- Z dziennikarzami w show-biznesie jest trochę tak, że gdyby nie ich fortele, świat nie usłyszałby o wielu legendach rock&rolla – mówił mi podczas jednej z wielu naszych rozmów o muzyce.
On miał ich w zanadrzu całe dziesiątki.
Tak, najłatwiej napisać, że Wojciech Zamorski był dziennikarzem muzycznym. W TVP3 Katowice, w radiowej Trójce, w Radiu Katowice. Jego uśmiech, jego głos znali na Śląsku wszyscy. Ale dla Wojtka muzyka nie była robotą czy obowiązkiem. To była pasja, powołanie i ogromne szczęście. Wystarczy spojrzeć na te wszystkie fotografie w jego przebogatym archiwum: z Plantem, Pagem, Ozzym, Ianem Gillanem, Billym Gibbonsem… Gdy poprosiłem go kiedyś o trzy takie zdjęcia do wywiadu, przysłał 20. „Daj te, na których ludzie rozpoznają gości” – zażartował. Na każdym był jakiś rozpoznawalny natychmiast gigant rocka. I On. Uśmiechnięty jak zawsze.
Cebula z powidłami
Wojtek był z Bytomia (tak, z Rudy Śląskiej też - tam później mieszkał przez lata) i zawsze to z dumą podkreślał. Jak wielu niespełnionych muzyków („W szkole muzycznej nauczycielka narzekała, że wolę grać The Beatles zamiast sonat” – żartował), wychował się w słynnym Pyrliku, w którym podpatrywał na próbach Józka Skrzeka, piłował bluesa z Markiem „Klatą” Dmytrowem (jednym z wielu gitarzystów Budki Suflera) oraz wirtuozem fletni Pana, Edwardem Krokiem, znanym, po emigracji do RFN – pod pseudonimem Edward Simoni. Wojtek grał na basie, ale w końcu musiał wybrać: Pyrlik albo iberystyka na Uniwersytecie Warszawskim.
W jego pokoju w akademiku imprezował cały skład SBB po koncertach w Proximie. „Piliśmy gorzałę, a ponieważ zabrakło chleba, zagryzaliśmy plastrami cebuli posmarowanymi powidłami śliwkowymi” – opowiadał. W 1978 roku Wojtek poleciał na Kubę, na Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów. W delegacji m.in. Maryla Rodowicz i Czesław Niemen. Z kim siedział przy jednym stoliku? Z Fidelem Castro, oczywiście. I jeszcze robił za tłumacza.
- Fidel po swojej wizycie w Polsce był absolutnie zakochany w Maryli Rodowicz – opowiadał. - I podczas bankietu w ambasadzie w Hawanie, zjawił się - ni stąd, ni zowąd – przy naszym stoliku, z grupą swoich ochroniarzy. Tłumaczyłem jego pogawędkę z Rodowicz, podczas której Castro niemal pożerał ją wzrokiem i byłem przekonany, że za moment, na jego rozkaz, goryle wezmą Marylę pod ręce i wywiozą do jego pałacu.
"Ye... I... Ye..." Pozdrowienia od Ozzy'ego
Takimi anegdotami Wojtek sypał jak z rękawa. Elton John? Proszę bardzo. Jest rok 1984, Spodek. Zamorski mówi: najlepszy koncert zagranicznej gwiazdy w PRL. Ale to oczywiście nie wszystko.
- Elton zakochał się w pracowniku Pagartu (Polska Agencja Artystyczna). Problem w tym, że bez wzajemności – mówił mi w jednym z wywiadów. - Mężczyzna, którego nazwiska nie mogę podać, ale zapewniam, że do dziś jest ono w Polsce dobrze znane, dał Eltonowi kosza. I Elton się obraził. Nie przyszedł na konferencję prasową przed koncertem. Na szczęście, wyszedł na scenę.
John Mayall? Rok 1980, też Spodek. Dzień przed koncertem Mayall bawił w katowickim klubie Melodia przy 3 Maja. Nakarmiono go roladą z gumiklyjzami i modrą. Co do picia? Rum z colą. „Pił z półlitrowych kufli. Następnego dnia, ze 20 minut przed koncertem, zastałem go przy muszli klozetowej w garderobie. Chwilę potem wyprostował się i dał kapitalny występ” – wspominał Wojtek.
Black Sabbath? Rok 1998. Ozzy wysiada z samolotu w Pyrzowicach. Rozgląda się nerwowo, jakby wysiadł na złym przystanku. Ktoś
go prowadzi do terminala, ale Ozzy nadal nie bardzo kontaktuje. W końcu
staje przed obiektywem. Pierwsze pytanie, Ozzy przestępuje z nogi na
nogę, patrzy, unosi brwi, a potem mówi coś w jakimś niezrozumiałym
języku. Drugie pytanie, to samo.
- Pytam: to może pozdrowienia dla fanów ze Śląska? A Ozzy znów: "Ye… I… Ye… A… No…". Coś mu ewidentnie zaszkodziło” – śmiał się Wojtek.
Jak karmiłem Beatę Kozidrak
Led Zeppelin? Jimmy Page i Robert Plant zagrali w duecie w Spodku w 1998 roku. Zamorski opowiadał, jak o wizytę za kulisami prosił go ówczesny wojewoda śląski, Marek Kempski. „Mówię Page’owi: Marek to taki gubernator naszej prowincji. On patrzy na mnie w stylu: a co mnie to obchodzi? Więc dodaję, że pan Marek był w Solidarności i dzięki takim jak on obaliliśmy komunizm” – opowiadał Zamorski. Tu Page i Plant się ożywili, poklepali wojewodę po plecach, powtarzając: „Good job, man. Good job”.
Innym razem opowiadał, jak pod koniec lat 70. odkrył nieznany nikomu zespół Bajm. Grupa zakwalifikowała się na festiwal w Opolu, na który, z instrumentami pod pachą, pojechała… pociągiem.
- Zakolegowaliśmy się w Toruniu, bodaj w 1978 roku. W Opolu swoim maluchem woziłem im graty do motelu Niedźwiedź. W nim karmiłem Beatę i jej muzyków zupą pomidorową, bo nikt w Bajmie nie miał przy sobie ani grosza”. Innym razem we Frankfurcie trafił przypadkiem na koncert SBB. „Wpadłem do ich garderoby głodny i zmęczony. No to Józek wyjął prowiant: chleb z Michałkowic i domowe krauzy z tustym. Gwiazdy rocka woziły w trasę swój ślunski chleb i swój smalec w słoiku! - śmiał się Zamorski. Człowiek dziesiątek fenomenalnych anegdot dla każdego, kto tak jak on kochał muzykę.
Dobra, nagrywamy 3 odcinki
Wojtek muzykę kochał, muzykę znał i znał się na niej jak mało kto.
Parę lat temu zapowiadał mój film „Archikosmos” wyświetlany w plenerze w
Parku Śląskim, a potem przepytywał mnie na spotkaniu z widzami. Po
kilku pytaniach o film i architekturę, zaczął egzaminować mnie z Davida Bowiego i Electric Light Orchestra, która przecież połowę swojej twórczości poświęciła na futurystyczne opowieści o podróżach w kosmos.
Wiele razy spotykaliśmy się u niego w radiu, gdzie można było gadać o muzyce i jeszcze ją puszczać na życzenie. Przed którąś z rocznic śmierci Freddiego Mercury’ego, Wojtek zaproponował, żebym wybrał 4 swoje ulubione utwory Queen. Mieliśmy trochę pogadać o każdym i poprzeplatać rozmowę tymi piosenkami. Wybrałem chyba z 15 (bo i jak tu się zdecydować?) i kazałem jemu wybrać 4. Wojtek na to: „Dobra, słuchaj: to zamiast jednego programu, nagramy trzy odcinki z pięcioma utworami każdy i będziemy puszczać to przez trzy dni”.
Muzyka ponad wszystko.
Była też inna radiowa historia: Lista Przebojów Programu Trzeciego. Zamorski prowadził 5 notowań, pierwsze 3 listopada 1984 roku.
Notowanie nr 133 przypadło w dniu pogrzebu księdza Jerzego Popiełuszki
zamordowanego przez funkcjonariuszy peerelowskiej Służby Bezpieczeństwa.
Dyrekcja Trójki, zamiast zdjąć z anteny LP3, podjęła kuriozalną decyzję
o jej emisji w… wersji soft.
- Na wręczonej mi kartce z wykazem 40 utworów z aktualnego notowania zaznaczono wszystkie za szybkie i za wesołe, których nie wolno było zagrać na antenie – mówił mi kiedyś Wojtek.
Z zajmującym pierwsze miejsce „Careless Whisper” George’a Michaela nie było problemu, ale wszystkie rockowe kawałki wyleciały. Słuchacze byli wściekli. „Kto to jest ten Zamorski?! Niech więcej nie siada przy mikrofonie!” - pisali.
Zagrać u Zamorskiego
W latach 90. Zamorski był już przed kamerą. Stał się absolutnym muzycznym guru na Śląsku również dzięki programowi „100% LIVE”, który wymyślił w Telewizji Katowice. Grali tam niemal wszyscy najważniejsi w Polsce, a dla każdego garażowego zespołu nie tylko u nas, występ u Zamorskiego wydawał się przepustką do wielkiej sławy. Program swoją koncepcją, kameralnością i autorską formułą wyprzedził epokę – dziś podobne formaty (jak np. Live on KEXP) są rozwijane na wielką skalę w internecie.
Na Śląsku przez długie lata Wojtek był tym, czym dziś są YouTube, Spotify i inne popularne platformy do słuchania muzyki. On ją dostarczał, odkrywał i jeszcze tłumaczył, co jest co. Zresztą, sami zobaczcie. Ten klimat, ten luz... Bywaj, Wojtek.