Za pana czasów z Ligoty do centrum Katowic jeździło się do centrum, do miasta, czy...
… do Katowic. Tak się mówiło.
Co było celem wypraw małego Olgierda Łukaszewicza do Katowic?
Ulica Wieczorka, dzisiejsza Staromiejska. Tam można było kupić znaczki pocztowe, które kolekcjonowałem . To jeśli chodzi o pierwszy cel; drugim była rozgłośnia dziecięca Radia Katowice na Ligonia. To tam wypłacili mi pierwsze honorarium autorskie – 19 złotych i 20 groszy.
To była przyzwoita wycena?
Dla porównania: w tym czasie za papierowe 2 złote, które znalazłem przy innej okazji, mogłem kupić sobie czerwonego lizaka z cukru udającego gwizdek. W kiosku, stojącym wtedy koło przystanku na ulicy Piotrowickiej. Właśnie stamtąd jeździłem do Katowic czerwonym autobusem komunikacji miejskiej.
Nie pociągiem?
Nie, bo z domu przy ulicy Mazurskiej bliżej niż na dworzec kolejowy było mi na przystanek koło Leśnej Szkoły. Ale swoją drogą, to bardzo żałuję, że został zburzony ten stary, przedwojenny dworzec w Ligocie. Nie rozumiem takiej decyzji. Tym bardziej, że w zamian powstało coś bardzo brzydkiego. Lecz wracając do Leśnej Szkoły, także do niej mieliśmy od Mazurskiej parę kroków. Trzeba było tylko ostrożnie przechodzić na drugą stronę Piotrowickiej. Zaliczyłem w tym budynku wszystkie stopnie edukacji od przedszkolnej, poprzez podstawową, do matury.
Leśna Szkoła, czyli VII Liceum Ogólnokształcące, stało jeszcze wtedy w lesie?
Na skraju. Wokół rosły wciąż wysokie, leśne sosny. Potem dopiero dobudowano nowe skrzydło, które zajęło część terenu ogrodu botanicznego. A i to założonego nieco później przez panią profesor Urban. Kiedy zaczynałem chodzić do Leśnej Szkoły, jeszcze tego ogrodu nie było. Był las.
Siódemka była ładniejsza przed tą rozbudową czy taka, jak jest teraz?
W moim odczuciu niewiele się zmieniło. Nie tak dawno temu wszedłem na schody w szkole, żeby poczuć pod stopami to miejsce, w którym postanowiłem, że będę grać. To był moment, kiedy na akademii ku czci rewolucji październikowej kolega recytował wiersz o mauzoleum Lenina po rosyjsku. Wtedy poczułem: „Ach, ja bym to lepiej powiedział”. No i za parę dni wchodzą do klasy nauczyciele, pytając, kto chce się zgłosić do konkursu recytatorskiego. Kilka dziewcząt podniosło ręce. Ja zgłosiłem się też. I tak to się zaczęło.
No to teraz wyruszmy może z Mazurskiej w innym kierunku niż Siódemka...
Idąc z Mazurskiej w drugą stronę, ku wybudowanym podczas II wojny światowej domom zwanym „stodołami”, również dochodziło się do lasu. Pod którym pasły się krowy, co też stwarzało możliwość zarobku. Ktoś tam mnie wysyłał po krowi nawóz, jakiego potrzebował do uprawy ogródka. I mi za to łajno płacił. Dwa złote za wiaderko suchego. A za wiaderko świeżego złotych pięć. Czyli pierwsze honorarium było warte tyle, co takie cztery wiaderka.
Nieopodal w tym lesie płynął potok Ślepiotka. Czy za pana czasów dało się jeszcze w nim kąpać?
Nie. Ślepiotka była już wtedy totalnie brudna i śmierdząca. Natomiast niedaleko miejsca, gdzie dziś jest amfiteatr w parku na Zadolu, była leśniczówka i staw, w którym pływały ryby. Zatrzymywały się tam wozy cygańskie. Można było pójść podglądać Cyganów z taboru.
Patroni VII LO to Harcerze Obrońcy Katowic, Ligota w ogóle ma silne harcerskie tradycje. Pan też był harcerzem...
Zanim jeszcze powstał park na Zadolu, spotykali się tam powstańcy, no i my, harcerze. Tam zawsze 9 maja rozstawialiśmy namioty. Tam były nasze pierwsze polowe noclegi, tam gotowaliśmy dla powstańców grochówkę. Takie były nasze pierwsze zadania. Harcerskie obozy nadarzały okazje do integracji młodzieży z dzielnicy i dzielnic sąsiednich. To wtedy poznawało się rówieśników: tyś jest z Piotrowic, ty z Ochojca, ty z Brynowa... Komendantem hufca był Alfons Burzyński. Niezwykły, cudowny człowiek. Starał się stworzyć smarkaczom taki pomost pokoleniowy do tych dziadków – powstańców. To zresztą bardzo pięknie zaowocowało wystawą pamiątek z powstań śląskich, szczególnie z trzeciego i plebiscytu, którą mogłem zorganizowałem w Siódemce. Eksponaty zbierałem po ludziach, mając glejt od Burzyńskiego. Takie upoważnienie, stwierdzające że się odda ludziom te pamiątki. Potem przychodziły oglądać tę wystawę inne szkoły z okolicy. Nawet takie miałem odczucie (bo smarkacz jest oczywiście zarozumiały), że było tego proporcjonalnie więcej, niż na równoległej wystawie w Urzędzie Wojewódzkim. Jako harcerz sadziłem też drzewa, weźmy na to niektóre topole, rosnące przy prowadzącej wtedy do lasu ulicy Śląskiej. Te topole harcerze sadzili właśnie z inspiracji komendanta Burzyńskiego. Mam więc też w Ligocie swoje drzewa.
Rozejrzeliśmy się po Ligocie i Zadolu, spojrzyjmy teraz w kierunku Panewnik...
Pamiętam wozy, bruk, odgłos kopyt końskich i brzęk baniek z mlekiem. Albo też orkiestry górnicze, które szły ulica Panewnicką na przodzie górniczych pogrzebów, jak w filmach Kazimierza Kutza. I procesje na Boże Ciało. I kwitnące wtedy głogi. Pamiętam restaurację u Jeselli, w której odbywały się różne burdy. Widziałem tam rannego żołnierza, którego ktoś uderzył kamieniem brukowym. Krew się lała tak, że do dzisiaj ten widok zachowałem w pamięci. I ruiny fundamentów domu, naprzeciwko nas na Mazurskiej, gdzie teraz są sklepy. Wtedy znajdowaliśmy tam jeszcze przedmioty pozostałe po wojnie: maski gazowe, jakieś ulotki. Podobne skarby można było znajdywać także w bunkrze, znajdującym się za naszym ogródkiem w stronę ulicy Kaszubskiej. Ba, pamiętam taki brązowy proszek, który służył niemieckim żołnierzom do ogrzewania stóp, znaleziony w samej piwnicy naszego domu.
Jakoś szybko wróciliśmy do tego domu, a miał być spacer do Panewnik.
A do takich Starych Panewnik, to dopiero było daleko! Właściwie dopiero w harcerstwie uświadomiłem sobie, jak olbrzymi jest teren Ligoty, Zadola i właśnie Panewnik, ciągnących się aż po Kochłowice. Graniczą z nimi Stare Panewniki, dla mnie szczególnie ważne ze względu na bardzo mi bliską osobę naszej piastunki, Franciszki Biskup. Mieszkała przy ulicy Owsianej i często ją tam odwiedzaliśmy. Chodziliśmy przez las, zbierając po drodze grzyby. Pamiętam też jesienne wykopki, kiedy przychodziło się tam na kartofle. Ze Starych Panewnik miałem też kolegów szkolnych. A prócz tego z Ochojca i Piotrowic. I naturalnie ze Starej Ligoty – z ulic Hetmańskiej czy Wozaków. Rodzice bardzo chcieli, żebyśmy wraz z braćmi poczuli się Ślązakami. Chcieli, żeby się tu w Ligocie osadzić, skojarzyć, zakorzenić. I bardzo, bardzo temu kibicowali. Stąd zainteresowanie powstaniami śląskimi, stąd obycie z godką. Miałem chyba jakieś 13-14 lat, kiedy rodzice wypuścili nas na biwak do lasu. Spaliśmy na pałatkach, zbierali chrust, próbowali gotować grochówkę. Kompletnie nie wiedząc, jak się za to zabrać, to znaczy, że groch trzeba wpierw długo namoczyć. Niemniej, cóż to były za czasy, że rodzice nie bali się puścić dzieci do lasu! Wspaniałe czasy.
Bo bez internetu i telewizji?
Telewizja akurat wtedy w Ligocie startowała. Pamiętam, że szedłem na ulicę Książęcą do tamtejszych zakładów po farbę (mieliśmy jakieś malowanie, a tam się ją kupowało) i wtedy u kogoś po raz pierwszy w życiu zobaczyłem telewizor. Leciał w nim, jak po latach zrekonstruowałem, film „Gdyby wszyscy ludzie dobrej woli” z 1956 roku, czarno-biały oczywiście. W nielicznych domach, gdzie były telewizory, zbiegała się dzieciarnia z sąsiedztwa i okolicy. Biedni byli ci ludzie, opadnięci przez taką gromadę! Mimo iż początkowo odbierało się wyłącznie czeską telewizję z Ostrawy i to na bardzo małym ekranie.
Tęskno panu do Ligoty z dzieciństwa? Była lepsza od dzisiejszej?
Widzę oczywiście zmiany, które nastąpiły od tamtych lat. Jak chociażby ulice Koszalińską i Słupską.
Czyli dla pana są one nowe?
Przecież zdałem maturę jeszcze w 1964 roku. A w 1965 roku opuściłem Ligotę. W pewnych chwilach, przykładowo kiedy oglądam piękne zdjęcia, zachowane przez profesora Jana Malickiego z harcówki w Szkole Podstawowej nr 34, w której prowadziłem drużynę harcerską, ożywają we mnie miłe wzruszenia z tamtych lat. Jednak ja się z Ligotą nie kłócę wewnętrznie. Poza tym, jeszcze by ktoś powiedział „co się pan Łukaszewicz wtrąca w nie swoje sprawy, przecież już tu nie mieszka”. Po prostu widzę zmiany.
Czym dla pana jest Ligota?
Tą moją najbliższą ojczyzną, z którą rosłem do 18. roku życia.
Może Cię zainteresować: