Jest coś, czego nie znajdziecie w żadnym przewodniku po Katowicach. Owo coś, wręcz nie do wiary, znajduje się na samym dachu katedry. To wyjątkowe relikty hitlerowskiego pancernika.
To była jedna z najpotężniejszych i najbardziej śmiercionośnych broni w arsenale III Rzeszy. Kriegsmarine miała tylko cztery pancerniki z prawdziwego zdarzenia – budzące grozę wśród jej przeciwników „Bismarck” i „Tirpitz” oraz groźną parę ich poprzedników, nie tak wielkich, lecz także przecież potężnych.
Stalowe bestie
Pancerniki „Scharnhorst” i „Gneisenau”, bo o nich mowa, stanowiły szybkie, pływające baterie najcięższej artylerii (bo czymże innym są przecież pancerniki). Ich dalekonośne armaty kalibru 280 mm, których każdy posiadał po 9, zapewniały im większą siłę ognia niźli niejedna armia, a uzupełniały je artyleria średnia i przeciwlotnicza, które same tylko przewyższały ciężarem wystrzeliwanych pocisków zsumowaną artylerię całej przedwojennej Polskiej Marynarki Wojennej. Pancerne bliźniaki ze swoimi ponad 31 węzłami prędkości były też bardziej mobilne, niż jakakolwiek dywizja zmechanizowana tamtych czasów. Słowem – przerażająca broń.
Po wybuchu II wojny światowej „Scharnhorst” i „Gneisenau” należą do najaktywniejszych okrętów niemieckich. W 1940 roku uczestniczą w kampanii norweskiej, zatapiając m.in. brytyjski lotniskowiec „Glorious” – ciężki pocisk „Scharnhorsta” trafia go z fantastycznego dystansu 24 kilometrów. Spod brzegów Norwegii bliźniaki wracają do Niemiec poharatane, każdy z nich dostaje po trafieniu brytyjską torpedą – lecz zwycięskie. W roku 1941 czeka je najtrudniejsza wyprawa – korsarski rejs na Atlantyk, który przyniesie im ich największy sukces w postaci zatopienia bądź wzięcia do niewoli 22 statków handlowych (z których większość padła łupem „Gneisenaua”).
W 1942 roku ponownie jest głośno o pancernych bliźniakach, gdy cały świat mówi o ich przedarciu się z okupowanej Francji do Niemiec przez pilnie strzeżony kanał La Manche, pod samym nosem Brytyjczyków. Jednak niedługo później wojenne szczęście „Gneisenaua” ulega wyczerpaniu. W niemieckim porcie trafia go ciężka bomba RAF-u, wywołując wybuch amunicji i gwałtowny pożar, który pustoszy dziób okrętu. Dla borykającej się z brakiem siły roboczej i surowców III Rzeszy zadaniem ponad siły jest przywrócenie do bojowej sprawności okaleczonego olbrzyma. Nigdy już tego nie zrobi. Osamotniony „Scharnhorst” ponownie zostaje wysłany na północne morza i już stamtąd nie wróci, tonąc w nierównej walce z przeważającymi siłami brytyjskiej floty wraz z niemal całą załogą (co sprawia, że ostatecznie to nie on okazuje się tym szczęśliwszym z bliźniaków). Dowództwo Kriegsmarine decyduje się przerzucić jego ciężko rannego pobratymca do Gdyni.
W 1945 roku, przed zdobyciem miasta przez Armię Czerwoną, Niemcy sami zatapiają „Gneisenaua” w poprzek głównego wejścia do portu, by je w ten sposób zablokować. „Gneisenau” dostaje się w ręce radzieckie. Rosjanie wydobywają i zagarniają niejeden z wraków na dnie gdyńskiego portu. (jak np. słynny „Schleswig-Holstein”), ale „Gneisenau” okazuje się zbyt twardym orzechem do zgryzienia dla specjalistów Floty Bałtyckiej, których próby podniesienia pancernika z dna doprowadzają jedynie do zwiększenia i tak rozległych uszkodzeń kadłuba. Ostatecznie wydobycie „Gneisenaua” oraz cała chwała wynikająca z tego wysokiej klasy osiągnięcia przypada w udziale polskim nurkom, ratownikom, marynarzom i robotnikom. W 1951 roku gigantyczne cielsko stalowego olbrzyma zostaje podniesione z dna gdyńskiego portu, co zostaje uznane za największe w historii dokonanie polskiego ratownictwa morskiego. Dalszy los „Gneisenaua” jest oczywisty: pójdzie na złom.