Informacja o śmierci Piotra Wernera pojawiła się w minioną niedzielę. To wielki cios dla polskiego sportu. W ostatnich latach był przede wszystkim związany z boksem, ale wcześniej był jednym z najlepszych sędziów piłkarskich w kraju.
"R.I.P. Piotrek kochał życie i życie kochało jego. Mnóstwo niezwykłych wspomnień. Odpoczywaj" - napisał na Twitterze Mateusz Borek.
Werner odszedł w wieku 73 lat. Urodził się w Gliwicach. Rok temu przyznał, że choruje na Parkinsona. Wówczas cieszył się, że ma świetną opiekę ze strony żony Krystyny i córki Anety.
To on jest jednym z ojców polskiego boksu zawodowego. Można śmiało stwierdzić, że w naszym kraju wprowadzał pięściarstwo na salony. Był promotorem m.in. Piotra Głowackiego, Artura Szpilki, czy Krzysztofa Włodarczyka. Przez lata działał w grupie Knockout Promotions.
- Zaczynałem sam. Uczyłem się na błędach przez pierwsze kilkanaście gal. Ale wydaje mi się, że nauczyłem się jak to robić, od A do Z - opowiadał w rozmowie z TVP Sport.
Boks jednak pojawił się w jego życiu dopiero po 50. Wcześniej jego miłością była piłka nożna. Jako dziecko grał na gliwickich podwórkach, ale nie zrobił kariery jako piłkarz, a sędzia. W tym fachu wyrósł na jednego z najlepszych specjalistów w kraju. Z gwizdkiem rozstał się dopiero w wieku 47 lat.
W kraju pracował na najwyższym szczeblu ligowym i na tym poziomie utrzymał się przez dziesięć lat. Z czasem przyszły mecze międzynarodowe. Dostawał spotkania w ramach eliminacji do mistrzostw świata i Europy, a także pracował w europejskich pucharach. Jako arbiter miał zaszczyt oglądać z bliska w akcji takie legendy, jak Juergen Klinsmann, Marco van Basten czy Ruud Gullit.
Werner jednak miał tę nieprzyjemność, że był sędzią w czasach, gdy polska piłka była przeżarta korupcją. Zapewniał jednak, że ma czyste sumienie.
- Powiem tylko tyle, że w polskiej piłce były dwie osoby, których nigdy nie zaproszono do prokuratury we Wrocławiu. Pierwszym był Ryszard Wójcik, drugim moja skromna osoba. A oskarżonych było ponad pięćset osób! - szczycił się w TVP Sport.
To jednak nie oznacza, że nie dostawał propozycji. W latach 90 meczami handlowali niemal wszyscy, więc mało kto miał w sobie na tyle odwagi, aby wyłamać się z obrzydliwego procederu. Werner jednak miał pewien atut. Świetnie bowiem radził sobie w biznesie.
Gliwiczanin był obrotnym biznesmenem, który umiał odnaleźć się w czasach, gdy rynek błyskawicznie się zmieniał. Tak opowiadał o swoich początkach.
- Na początku zajmowałem się produkcją różnorakich rzeczy do nowego budownictwa. Przykładowo, robiłem karnisze, okna itd. W latach 80. do czasu upadku Muru Berlińskiego robiłem obróbkę skrawaniem dla browarów z Czechosłowacji i NRD. (...) Potem zajmowałem się hurtowym obrotem alkoholem, bo był popyt. Potem odstawiłem, że tak powiem, sprawy rzemieślnicze i wreszcie zaczął się boks.
Z boksu odszedł w 2018 roku. Z jednej strony pojawiły się problemy ze zdrowiem, a z drugiej miał już dość tego, co zaczęło się dziać w polskim boksie zawodowym, gdzie konflikt gonił konflikt. Ostatnia gala, przy której pracował, odbyła się w jego rodzinnych Gliwicach. Kibice zobaczyli wówczas hitowy pojedynek Artura Szpilki z Mariuszem Wachem.
Może Cię zainteresować: