Jesteśmy lata świetlne za pierwszym w świecie Tokio z jego 34,6-milionową ludnością, za Nowym Jorkiem (23,6 mln), Los Angeles (18,1 mln), a nawet Stambułem (15,3 mln), Moskwą (15 mln) czy Londynem (13,7 mln). Mimo iż aglomeracja (fachowcy powiedzą: konurbacja) górnośląska ze swymi 2 375 000 mieszkańców (największa w Polsce, nawet przed Warszawą) powstała w wyniku tych samych procesów, co światowa czołówka ośrodków miejskich. No, ale jednak w pewnym momencie (choć na Boga, kiedy?!) coś poszło nie tak. Przeinwestowanie? Niedoinwestowanie? Wojny – chyba nie, wszak Tokio podczas II światowej ucierpiało straszliwie, a i Londynowi też się dostało. Wyczerpanie się złóż surowców naturalnych – to już prędzej, nasz węgiel to już nie to, co kiedyś, a portowym Tokio, Nowemu Jorkowi czy choćby Stambułowi morza nie wyschły. Z pewnością nie pomogło nam kilkunastoletnie podzielenie Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego pomiędzy Polskę i Niemcy, które rozcięło na dwie części jego gospodarczą, komunikacyjną i społeczną tkankę.
Wielomilionowe miasto maszyn
Chyba jednak do tamtego czasu – czyli do 1922 roku – przekroczyliśmy pewien próg rozwoju. Jakiś nieuchwytny moment, w którym miasto – w naszym wypadku zespół miast – staje się metropolią. Wyczuwali to artyści. Na przykład reżyser Fritz Lang, którego awangardowe „Metropolis” weszło do historii filmu, a wzorowana na Oberschlesischer Turm Hansa Poelziga w Poznaniu wieża Fredersena stała się ikoną kina (i prototypem dalszych). Albo na przykład pisarka Zofia Kossak-Szczucka, pisząc tak:
„Nie minie kilkadziesiąt lat, a cała ta równina od góry św. Klemensa po górę Dorotki, od Sosnowca po Zabrze zmieni się w jedno wielomiljonowe miasto maszyn, miasto pracy, miasto-olbrzym, którego poszczególne dzielnice zwać się będą nazwami dzisiejszych miast: Roździenią, Szarleją, Katowic, Królewskiej Huty, Siemianowic, Chorzowa itd., itd.”
Podróżny mający za sobą lekturę „Nieznanego kraju” (z której to książki pochodzi powyższy cytat), jadąc pociągiem z Sosnowca do Zabrza w latach PRL nie miałby wątpliwości, że literacka przepowiednia miasta-olbrzyma spełniła się trafna. Od czasów pisarki konurbacja śląsko-zagłębiowska jeszcze bardziej się rozrosła i scaliła.
Wieżowce ze szkła i stali
Natomiast nie wyrosła na Śląsku monumentalna architektura na miarę „Metropolis”. Ale wyrosnąć mogła. Interesujący się nowoczesnym budownictwem XX wieku mieli (i mają) świadomość, że jak najbardziej była w planach. Wśród ich autorów był i sam twórca Wieży Górnośląskiej.
Max Berg i Hans Poelzig zaprojektowali dla Zabrza wieżowce ze szkła i stali, stanowiące reminiscencję amerykańskich drapaczy chmur, które fascynowały ówczesną awangardę. Widziano w nich typ zabudowy, który zdominuje śródmieścia metropolii, stanowiąc „świątynie pracy”, ową „koronę miasta” górującą nad miejską panoramą jak średniowieczne katedry – czytamy w książce „Architektura modernistyczna w Zabrzu” (opracowanie merytoryczne Tomasz Wagner).
Max Berg, kolejna gwiazda niemieckiej i światowej architektury, projektował także gigantyczne gmachy, które miały zmienić tradycyjne oblicze Wrocławia.
Metropolią śmiało mogącą iść w paragon z nowoczesnym Wrocławiem mogłoby być „górnośląskie trójmiasto”, powstałe ze zjednoczonych Zabrze, Gliwic i Bytomia, imponujące rozmachem swej modernistycznej architektury. Ważnym punktem na mapie trójmiasta byłby gliwicki ratusz, którego kilka wariantów projektowych przygotował Karl Schabik, architekt miejski Gliwic, kolejna wybitna postać w historii śląskiej architektury.
Miasta marzeń
Czy coś z tej aktywności mogło wpłynąć na Langa, gdy tworzył swoje „Metropolis”? Jak najbardziej tak. Architekci radzi upowszechniali swe futurystyczne projekty. Drukowały je gazety i czasopisma. Zadziwiały, fascynowały, niekiedy szokowały, czasami bywały i przedmiotem kpin. Budziły emocje, wywoływały dyskusje nie tylko w fachowych kręgach. Słowem – ferment i rozgłos. Głośno też było o Górnym Śląsku, który mimo kryzysu i utracie części terytorium na rzecz Polski przeżywał okres dynamicznego rozwoju, poważnie doinwestowywany przez Republiki Weimarskiej. Przyszły reżyser „Metropolis” żył w atmosferze, w której musiał się z tym wszystkim zetknąć i mogło to go inspirować.
Dodajmy, że w czasie, gdy po niemieckiej stronie swoje wizje rozpościerali Berg, Poelzig czy Schabik, w stolicy polskiego województwa śląskiego marzył o jej nowoczesnej metamorfozie wojewoda Michał Grażyński. Jądrem jego nowych Katowic miało stać się „forum katowickie”, zlokalizowane w rejonie Gmachu Województwa. Przestrzeń forum uformowałyby, poza samym urzędem, modernistyczne gmachy (wśród nich Muzeum Śląskie zaprojektowane przez Karola Schayera), a uświetnić miały dzieła mistrzów nowoczesnej sztuki ze Stanisławem Szukalskim na czele.
Z tych zapierających dech wizji nic ostatecznie nie zrealizowano. Grażyńskiego zmiótł wybuch II wojny światowej, a nawet III Rzeszy, z początku zwycięskiej, nie stać było na kosztowne inwestycje i realizację marzeń architektów. Stal i beton ładowali Niemcy w bunkry Wału Zachodniego i Atlantyckiego, w Linię Gotów, w zakłady przemysłowe i zapory wodne odbudowywane po alianckich nalotach, w podziemne fabryki i kwatery führera. Zresztą prorocy modernizmu już wcześniej nie mieli z nazistami lekko, gdyż ci – mimo iż pod wpływem zamiłowań Hitlera monumentalizm i owszem cenili - to jednak pojmowali go po swojemu.
Może Cię zainteresować: