Instytut Pamięci Narodowej
Pacyfikacja kopalni Wujek

Rocznica pacyfikacji kopalni „Wujek". Zapis godzina po godzinie największej tragedii stanu wojennego

13 grudnia 1981 roku Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, kierowana przez generała Wojciecha Jaruzelskiego, wprowadziła w Polsce stan wojenny. Pacyfikacja kopalni „Wujek” w Katowicach jest największą tragedią tej decyzji. Zginęło od kul dziewięciu górników. Nie przestajemy pytać, dlaczego władza zdecydowała się użyć broni palnej przeciwko strajkującej załodze? Kto się ośmielił akceptować ten sposób rozwiązywania konfliktów społecznych pod koniec XX wieku, w środku Europy?

Koordynacją zadań, związanych z wprowadzeniem stanu wojennego, w terenie zajmowały się Wojewódzkie Komitety Obrony. Posiedzenie WKO w Katowicach, podczas którego zdecydowano, że następnego dnia siły wojskowe i milicyjne wejdą do kopalni „Wujek”, rozpoczęło się 15 grudnia o godzinie 19.00. Na czele tego organu stał wojewoda, a zastępcami byli: szef Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego oraz komendant wojewódzki milicji w Katowicach. Pomimo wiedzy o przygotowaniach górników do obrony kopalni, złych nastrojach, postanowiono wysłać tam uzbrojone oddziały. Nawet nie rozmawiano o innym sposobie rozwiązania tego konfliktu.

Komendant wojewódzki MO Jerzy Gruba, poinformował zebranych o pomyślnie zakończonych akcjach w jastrzębskich kopalniach. Nawet nie wspomniał o użyciu broni palnej w „Manifeście Lipcowym”. Dopiero po posiedzeniu WKO, gdy zwołał naradę sztabu Komendy Wojewódzkiej MO, powiedział, że niektórzy członkowie plutonu specjalnego „strzelali w obronie własnej”. W czasie tej narady łączył się telefonicznie z wiceministrem spraw wewnętrznych Władysławem Ciastoniem oraz komendantem głównym milicji, generałem Józefem Beimem. Przekazał im o strzałach i rannych górnikach.

Gruba dzwonił także do pierwszego sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach Andrzeja Żabińskiego oraz szefa Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego w Katowicach generała Jana Łazarczyka, z którymi dopiero co spotkał się na posiedzeniu WKO, by im teraz powiedzieć o użyciu broni palnej. W dzienniku sztabowym pozostał zapis: „Przy forsowaniu barykady czołgi się wycofały, został pluton. Gdyby nie strzelali, zginęłoby 16 funkcjonariuszy, gdyż górnicy atakowali. Mieli dać się zabić? To było w walce”.

Wiadomość o użyciu broni palnej dotarła tego samego dnia wieczorem do części strajkującej załogi „Wujka”. Górnicy zaczęli się zbroić. Brali style od łopat i kilofów, czasem zakończone łańcuchami. Kieszenie wypełniali śrubami, nakrętkami, nożami kombajnowymi. Pełną parą pracowała kopalniana kuźnia, bo zaostrzali końce prętów metalowych, by przypominały dwumetrowe piki. Ludwik Karmiński z komisji zakładowej Solidarność w końcu wyłączył prąd w kuźni w obawie, że dojdzie tam do nieszczęścia zanim przyjdzie ZOMO.

Pacyfikacja kopalni „Wujek
Pacyfikacja kopalni „Wujek"

Na wszelki wypadek górnicy wzmocnili konstrukcje barykad z wózków, rur wentylacyjnych i ustawili kolejne przeszkody utrudniające poruszanie się po terenie mocno zabudowanej kopalni. Na barykadzie ustawionej przy bramie głównej, wjazdowej rozciągnęli kable pozorujące jej zaminowanie. Powołali górniczą straż.

Przyszedł jeszcze do nich ksiądz Bolczyk i udzielił absolucji generalnej.

Stan wojenny

Może Cię zainteresować:

"Kopalnie odblokować przy użyciu maksymalnych sił i środków". Stan wojenny mógł paść z powodu zimna

Autor: Teresa Semik

13/12/2023

Środa, 16 grudnia 1981, godzina 7.00 – narada w ZOMO

Pierwotnie początek akcji w kopalni „Wujek” wyznaczono na godzinę 8.00, ale późno w nocy termin przesunięto na godziną 10.00, by umożliwić wojsku przemieszczenie ciężkiego sprzętu do Katowic. W stanie wojennym pododdziały 25. Pułku Zmechanizowanego z Opola, które pacyfikowały kopalnię, stacjonowały w ośrodku nad zbiornikiem Pogoria w Dąbrowie Górniczej.

W środę, 16 grudnia 1981 roku tuż po godzinie 7.00 w siedzibie ZOMO w Katowicach Piotrowicach odbyła się odprawa, na której zadania sformułowano dość ogólnie; trzeba szybko wejść na teren kopalni, gdzie zgrupowani są górnicy, zatrzymać osoby kierujące strajkiem i nie dopuścić, by załoga zjechała na dół kopalni. Narada zapowiadała jeden wielki chaos. Nie było nawet aktualnych map kopalni.

Dowódcą operacji został pułkownik Kazimierz Wilczyński – szef katowickiej jednostki ZOMO. Oddziały wojska podporządkowane zostały jego poleceniom. Pluton specjalny, jako oddział szturmowy, przypisany został do działań od strony bramy głównej, wjazdowej; miał osłaniać czołgi, a potem torować przejścia pozostałym pododdziałom ZOMO i je asekurować.

Górnicy też dokonali podziału sił. Zamierzali bronić kopalni w dwóch miejscach: od strony bramy głównej, wjazdowej, gdzie teraz jest Pomnik-Krzyż Górników, a także od strony rampy kolejowej i stacji Katowice Brynów, po przeciwległej stronie kopalni.

Około godz. 9.00 do kopalni „Wujek” przyjechał pułkownik Piotr Gębka z 10. Sudeckiej Dywizji Pancernej w Opolu, by nakłonić górników do odstąpienia od protestu.

– Opór jest bezsensowny – przekonywał. Z tłumu podniósł się wtedy las pięści i w odpowiedzi usłyszał: „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy...”.

– Skoro nie chcecie mnie słuchać, to bierzecie na siebie odpowiedzialność za skutki, jakie nastąpią po wkroczeniu do kopalni sił porządkowych – rzucił na koniec Gębka. Wtedy tłum zaśpiewał: „Boże coś Polskę”. Załoga dostała godzinę na opuszczenie kopalni. Siły wojska i milicji zbliżały się już do bram.

16 grudnia 1981, godzina 11.40: – Wydać twarde rozkazy do ataku!

Przed godziną 10.00 siły milicji, wspomagane przez pododdziały 25. Pułku Zmechanizowanego z Opola, zaczęły otaczać kopalnię „Wujek”. Przeciwko strajkującym górnikom wysłano: 1471 funkcjonariuszy milicji, w tym 6 kompanii ZOMO i pluton specjalny, 7 armatek wodnych. Milicjantów wspierało 760 żołnierzy, w tym: 6 kompanii piechoty zmotoryzowanej, 6 plutonów czołgów, kompania rozpoznania. Koncentracja sił trwała prawie godzinę.

Pacyfikacja kopalni „Wujek
Pacyfikacja kopalni „Wujek"

Dowódca operacji pułkownik Kazimierz Wilczyński podjechał pod kopalnię czarną wołgą. Zajął pozycję na niewielkim wzniesieniu, na wprost bramy głównej wjazdowej. Z tego miejsca cały czas dowodził akcją. Nawet na moment nie opuścił auta wyposażonego w radiostację. Mógł utrzymywać kontakt z Komendą Wojewódzką MO i podległymi pododdziałami. Obok Wilczyńskiego zaparkował samochód dowódcy jednostek wojskowych – pułkownika Zygmunta Pytki. Panowie mieli ze sobą kontakt wzrokowy. Polecenia dla żołnierzy Wilczyński przekazywał bezpośrednio Pytce, a ten podległym oddziałom. W pobliżu tego ośrodka dowodzenia stanęły także uazy, którymi przyjechało 19 funkcjonariuszy plutonu specjalnego ZOMO, wyposażonych w pistolety maszynowe PM-63 „Raki” wraz z ostrą amunicją a także w miotacze gazowe, rakietnice, ręczne granaty łzawiące oraz sprzęt specjalistyczny do przełamywania zabezpieczeń. Dowódca zabrał pistolet P-64 oraz radiostację nasobną. Pluton wyróżniał się innym krojem ubioru od pozostałych zomowców. Jego funkcjonariusze nosili charakterystyczne kamizelki, kaski skoczka spadochronowego.

Szeregowi zomowcy w strukturach ZOMO odbywali zastępczą służbę wojskową. Oni nie mieli broni palnej. Nosiła ją tylko kadra zawodowa ZOMO. Pierwsze szeregi w każdej kompanii zostały wyposażone w tarcze ochronne, a dalsze w ręczne granaty łzawiące i torby ze środkami chemicznymi. Zomowcy ubrani byli w szaroniebieskie mundury typu moro, hełmy z przyłbicami w kolorze stalowym i nosili długą na 80 cm pałkę szturmową.

Główne uderzenie milicja przewidziała od strony bramy głównej – wjazdowej. Na niewielkim placu, nad którym góruje budynek kotłowni z ciemnej, czerwonej cegły z napisem: „Kopalnia Wujek” doszło do najtragiczniejszej konfrontacji sił. Dostępu do tego placu broniły dwie barykady. Drugie uderzenie zaplanowano w sąsiedztwie rampy kolejowej i stacji Katowice-Brynów, na drugim końcu kopalni.

O godzinie 11.02 padła pierwsza komenda: – Użyj armatek wodnych i wodą oczyść przedpole!

Ciężkie strumienie lodowatej wody chlusnęły w kierunku zmarzniętego tłumu mieszkańców zgromadzonych wokół ogrodzenia kopalni. Tłum zaczął skandować: MO – Gestapo! MO – Gestapo!

O godzinie 11.40 komendant wojewódzki MO Jerzy Gruba znów zwrócił się do pułkownika Wilczyńskiego: – Wydać twarde rozkazy do ataku. Czy sforsowałeś mur?

Pierwsze ruszyły czołgi. Na obu kierunkach natarcia wykonały wyłomy w murze okalającym kopalnię. W obawie, że brama główna, wjazdowa może być zaminowana, czołgiści zaczęli forsować ścianę z cegieł sto metrów w prawo od tej bramy. I tak czołg wjechał w środek magazynu z farbami i lakierami. Nie sforsował ogrodzenia tylko murowany budynek.

Pomnik przy kopalni Wujek w Katowicach

Może Cię zainteresować:

Dariusz Zalega: Co roku upamiętniamy tragedię „Wujka". A co z innymi tragicznymi wydarzeniami na Śląsku?

Autor: Dariusz Zalega

16/12/2022

Za czołgiem, przez ten magazyn farb i lakierów, wchodziły kolejno zwarte szeregi zomowców. Funkcjonariusze plutonu specjalnego osłaniali z boków tę tyralierę. Część oddziałów ruszyła w głąb kopalni, by oskrzydlić strajkujących górników. Pozostałe oddziały szły wąskim przejściem od razu na plac przed kotłownią, znajdujący się na wprost bramy głównej.

Spoza ogrodzenia kopalni zomowcy wstrzeliwali w stronę górników środki chemiczne. Wojsko użyło ręcznych środków zadymiających. Plac przed kotłownią zasłoniła ściana dymu. Gdy w kierunku górników poszybowały gazy łzawiące i świece dymne, w odpowiedzi leciał deszcz kamieni, śrub i nakrętek. Pierwsza grupa zomowców po około 10-15 minutach uciekała poturbowana za ogrodzenie kopalni.

Wchodziły kolejne kompanie i znów dochodziło do konfrontacji, czasem tylko do walki wręcz. Z dachu kotłowni leciały na zomowców gaśnice, cegły, każdy dostępny, ciężki przedmiot. Raz jedna strona wycofywała się z zajętych pozycji, raz druga. Czołg, który staranował barykadę, służył raz górnikom za tarczę, innym razem zomowcom.

Komendant wojewódzki milicji Jerzy Gruba ponaglał: – Działać zdecydowanie, do skutku!

Jednak natarcia sił porządkowych nie przynosiły spodziewanego skutku. Wtedy dowódca plutonu specjalnego ZOMO strzelił w górę z P-64 amunicją ostrą. Na placu był jednak taki huk, że górnicy na ten wystrzał nawet nie zareagowali.

O godzinie 12.10 dowódca akcji pułkownik Wilczyński meldował komendantowi Grubie: – Forsujemy barykadę, robimy wyłom i będziemy atakować.

Wilczyński polecił wykonać kolejny wyłom w murze kopalni, tym razem w lewo od bramy głównej, wjazdowej. Czołg staranował ceglany mur, rosnące w tym miejscu drzewo i budkę wartowniczą. Wprowadzono nim dodatkowe siły porządkowe. Na placu przed kotłownią znajdowało się około 300 górników, ale szybko dochodzili kolejni i znów doszło do konfrontacji. Żadna ze stron nie zamierzała ustąpić.

– Siłami, którymi dysponuję, nie jesteśmy w stanie przełamać oporu górników – relacjonował pułkownikowi Wilczyńskiego jeden z dowódców milicyjnych.

Zdecydowanie ostrzej rysowała się sytuacja na bocznej linii ataku, od strony rampy kolejowej i stacji Katowice-Brynów. Czołg, który próbował rozjechać barykadę, zawisnął na oblodzonym żelastwie. Górnicy przepędzili oddział ZOMO, który chował się za nim i czołg został bez wsparcia. Górnicy zaklinowali gąsienice wciskając kątowniki pomiędzy koła nośne. Weszli na maskę i w pozycji zwycięzców krzyczeli: – Wojsko z nami! Wojsko z nami!

Po jednym z ataków górnicy pojmali tu trzech milicjantów. Odebrali im broń. To zdarzenie było przełomowe. Dowódca sił wojskowo-milicyjnych atakujących kopalnię od tej strony zwrócił się do pułkownika Wilczyńskiego o zgodę na użycie broni palnej.

Godzina: 12.31, pułkownik Wilczyński po raz pierwszy zameldował komendantowi Grubie: – Zdecydowana walka. Jest wielu rannych, atakują nas czym mogą.

Czy mogę użyć broni?

Niezwłocznie, bo także o 12.31 komendant Gruba odpowiedział: – Broni nie używaj, poczekaj na rozkaz.

Chruszczow w dyspozytorni koplani "Wujek"

Może Cię zainteresować:

Historia na jednym zdjęciu. Chruszczow na "Wujku" i jego legendarna rozmowa ze śląskim górnikiem

Autor: Tomasz Borówka

03/07/2022

16 grudnia 1981, godzina 13.02: – Przerwać ogień!

Na głównym odcinku uderzenia, za brama główną, wjazdową siły obu stron nadal były zrównoważone. To tu rozległy się pierwsze strzały, a więc na innym kierunku działań niż ten, na którym zwracano się o zgodę na użycie broni palnej. Widoczne były odpryski na murach pobliskich budynków, snop iskier wydobywał się z gąsienic czołgu.

Tymczasem dowódca akcji, pułkownik Wilczyński nadal pertraktował z przełożonymi w komendzie. O godzinie 12.42 mówił do pułkownika Gruby: – Sytuacja jest trudna, albo użyjemy broni, albo musimy się wycofać. Musimy użyć sił naszych i wojska, bo inaczej się nie sforsuje.

Z zapisów w dzienniku sztabowym wynika, że teraz akcja potoczyła się błyskawicznie.

Godzina: 12.43, Gruba do Wilczyńskiego: – Zajmij pozycję wyjściową.

Godzina: 12.55, Gruba do Wilczyńskiego: – Nie ma zgody na użycie broni.

Godzina: 12.57, Wilczyński wydaje polecenie pododdziałom: – Wycofuj się z kopalni, czołgi zostają.

Godzina: 12.59, Gruba do Wilczyńskiego: – Masz trzymać się na wysokości murów.

W tym czasie komendant Gruba telefonował do ministra spraw wewnętrznych generała Czesława Kiszczaka prosząc go o zgodę na użycie broni. Telefonował z pokoju szefa SB. Nie ma świadków tej rozmowy. General Kiszczak po latach twierdził, że zgody na użycie broni nie wyraził. Resort spraw wewnętrznych zaczął kierować do Katowic oddziały ZOMO z innych regionów kraju. Katowicka jednostka miała się wycofać z kopalni i po połączeniu z nimi ponowić atak.

Na placu przed kotłownią był nadal wielki huk, gdy dodatkowo wstrząsnęła nim seria wystrzałów. Słychać było charakterystyczne terkotanie broni maszynowej. Na górnikach nie zrobiło jednak wrażenia.

– Naprzód! To są ślepe, nie bójcie się! – zawołał ktoś z tłumu strajkujących. Jednak ktoś inny dodał: – Chłopy, uważajcie! Strzały gwiżdżą po ścianie kotłowni.

Górnicy, którzy się zorientowali, że strzały są chyba oddawane z amunicji ostrej, wycofali się z 80 metrów od centrum działań. I tam dosięgły ich kule.

Gęste powietrze od dymu z wyrzutni gazów utrudniało oddychanie, ale kilkuset górników wciąż nacierało. I nagle zaczęli się przewracać. W tym huku, nie identyfikowali strzałów, w tym zadymieniu nie widzieli strzelców.

Jeden z górników schował się za filar i rozglądał za jakimś kamieniem. Za tym filarem dostał dwie kule. Jedna trafiła go w kolano, druga w łydkę. Nikomu w tym momencie nie zagrażał. Milicjanci stali zgrupowani w odległości około 30 m od niego.

Inny górnik rzucił kamieniem w ich stronę i odwrócił się, by uciec. Wtedy poczuł piekący ból w klatce piersiowej. Od lekarza usłyszał, że jest ranny od postrzału. Dostał w plecy.

O godzinie 13.02 Wilczyński, siedząc ciągle w aucie, krzyczał przez radiotelefon: – Przerwać ogień! Wydać polecenia wszystkim dowódcom!

O godzinie 13.10 Wilczyński ponowił rozkaz: – Pododdziały nie strzelać!

Chwilę później zapadła przejmująca cisza. Górnicy wycofali się w głąb kopalni podnosząc z ziemi kolejnych rannych i zabitych kolegów.

Szef obrony cywilnej kopalni „Wujek” polecił zamknąć znajdujący się na terenie zakładu punkt opatrunkowy i nikogo nie wpuszczać. Wbrew zakazowi pielęgniarki wymalowały na prześcieradle czerwony krzyż i wystawiły go na zewnątrz. Minęła może godzina od chwili, kiedy przyniesiono tam ciało pierwszego zastrzelonego górnika, do momentu ostatniej śmiertelnej ofiary. Oznacza to, że strzelano w różnych fazach działań.

O godzinie 13.30 dowódca akcji Wilczyński mówił do komendanta Gruby przez radiotelefon: – Za pół godziny mają wyjść z białą flagą.

Z dalszej korespondencji jasno wynika, że milicja nie zakładała końca akcji, jeśli górnicy nie zakończą strajku. Planowała wprowadzić do kopalni siły, które jechały z kraju, z Krakowa, Jastrzębia – około tysiąca osób. Helikoptery i środki chemiczne miały dolecieć z Opola. Zadecydowano, by na ten czas pociągi nie zatrzymywały się na stacji Katowice Brynów.

Wiadomość o zabitych kolegach była paraliżująca. Po długiej ciszy górnicy przekazali dyrektorowi kopalni, że chcą rozmawiać, ale tylko z wojskiem.

Godzina 15.30, dowódca akcji Kazimierz Wilczyński do komendanta milicji Jerzego Gruby: – Melduję o sześciu zabitych.

O godzinie 16.10, Gruba polecił Wilczyńskiemu usunąć siły porządkowe spod kopalni, by górnicy mogli pójść do domu.

Pacyfikacja kopalni „Wujek
Pacyfikacja kopalni „Wujek"

Po rozmowach z delegacją wojska załoga kopalni zgodziła się na bezwarunkowe zakończenie strajku. Domagała się jedynie gwarancji, że wychodząc nie zostanie pobita. Część, w obawie przed zatrzymaniem, i tak zjechała na dół. Wróciła do domów dopiero następnego dnia. Kilku górników zostało jeszcze na placu, na którym zginęli ich koledzy. Zdjęli kaski z głów i odśpiewali: „Jeszcze Polska nie zginęła...”.

W miejscu, gdzie czołg staranował ogrodzenie kopalni, górnicy postawili drewniany krzyż. Obok na murze położyli pierwszych sześć kasków symbolizujących sześciu górników, którzy zginęli na miejscu. Byli to: Józef Czekalski, Krzysztof Giza, Ryszard Gzik, Bogusław Kopczak, Zbigniew Wilk, Zenon Zając.

W szpitalu walczyli o życie trzej górnicy, najkrócej niespełna dwudziestoletni Andrzej Pełka. Gdy na chwilę odzyskał przytomność, wyszeptał: „Mamo, ratuj”. Zmarł dwie godziny później. Było pięć minut po północy 17 grudnia 1981 roku. Joachim Gnida walczył ze śmiercią do 2 stycznia 1982 roku, a najdłużej Janek Stawisiński – zmarł 25 stycznia 1982 roku.

Zbigniew Wilk dostał kulę w plecy. Wojskowa Prokuratura Garnizonowa w Gliwicach napisała do jego żony, że był „w grupie strajkujących bezpośrednio atakujących wkraczające na teren kopalni siły porządkowe”.

Jak to bezpośrednio atakował funkcjonariuszy, skoro stał do nich tyłem? Od samych postrzałów rannych zostało 21 górników. Niektórych wyciągano potem z karetek i rozwijano im bandaże. Milicja szukała wśród rannych organizatorów strajku.

Tylko wstrzemięźliwości górników zawdzięczamy to, że podczas tej zmasowanej na nich napaści nie było więcej ofiar. Górnicy unieruchomili pozostawiony bez wsparcia czołg i nic złego nie spotkało żołnierzy. Pojmali trzech uzbrojonych milicjantów i zabrali im broń. Nie dążyli do konfrontacji za każdą cenę.

Najdłużej w stanie wojennym trwał strajk okupacyjny w kopalni „Piast”. Blisko tysiąc górników protestowało pod ziemią, na poziomie 650 m aż do 28 grudnia 1981 roku. Władza, nauczona doświadczeniem tego, co wydarzyło się w kopalni „Wujek”, nie odważyła się już posłać tam uzbrojonych milicjantów.

Perła

Może Cię zainteresować:

Dariusz Zalega: Największy strajk w śląskiej kopalni. Z tej historii Kutz czerpał garściami

Autor: Dariusz Zalega

27/01/2024

9 lutego 1982 roku – górnicy skazani

Zanim w Katowicach pojawili się prokuratorzy Wojskowej Prokuratury Garnizonowej z Gliwic i Naczelnej Prokuratury Wojskowej z Warszawy, komendant wojewódzki MO Jerzy Gruba polecił plutonowi specjalnemu ZOMO przestrzelić swoją broń, żeby zatrzeć ślady, cechy indywidualne każdego egzemplarza. To śledztwo w sprawie śmierci górników prowadzono skandalicznie. Prokuratorzy nie zabezpieczyli od razu miejsca zdarzenia i łusek rozrzuconych na ziemi. Nie zabezpieczyli broni i amunicji plutonu specjalnego, ani nawet pocisków wyjętych z ciał postrzelonych górników kopalni „Wujek”.

Już na przełomie 1981 i 1982 roku nikt nie wątpił, że w kopalni „Wujek” strzelał pluton specjalny ZOMO i w wyniku tych strzałów zginęli górnicy. Takie ustalenia poczynili prokuratorzy wojskowi z Gliwic. Jednak 20 stycznia 1982 roku umorzyli śledztwo, bo zomowcy strzelali w stanie wyższej konieczności, a więc nie poniosą kary.

Do więzienia poszli górnicy. 9 lutego 1982 sąd wojskowy w Katowicach skazał na kary pozbawienia wolności liderów strajku w kopalni „Wujek”: Stanisława Płatka – na 4 lata, Jerzego Wartaka – na 3,5 roku, Adama Skwirę i Mariana Głucha – na 3 lata. Prokurator domagał się 15 lat więzienia. Cztery osoby zostały uniewinnione. W stanie wojennym ten proces trwał pięć dni.

24 czerwca 2008 roku – zomowcy skazani

Proces zomowców oskarżonych o śmierć górników trwał 16 lat. Był możliwy dopiero po zmianie ustroju. Katowicka prokuratura wszczęła na nowo śledztwo umorzone przez wojskowych prokuratorów i oskarżyła pluton specjalny o udział w bójce lub pobiciu z użyciem broni palnej, w wyniku czego górnicy ponieśli śmierć. Nie sposób już było zindywidualizować winy, wykazać, z którego egzemplarza broni oddano śmiertelne strzały i kto pociągnął za spust.

Proces przed katowickim Sądem Okręgowym ruszył w marcu1993 roku. Sprawę rozpoznawały trzy składy orzekające. Dwa pierwsze wyroki były uniewinniające bądź umarzające z powodu przedawnienia, ale proces toczył się od nowa z powodu błędów sądu. Dopiero trzeci skład orzekający posłał zomowców do więzienia. Sąd wtedy uzasadniał: taktyka działania plutonu specjalnego ZOMO miała jeden cel – zlikwidować strajk wszelkimi sposobami. Strzały oddano po to, by zmobilizować pozostałych funkcjonariuszy sił porządkowych do dalszej walki.

Mimo upływu czasu i długiego procesu karnego nie udało się ustalić, kto wydał rozkaz do użycia broni palnej przeciwko strajkującej załodze. Kluczowym dowodem był zapis w dzienniku sztabowym ówczesnej Komendy Wojewódzkiej milicji w Katowicach. Kiedy dowódca akcji, Wilczyński pytał przełożonych o zgodę na użycie broni, odpowiedź z godziny 12.23 do Wilczyńskiego brzmi: „Nie, czekaj na rozkaz”. Wynika więc, że z komendy wyszedł zakaz użycia broni. Pojawia się jednak wątpliwość, czy przecinek w tym zdaniu nie został postawiony później. A to w zasadniczy sposób zmienia sens pierwotnej odpowiedzi, która brzmiałaby: „Nie czekaj na rozkaz”.

Zdaniem biegłych nie da się ustalić czasu postawienia przecinka, ale całe to zdanie: „Nie, czekaj na rozkaz” mogło zostać „wciśnięte w napisany tekst”. Zdanie jest czytelniejsze, co sugeruje, że tempo pisania było wolniejsze niż pozostałego tekstu i mniejsza jest siła nacisku.

Ówczesne przepisy zezwalały funkcjonariuszom MO na użycie broni palnej tylko wtedy, kiedy inne środki przymusu byłyby niewystarczające i tylko po to, by uniemożliwić popełnienie niebezpiecznego przestępstwa, obezwładnić niebezpiecznego przestępcę lub udaremnić jego ucieczkę. Sąd w zachowaniu w górników nie znalazł niebezpiecznego przestępcy w rozumieniu tych przepisów. Nie dopatrzył się, by życie innych zomowców było bezpośrednio zagrożone. Nie można uczestnictwo w strajku uznać za działalność przestępczą. Nawet w świetle przepisów stanu wojennego było to wykroczenie. A więc pluton bezprawnie użył broni palnej podczas likwidowania strajku.

Co ważne, żaden zomowiec nie został postrzelony w kopalni „Wujek”, a to znaczy, że gdy użyto broni palnej walczące strony nie były przemieszane. Strony dzieliła co najmniej taka odległość, która zabezpieczała zomowców przed skutkami postrzału, nie było więc bezpośredniego zagrożenia ich życia.

To był trudny proces, poszlakowy.

Nie wiadomo, kto strzelał do górników, kto w powietrze, a kto w ogóle strzelać nie zamierzał. Z raportów o użyciu broni w kopalni „Wujek” wynika, że funkcjonariusze plutonu specjalnego ZOMO wystrzelili w czasie tej akcji 157 pocisków. Nie trzeba być znawcą broni, by stwierdzić, że 19 członków plutonu specjalnego ZOMO nie mogło zgodnie strzelać do tłumu górników z pistoletów maszynowych, bo wtedy ofiar byłoby więcej.

Szeregowi funkcjonariusze plutonu specjalnego ZOMO zostali skazani na 7 lat pozbawienia wolności, jednak na mocy ustawy o amnestii sąd był zmuszony złagodzić im karę o połowę, do 3,5 roku. Dowódca plutonu ostatecznie usłyszał 10 lat więzienia, a z uwzględnieniem amnestii – 6 lat. Jedynie oni wiedzą, jak było w kopalni „Wujek”. Wiedzą, ale milczą.

Odpowiedzialność za udział w pobiciu górników przy użyciu broni palnej, bo tylko taki zarzut można było postawić zomowcom z powodu zniszczonych dowodów, ma charakter wspólnej odpowiedzialności za następstwa tego pobicia. Wszyscy ponoszą winę za śmierć i postrzelenie górników niezależnie od tego, co w tym czasie robili. Można przyjąć, że wśród skazanych byli tacy, którzy nie strzelali, ale na pewno wszyscy nie są niewinni. Jedni więc ponieśli karę za milczenie i osłanianie kolegów. Ci zaś, którzy zabili, do końca życia pozostaną ze świadomością nie w pełni ukaranej zbrodni.

Jak memento brzmiały słowa Mirosława Ziai, jednego z sędziów rozpoznającego tę sprawę: – Każda władza powinna wiedzieć, że występując przeciwko obywatelom własnego narodu i decydując się na użycie broni palnej, musi podejmować decyzje w oparciu o prawo. Przekroczenie uprawnień w takiej sytuacji łączyć należy ze złamaniem praworządności i z arogancją.

Chorzów grudzień 1981

Może Cię zainteresować:

„Telewizja kłamie”. Brzmi znajomo? Bo te niepublikowane zdjęcia ulic Chorzowa są z grudnia 1981 roku

Autor: Maciej Poloczek

13/12/2023

Stan wojenny

Może Cię zainteresować:

"Kopalnie odblokować przy użyciu maksymalnych sił i środków". Stan wojenny mógł paść z powodu zimna

Autor: Teresa Semik

13/12/2023

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon