Wróćmy zatem do końcówki roku 2018. Był to czas wyjątkowy. To wtedy ujawniły się niezliczone rzesze miłośników Kazimierza Kutza prześcigające się w pomysłach na celebrowanie pamięci o autorze “Soli ziemi czarnej”. Czegóż tam nie było… Festiwal filmowy, nagrody dla młodych twórców, stała wystawa muzealna, ba, całe muzeum związane z twórczością Kutza i wiele innych równie przemyślanych i doniosłych przedsięwzięć, które przybliżałyby życie śląskiego reżysera. Już pewnie w korytarzach Urzędu Miasta Katowice nieśmiało wykluwała się koncepcja przemianowania nazwy miasta na Kutzowice. Tak wszystkim leżało na sercu upamiętnienie Kazimierza Kutza. Z tych pomysłów najbardziej podoba mi się koncepcja stałego muzeum. Wyobrażam sobie, jak podekscytowane perspektywą obejrzenia krzesła na którym siedział mistrz wycieczki szkolne docierają do placówki w której pracownik muzeum z werwą stewardessy z długoletnim stażem odsłania kolejne karty z życia Kutza: tu spał, tu siedział, tam piciu…
Minęło 5 lat. Z wszystkich pomysłów została jedynie wdrożona w życie nagroda imienia Kutza. I chyba tylko tyle. Zresztą sama nagroda związek z Kutzem ma głównie taki, że ma jego nazwisko w nazwie. I choć nagradza się tych, którzy, jak patron tejże nagrody, “łączą działalność artystyczną ze społecznym zaangażowaniem” to trudno mi jakoś dostrzec unikalność i wyjątkowość tego wyróżnienia. Może i upamiętniono w ten sposób Kutza, ale czy ta nagroda rzeczywiście była konieczna? Tym bardziej, jeśli związek laureata ze Śląskiem nie jest warunkiem koniecznym. Dlatego wśród nagrodzonych nie znalazł się Zbigniew Rokita, którego “Kajś” podobnie jak niegdyś “Sól ziemi czarnej” czy “Perła w koronie” zwraca uwagę na nasz region. Równie ciężko bezboleśnie przyjąć, że część członków kapituły nagrody bez poczucia dobrego smaku publicznie przekomarzała się, czy wybór Szczepana Twardocha aby na pewno był właściwy.
Piszę o tym zamieszczaniu w prześmiewczym tonie, ale jest to obraz smutny. Trudno z dzisiejszej perspektywy nie pomyśleć, że te, wprawdzie nierzadko chybione pomysły, podyktowane były potrzebą chwili i wyłącznie odpowiadały na ówczesne społeczne zapotrzebowanie. Nie postarano się, żeby w ciągu tych wszystkich lat powstała oryginalna inicjatywa upamiętniająca w praktyczny sposób dorobek artysty. Kiedy z faktem śmierci Kutza się oswojono, zapomniano o Nim. Chwilami wprawdzie wyciągano Jego nazwisko, kiedy można było zbijać polityczny kapitał na przekomarzaniach z Panteonem Górnośląskim w Katowicach, który dla Kutza miejsca u siebie nie przewidywał. Pięć lat to wystarczający okres, żeby pochylić się nad właściwym sposobem i celem upamiętnienia. Bo większość inicjatyw wyrosłych na fali pospolitego ruszenia po śmierci artysty bardziej od popularyzacji dorobku twórcy chciały przyklejać wszędzie, gdzie się dało, Jego nazwisko a niekoniecznie pochylić się nad Jego dorobkiem.
Nadawanie nazwy ulicom, skwerkom, instytucjom, nagrodom czy festiwalom nie zastąpi upamiętnienia człowieka poprzez popularyzację jego dorobku. Jeden Teatr Śląski, który systematycznie sięga do twórczości Kutza, wiosny nie czyni. A dopiero kiedy upowszechnimy Jego szeroką działalność, to możliwe, że w dalszej kolejności będziemy chcieli zobaczyć krzesło, na którym Kutz siedział.
Może Cię zainteresować: