– Achtung Berlin, achtung Berlin. Hier ist die Atlantikfront!
– Achtung Berlin, achtung Berlin. Hier meldet sich Kanalinsel Jersey!
– Achtung Berlin, achtung Berlin. Hier ruft die Ferdinnand Grube in Kattowitz.
Podekscytowany głos reportera z trudem przebija się przez huk pracujących maszyn: – Znajdujemy się teraz 500 metrów pod poziomem ziemi. Odwiecznie niemieckiej ziemi, którą to niegodny Traktat Wersalski usiłował oderwać od Macierzy. Dziś jednak, tu zwracam się do dozorującego pompownię majstra Burguta, dziś jednak ponownie wraz z kamratami macie to szczęście wydobywać węgiel z ziemi niemieckiej! – Tak, nareszcie. Dzięki Bogu! – odpowiada majster Burgut.
A w tle pojawia się najpiękniejsza niemiecka kolęda (co prawda rodem z Górnej Austrii, ale cóż to ma za znaczenie, kiedy od dwu i pól roku Austria i tak należy do „Wielkich Niemiec”), „Stille Nacht, Heilige Nacht”, śpiewana gremialnie przez kamratów. Tak na dalekich wojennych frontach jak i na froncie pracy w niemieckiej ojczyźnie…
Nie wiadomo czy Górnoślązacy równie gremialnie gromadzili się przed radioodbiornikami przy tego typu audycjach ani też czy miast „Stille Nacht” nie nucili po cichu „Cicha Noc, Święta Noc”… Ale jest jasnym, że wiadomości z frontu żywotnie dotyczyły tysięcy rodzin w regionie. Pobór do Wehrmachtu trwał już od przeszło pól roku.
Mistrzowie propagandy
Rzecz jasna ta nadawana na żywo audycja była nie tylko dowodem nadzwyczajnych na owe czasy możliwości technicznych. To był prawdziwy majstersztyk propagandy!
Znaczenie propagandy naziści rozpoznali już na długo przed wybuchem wojny. Specjalnie utworzone ministerstwo, według oficjalnej nazwy zajmujące się uświadomieniem narodowym i propagandą (już sama nazwa to pewien program!), kierowane było przez Josefa Goebbelsa, który wykorzystywał możliwości, oferowane przez radio a tym bardziej kino. Od roku 1933 przed każdym seansem cotygodniowa kronika filmowa Die Wochenschau informowała widzów o kolejnych sukcesach, uświadamiając im tym samym, że to „ukochany Führer” jest tych sukcesów ojcem. On to przecież wydobył Niemcy z powojennego marazmu i ogólnego chaosu, on wskazał drogę zapierającego dech w piersiach rozwoju. I tak nie było tygodnia, by wódz nie otwierał jakiejś nowej fabryki, nie przecinał jakiejś wstęgi na nowo wybudowanej nitce Autobahny, nie głaskał dziecięcych główek, nie ściskał spracowanych dłoni robotników i chłopów… Czasami nawet, widocznie zażenowany, nie umiał uniknąć uścisków rozentuzjazmowanych dam!
To wszystko pod okiem Goebbelsa było wyreżyserowane do ostatniego szczegółu. Mało tego, Die Wochenschau pokazywała nawet… obozy koncentracyjne. Przypomnijmy, że chodzi tu o okres przedwojenny i że pierwszy taki obóz powstał na terenie Rzeszy już w roku 1933. Jak przekonywano – czyż nie należało odseparować od zdrowego jadra narodu komunistów, obiboków, włóczęgów, jednym słowem „elementu pasożytującego”. Zresztą, jak sam widz kinowy mógł się naocznie przekonać, „element pasożytujący” miał się w owych obozach całkiem nieźle. Przed barakami rosły nawet kwiatki…
Opcja polska, opcja niemiecka
Nazistowska propaganda wywierała bezpośredni wpływ nie tylko na postrzeganie rzeczywistości przez samych Niemców. Przez pierwsze lata po objęciu władzy przez NSDAP cala Europa z zapałem „flirtowała” z nazistami. Powody były rożne. Podziw dla osiągnięć III Rzeszy, dla tempa rozwoju Niemiec, mieszał się tu z powszechną w owym czasie w Europie doktryną silnego państwa pod przywództwem „silnego człowieka”. Choćby i kosztem… oddania części demokratycznych swobód.
Również w Polsce nie tylko nie unikano kontaktów z przywódcami III Rzeszy, ale wręcz zabiegano o nie. Polskę odwiedzali Goering, Ribbentrop i Goebbels. Ten ostatni w swych pamiętnikach wyraża swą fascynacje Piłsudzkim („przywódca w każdym calu, choć typ zdecydowanie azjatycki”). Hermann Goering kocha polowania w Białowieży. Na jedno z nich przywozi najnowszy model Mercedesa, prezent Adolfa Hitlera dla prezydenta Mościckiego. Ten sam Goering osobiście proteguje gwiazdę niemieckiego kina, „chłopaka z Sosnowca”, Jana Kiepurę. Pomimo pogłosek o „niepełnej aryjskości” polskiego tenora. Oczywiście z dniem wybuchu II wojny światowej Kiepura zerwał swe kontakty z nazistowskim establishmentem.
A co na polskim Górnym Śląsku? No cóż, nie istnieją żadne badania dotyczące skali sympatyzowania Górnoślązaków z nazistowskim reżimem w okresie międzywojennym. Łatwiej określić popularność nazistów w tej części Górnego Śląska, która po plebiscycie pozostała w Niemczech. Wyniki wyborów z roku 1933 nie pozostawiają złudzeń. W opolskim okręgu wyborczym (Wahlkreis Nr. 9 Oppeln) NSDAP zdobyła 43 procent głosów. W województwie śląskim kolejne wybory przynosiły coraz lepsze wyniki partiom niemieckim. Trudno powiedzieć jaki wpływ na to miał rozwój sytuacji w Niemczech.
Tymczasem tysiące bezrobotnych mieszkańców wschodniej części naszego regionu szukało zatrudnienia za nowo utworzoną granicą. I znalazło pracę w kopalniach i hutach na terenie Beuthen O/S czy Hindenburg. Nietrudno wyobrazić sobie, jakie animozje prowokowała ta niezdrowa sytuacja i z jakimi zarzutami konfrontowani byli plebiscytowi zwolennicy tzw. opcji polskiej… Wielu z tych „gastarbeiterów” zasiliło szeregi nazistowskich organizacji paramilitarnych które to nad ranem 1 września 1939 zaatakowały polskie posterunki graniczne.
Walka o serce i duszę Górnoślązaków
Okres międzywojenny to czas walki o serce i duszę Górnoślązaka, często niezdecydowanego, stojącego pomiędzy polskim a niemieckim biegunem. Wtedy to powstał niemiecki „hymn górnośląski” (Oberschlesienlied). Strona polska również nie spała. Próbowano wykreować ten czy inny utwór na „hymn odwiecznie polskiego Górnego Śląska”, w końcu skoncentrowano się na produkcji coraz to nowych „piosenek powstańczych”… Rolę hymnu powierzono natomiast „Rocie” Marii Konopnickiej. Żeby było ciekawiej, powstało kilka przeróbek tego utworu. Warto porównać teksty powstałe w głowach polskich i niemieckich propagandystów. Oberschlesienlied podaje przekaz raczej klarowny:
„Górny Śląsk, mój ukochany hajmat,
Rozległy kraj widziany z Annabergu,
Gdzie ludzie pozostają wiernymi w najcięższych chwilach.
Walczyć o niego zawsze będę gotowy…”
„Śląska Rota” autorstwa niejakiego Jaronia jawi się nawet dzisiaj jako skomplikowane dzieło, pełne przenośni i odniesień historycznych:
„Na Górnym Śląsku żyw Król Duch,
Piastowski miecz obnażon,
Mocarny ziemia zachwiał ruch,
Legł wróg piorunem rażon.
Już dla nas koniec mąk i trwóg
Tak nam dopomóż Bóg!”
Walka o duszę Górnoślązaka toczyła się przede wszystkim na łamach prasy i na falach eteru. Statystycznie w roku 1938 w województwie warszawskim 38 obywateli na 1000 mogło się pochwalić własnym radioodbiornikiem. W województwie śląskim oczywiście najwięcej w całej Polsce – dokładnie dwa razy więcej (dla porównania w województwie tarnopolskim jedynie 9). Nie było to mało, jako że słuchały radia całe (liczne wtedy) rodziny.
Hitem rozgłośni katowickiej były audycje Stanisława Ligonia, znanego jako „Karlik z Kocyndra”, w której potężną dawkę propolskiej propagandy ubierano w miły słuchaczowi język śląski. Znajdująca się „za miedzą” Reichssender Gleiwitz oprócz propagandy nadawała codziennie sporą porcję lekkiej muzyki. Często orkiestrę prowadził urodzony w dzisiejszych Siemianowicach Michael Jarry (prawdziwe nazwisko to Maximilian Jarczyk), późniejszy kompozytor wielu niemieckich przebojów.
Polska propaganda opierała się na sprawdzonych, tradycyjnych wzorcach. Trafiała raczej do tych już przekonanych. A tu czasy wymagały rozmachu i finezji. Konkurent czaił się tuż za miedzą i bynajmniej nie zasypiał gruszek w popiele…
Tu polscy propagandyści mogliby dużo się od swych niemieckich kolegów po fachu nauczyć. Ci bowiem umieli nawet w sytuacjach wyjątkowych błysnąć nadzwyczajnym „kunsztem”. Tak jak podczas Olimpiady w Berlinie w 1936 roku. Przez te kilka tygodni cały świat pokochał nazistowskie Niemcy. Tak doskonale przygotowanych igrzysk jeszcze nie było. To wtedy wymyślono istniejąca do dziś sztafetę z ogniem olimpijskim jak i sam olimpijski znicz. W składzie niemieckiej drużyny nagle pojawiły się żydowskie nazwiska.
Doszło do tego, że podczas uroczystości otwarcia igrzysk drużyny Grecji i Francji (!) przy przemarszu przed trybuną honorową podniosły ręce w nazistowskim pozdrowieniu. Do „pełni szczęścia” brakowało jedynie, by Hitler osobiście pogratulował sukcesu największej gwieździe tych igrzysk, czarnoskóremu Jesse Owensowi z USA. A potem było jeszcze gorzej. Zdobywca srebrnego medalu, Niemiec Luz Long (poległy kilka lat później na froncie II wojny światowej) uściskał serdecznie swego konkurenta. Tego już było Hitlerowi za wiele…
Może Cię zainteresować: