Trudno w to
uwierzyć, ale w całym okresie ponad 40 lat scenicznej działalności
Nick Cave jeszcze nigdy nie zagrał w naszym regionie. Koncertował
we Wrocławiu, w Warszawie i na odbywającym się w Gdyni Open’erze
(a także w czeskiej Pradze, która dla mieszkańców naszego
regionu akurat jest dość częstym kierunkiem koncertowych wypraw). Do nas
niestety nie dotarł.
Do trzech razy sztuka. Fani latami czekali na ten koncert
Jesienią 2019 r. wydawało się, że dla fanów twórczości australijskiego barda z naszego regionu los się wreszcie uśmiechnął. Wówczas to Nick Cave and The Bad Seeds, krótko po wydaniu albumu „Ghosteen”, ogłosili wiosenną trasę europejską 2020. Wśród miejsc, gdzie mieli zagrać, znalazły się Gliwice. Zespół miał w tamtejszej Arenie wystąpić 28 maja 2020 r. Pandemia pokrzyżowała jednak te plany.
- Chociaż jest to dla nas niezwykle trudne, czujemy, że to najlepszy krok, jaki możemy podjąć w celu utrzymania waszego pełnego bezpieczeństwa – napisali członkowie zespołu w wydanym w marcu 2020 r. oświadczeniu o przełożeniu trasy.
Nowy
termin gliwickiego koncertu wyznaczono na maj 2021 r. ale już w
grudniu 2020 r. zespół powiadomił, że w związku z rozwojem
sytuacji pandemicznej zaplanowana na rok 2021 trasa zostaje odwołana.
Stąd
też kiedy po upływie kolejnych kilku miesięcy gruchnęła
wiadomość, że w sierpniu 2022 r. Nick Cave and The
Bad Seeds zagrają
na dwóch koncertach w Polsce (w Gliwicach i w Trójmieście) wielu
fanów miało prawo podchodzić do tych zapowiedzi z dystansem. A
jednak - w najbliższą niedzielę (7 sierpnia) o godzinie 20 The
Bad Seeds ze
swym charyzmatycznym liderem wyjdą na scenę gliwickiej Areny
(resztki biletów wciąż jeszcze są dostępne).
Entuzjastyczne recenzje. Cave to wciąż sceniczny demon
Od narodzin zespołu minęło już niemal 40 lat, od zawojowania światowych list przebojów duetem z Kylie Minogue („Where the wild roses grow”) ponad ćwierć wieku. W tym czasie Cave z The Bad Seeds po wielokroć zasłużyli na miano ikon alternatywnego rocka, choć w ich przypadku każda klasyfikacja jest ryzykownym pociągnięciem, gdyż nie sposób zaszufladkować tego zespołu w ramach jednego gatunku. W stosunku do postpunkowej twórczości z pierwszych lat muzyka złagodniała, teksty stały się bardziej melancholijne, a z pierwotnego składu ostał się już tylko sam Cave – tekściarz, pieśniarz, kompozytor, aktor i scenarzysta w jednej osobie.
- Jego ballady wywodzą się z tradycji staroangielskich ballad. Każda z nich jest opowieścią, każda ma swojego bohatera – mówi w rozmowie ze Ślązagiem Mirosław Neinert, dyrektor i aktor katowickiego Teatru Korez. To właśnie ten teatr dwadzieścia lat temu wystawił oparty na piosenkach Cave’a spektakl „Ballady kochanków i morderców”.
- Robert Talarczyk przyniósł nagrania Cave’a i powiedział, że bardzo chce to zrobić. Ja tego z początku „nie czułem”, ale powiedziałem: ok, zróbmy. Dopiero jak zobaczyłem tłumaczenia i jak zaczęliśmy to śpiewać, to zobaczyłem jakie to dobre – wspomina Neinert.
Wydane przez Teatr Korez 1000 płyt z zapisem „Ballad” rozeszło się jak świeże bułeczki (choć jeszcze do dziś widzowie o nie pytają). Sam spektakl z upływem lat grywany był coraz rzadziej.
- Myślę, że jeszcze go kiedyś raz, czy dwa zagramy i tak po oficjalnie pożegnamy – mówi nam Neinert.
Wracając do samego Cave’a, to recenzje po pierwszych koncertach tegorocznej, pierwszej od czterech lat trasy koncertowej The Bad Seeds trasy są entuzjastyczne. Ich autorzy podkreślają intensywność i żywiołowość występów, a także świetną relację Cave’a z publicznością, co by oznaczało, iż kilkuletni rozbrat z koncertową sceną ani trochę nie wytrącił Australijczyka z formy (a trzeba zaznaczyć, iż początek trasy przypadł w trudnym dla Cave’a momencie – kilka tygodni wcześniej zmarł jego 31-letni syn Jethro).