Pisarz
nazywał się P. G. Wodehouse. Gustujący w angielskiej satyrze
najwyższej próby, natychmiast skojarzą go z Jeevesem, wykreowanym
przez niego bohaterem, rezolutnym kamerdynerem w serii powieści i
opowiadań. Wodehouse zyskał dzięki nim wielką sławę, w 1975
roku doceniła go sama królowa Elżbieta II, nadając mu dożywotni
tytuł szlachecki. Niespełna 40 lat wcześniej pisarz, nie z własnej
woli, trafił na Śląsk. I miał z tego powodu same kłopoty.
Gdy
w 1939 roku na horyzoncie europejskim dopiero klarowały się zarysy
zbrojnego konfliktu, który wkrótce obejmie cały kontynent,
Wodehouse był zajęty pisaniem kolejnej książki w swoim domu w
miejscowości Le Touquet na północy Francji. Tam zastał go wybuch
wojny. Jak uważają biografowie artysty, nieco zlekceważył on
zbliżające się zagrożenie, dlatego nie wrócił do Wielkiej
Brytanii, choć są i tacy, którzy twierdzą, że we Francji
zatrzymał go wyłącznie pies o imieniu „Cud”, którego nie
chciał opuszczać.
Niemal
natychmiast po wkroczeniu Niemców do Francji, Wodehouse, jako
obywatel brytyjski, został zatrzymany i przewieziony – najpierw do
Liege, potem do Huy w Belgii, aż trafił do Toszka (niem. Tost),
gdzie hitlerowcy urządzili obóz jeniecki. Wodehouse (rocznik 1881)
już wtedy był uznanym pisarzem. Wiele jego książek, jak choćby
„Dziękuję, Jeeves” wydano jeszcze przed II wojną światową
również w Polsce, a także w Niemczech, w granicach których leżał
wówczas Toszek.
Jaki
węgiel? Buraki cukrowe
Jak
Wodehouse pisał w swoich wspomnieniach, po trzech dniach i trzech
nocach podróży na Śląsk, budynki szpitala psychiatrycznego, w
którym go ulokowano, początkowo wydawały się luksusem w
porównaniu do warunków w Liege czy Huy. „Gdy szaleje tu śląska
zima, jedyne, co czasem robię, to zapalam fajkę i oglądam przez
okno, jak młodzi więźniowie uwijają się z łopatami przy
odśnieżaniu drogi” – przyznawał.