Gdy w 2016 roku na katowickim rynku, tuż obok tzw. "sztucznego koryta Rawy", pojawiły się cztery kanaryjskie palmy, wzbudziło to zdumiewająca wręcz - zważywszy skalę całej akcji - ekscytację mieszkańców. Lokalne media prześcigały się w dowcipnym nazwaniu tej części miasta: „Las Palmas Katowice”, „Dubaj nad Rawą”, „Riwiera katowicka”… Rzecz w tym, że palmy na ulicach regionu to nic nowego. Palm co nie miara w śląskich miastach mieliśmy jeszcze w latach PRL, nie mówiąc już o czasach przedwojennych. Zachowało się mnóstwo zdjęć, które to potwierdzają.
Bytom: daktylowce i bananowce
Jak kilka lat temu uzasadniano pojawienie się palm przy katowickim rynku? Rośliny miały promować wśród mieszkańców… ideę metropolitalności w regionie. Ciekawe! Szczególnie, że sprowadzono je z Gliwic, z tamtejszej Palmiarni Miejskiej. Przez ostatnie lata zimowały w hali Katowickich Wodociągów przy Oczyszczalni Ścieków Panewniki, po to żeby latem w mieście wprowadzić kanaryjski klimat.
Warto również pamiętać, że choć podobne palmy od lat zdobią np. gliwicki park Chopina, nigdy nie towarzyszył im rozgłos porównywalny do sprowadzenia podobnych okazów nad Rawę. To właśnie stołeczne uroki Katowic.
Palmiarni w Gliwicach (jej początki sięgają 1880 roku) zawdzięczamy całą długą tradycję wystawiania egzotycznych roślin na ulicach i placach śląskich miast. W 1924 roku przywieziono w to miejsce pierwsze daktylowce (zwane też feniksami) kanaryjskie - na wielką wystawę roślin egzotycznych. Ona stała się pretekstem do założenia - rok później - Palmiarni Miejskiej. Prawdopodobnie także z tamtej wystawy część palm rozjechała się po innych śląskich miastach. Na zdjęciach z lat trzydziestych przy pięknej krytej pływalni (jedno z arcydzieł modernizmu w regionie) przy ul. Parkowej w Bytomiu można dostrzec nie tylko co najmniej kilka mniejszych i większych daktylowców, ale także parę bananowców. Zachowały się także fotografie palmy z Nowego Bytomia. Takowa przed wojną stała na nieistniejącym dziś skwerze przed kościołem św. Pawła Apostoła.
Katowice kochają palmy już od lat 60.
Podobne praktyki eksponowania latem egzotycznych roślin istniały w wielu innych niemieckich czy poniemieckich miastach (Nowy Bytom w wyniku poplebiscytowego podziału Górnego Śląska przypadł Polsce), które w ten sposób akcentowały swoją nowoczesność i podążanie za modą. Na Śląsku przypomniano sobie o nich w PRL-u. Swoje zasługi w tym znów ma gliwicka palmiarnia, w której w 1956 roku z nasion daktylowców udało się wysiać kolejne okazy, które do dziś uprawiane są na terenie i wokół egzotycznego ogrodu.
Katowice zakochały się w palmach w latach 60. Kilka z nich trafiło na rynek, w miejsce, w którym dziś rozciąga się plac Kwiatowy, pomiędzy domem towarowym Zenit i Domem Prasy. Kolejne ozdabiały ulicę Dworcową - pod budynkiem starego dworca, naprzeciwko dzisiejszych hoteli Monopol i Diament (wtedy był to Hotel Centralny). Bodaj najbardziej efektowne palmy ustawiono na placu Andrzeja, dokładnie przy tylnym wejściu do nowego dworca. Do dziś patrząc na zdjęcie poniżej, skąpane w słońcu - z wysokimi, smukłymi daktylowcami, świetnym (i czystym!) przeszklonym budynkiem PKP, można myślami przenieść się choćby do modernistycznych rewirów Miami, Brasilii czy miast Kalifornii.
Nie zapominajmy, że dużymi palmami upiększano również reprezentacyjne wnętrza ważnych budynków w śródmieściu Katowic. Stały między innymi w hali dworcowego „brutala”, a także w holu hotelu Silesia.
Własną palmową legendę ma Chorzów. Stare, bardzo rzadkie fotografie z lat sześć-dziesiątych dowodzą, że na dawnym rynku stały w donicach dwa potężne daktylowce: jeden tuż przy ratuszu, a drugi w Parku Hutniczym. Dziś już nie bardzo wiadomo, skąd się tam wzięły - z inauguracyjnej wystawy kwiatowej w Wojewódzkim Parku Kultury i Wypoczynku, a może kupiono je i pielęgnowano w Zakładzie Zieleni Miejskiej?
Palma pierwszeństwa do stolicy
Ciekawe, że choć letnia tradycja stawiania egzotycznych drzewek w centrach miast nie zakorzeniła się na taką skalę nigdzie poza Śląskiem, w XXI wieku pochopnie z niej na Śląsku zrezygnowano. Katowice bez walki oddały palmę pierwszeństwa Warszawie, w której w 2002 roku na rondzie de Gaulle’a stanęła palma sztuczna. Była głównym elementem projektu „Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich” Joanny Rajkowskiej. Jak zapewne pamiętają nie tylko warszawiacy, 15-metrowy, plastikowy daktylowiec wywoływał polityczne protesty i kontrowersje. Początkowo miał stać tylko rok, a artystka zapewniała, że jej instalacja nie będzie nic kosztować stołeczny samorząd. Ale utrzymanie palmy, jej konserwacja i naprawy ostatecznie spadły na władze Warszawy, co więcej, przez lata nierozstrzygnięta pozostawała kwestia wykorzystywania wizerunku sztucznego drzewa. Choć Rajkowskiej zarzucano kiczowatość, a nawet „lewackość”, sprzeciwiano się wymowie jej dzieła (inspiracją były wydarzenia w Izraelu na początku stulecia, a także przerwane związki polskiej i żydowskiej kultury), plastikowy daktylowiec zapisał się w świadomości mieszkańców jako uniwersalny i nieco groteskowy symbol otwartości polskiej stolicy.
Jaki rodowód miały palmy na Śląsku? Najprostsze wyjaśnienie przyczyn dekorowania nimi ulic brzmi: bo było to w dobrym tonie, światowe, eleganckie i nowoczesne. Szczególnie w PRL-u, w którym, dzięki dobrym stosunkom z krajami arabskimi, istniała pewna fascynacja ich egzotyką. Ale było coś jeszcze, coś bardziej nieoczywistego. Śląsk jesienią i zimą bywał szaro-upiorny. Lato w tej strefie klimatycznej zawsze było natomiast krótkie i kapryśne. Może chodziło więc o to, by wykorzystać i wyeksponować je do maksimum. Tak, by uodpornić się na nadchodzące wkrótce potem widoki gołych kominów.
A tak swoją drogą - czyż przemysłowy komin wypuszczający w atmosferę obłok dymu nie wygląda trochę w zarysie jak palma?
Może Cię zainteresować: