie on sam,
ale mało kto zdaje sobie sprawę z tej subtelnej różnicy). Cóż
by to dziś była za promocja dla miasta!
Wyobraźmy sobie te
witacze. Maskotki. Ba, cały przemysł turystyczny. Muzeum
horroru. Park rozrywki. I tłumy turystów z całego świata. Kasa,
kasa, kasa. Ale nie. Śląsk ma za to swojskie Ząbkowice. Wprawdzie już z festiwalem grozy i horroru "Weekend z Frankensteinem", który jednak nie osiągnął jak dotąd światowego rozgłosu. A szkoda. Bez majstrowania przy nazwie swojego miasta na pewno miałby łatwiej. Nieszczęsne Ząbkowice Śląskie usiłują obecnie naprawić tę swoją historyczną krzywdę i promują Frankensteina, ile mogą. Chociaż tyle.
Bezsensownie oderwanych od historii nowych nazw jest na Śląsku więcej. Chociażby Bogatynia, czyli dawne Reichenau (swoją drogą ciekawe, że nikt nie wpadł na to, by zrobić z niego Nowy Rzeszów czy jakoś tak). Albo Ziegenhals (czyli Kozia Szyja) - obecne Głuchołazy. Czy też Korfantów, jak na cześć Wojciecha Korfantego przezwano Friedland.
Radosna twórczość
Tuż po drugiej wojnie światowej nazwy nadawano nieraz spontanicznie. Znaleziono w jakiejś wsi (Hain) zrabowane obrazy Matejki? No to niech będzie Matejków (nie utrzymało się zresztą, zmieniono na Przesiekę). Niech żyje nam towarzysz Bierut? Niechaj więc i ma Bierutowice (dotąd Brückenberg). Radosną twórczość toponomastyczną miała jeśli nie zatrzymać, to chociaż usystematyzować powołana w styczniu 1946 roku Komisja Ustalania Nazw Miejscowych dla Ziem Odzyskanych. Ale także jej członkom zdarzały się słabsze dni. Na przykład wtedy, gdy zmienili nazwy wsi Gross-Dupin i Klein-Dupin w powiecie oławskim na Dolnym Śląsku na Dupina Wielka i Dupina Mała. Serio. Na szczęście uwzględniono protesty rozwścieczonych mieszkańców i obie Dupiny przemianowano powtórnie. To dzisiejsze Nadolice Wielkie i Nadolice Małe.
Wróćmy jednak na Górny Śląsk, gdzie po drugiej wojnie światowej także działy się rzeczy bezsensowne i zwyczajnie przykre, by nie rzec haniebne. Pod Gliwicami, ku rozpaczy i tak już ciężko doświadczonych bestialstwem Armii Czerwonej mieszkańców, przestał istnieć Schönwald (vel Szywałd), licząca sobie siedem wieków kolonia osadników z Frankonii. Zastąpił go Bojków. Pod pretekstem (gdyż jak inaczej to nazwać?), że tak mniej więcej nazywał się las, gdzie w XIII wieku Frankończycy postawili swoje pierwsze domy. Ich dalecy potomkowie do dziś uważają tę zmianę nazwy za krzywdzącą. I mają świętą rację.
Z kolei w przypadku Krupskiego Młyna zaistniał pewien paradoks. Jego oryginalna nazwa brzmiała Krupa. Nazwa Kruppamühle zaistniała w efekcie zlokalizowania tam przez Prusaków jednej z fabryk materiałów wybuchowych, tradycyjnie zwanych młynami prochowymi. Po drugiej wojnie światowej spolszczono więc bezrefleksyjnie niemiecką nazwę miejscowości, mimo iż pod ręką była nazwa pierwotna.
Nieco podobnie było w przypadku Kudowej-Zdroju w Kotlinie Kłodzkiej. Początkowo prawdopodobnie była Chudobą, Bad Kudowa to dopiero pruski wynalazek. Powojenni polscy urzędnicy uznali tylko, że Bad is bad, więc wymienili je na Zdrój, zostawiając jednak Kudowę w spokoju. Zaś Chudoba, o której nie mieli zapewne pojęcia, odeszła w niepamięć.
Kogo drażniły Świętochlowice
Kto wie, czy nie jednak najgłupsza na Górnym Śląsku ingerencja w historyczną nazwę nie miała miejsca na długo przed drugą wojną światową. A nawet jeszcze przed pierwszą. Jej obiektem stały się Świętochłowice, od zarania swej sięgającej średniowiecza historii nazywające się Świętochlowicami - przez "l", a nie przez "ł". Tak wynika z pierwszych zapisów tej nazwy - Swentochlewice, Swientochlowicz, Świętochlewicz (może to być nazwa patronimiczna, wywodząca się od jakiegoś Świętochla).
Pruscy urzędnicy zrobili z niej Schwientochlowitz. Jednak gdzieś od końcówki XIX wieku nazwa ta zaczęła bardzo drażnić śląskich propolskich aktywistów. Nie znając historii miejscowości, nie dostrzegali tego, że niby to pobrzmiewający w jej nazwie germanizm był jedynie pozorny. Na siłę upowszechniali wymowę i pisownię Świętochłowice tak długo, aż w latach II Rzeczypospolitej przyjęto je za nazwę oficjalną. Dziś o Świętochlowicach pamięta się już niemal tylko w samych Świonach.
Swoją drogą aż dziw bierze, że tu i ówdzie wykazywano się pewną powściągliwością w kreowaniu nowych nazw. Na przykład w Bytomiu, gdzie Rossberg (pierwotnie Rosenberg) nie stał się Różaną Górą i jest Rozbarkiem. Aczkolwiek Szombierki przez kilkadziesiąt lat oficjalnie były Chruszczowem. Do dziś zresztą nie wiadomo, dlaczego.
P.S. Niemcy również miewali beznadziejne pomysły na Śląsku i w okolicy, szczególnie w latach III Rzeszy. Przy okazji opowiemy i o nich.
Może Cię zainteresować: