Oficjalna premiera książki Pawła Klicy „Radio Familok. Historia śląskich szlagierów” i spotkanie z autorem odbędą się w poniedziałek 4 grudnia 2023 r. o godz. 17.30 w Filii nr 11 Miejskiej Biblioteki Publicznej w Katowicach, ul. Grażyńskiego 47, Koszutka. Spotkanie poprowadzi Marta Odziomek z "Gazety Wyborczej". Wstęp wolny.
Rozmowa z Pawłem Klicą, autorem książki o szlagierach
Dlaczego zająłeś się szlagrami (czy też szlagierami) i czemu akurat zdecydowałeś się napisać książkę o nich?
Bo nikt wcześniej tego nie zrobił! Gdy pracowałem w Warszawie, to czasami puszczałem znajomym śląskie szlagiery. Gdy oni chcieli, bym im o nich opowiedział coś więcej, to było gorzej. Mało wiedziałem, a przecież szlagiery były obecne w moim życiu od zawsze, chociażby przy okazji imprez rodzinnych, odpustów, Dni Radzionkowa. Dla mnie były one takim memem, czymś, z czego można się było pośmiać, i może też troszkę ich powstydzić. Jednak im bardziej zacząłem grzebać w tej tematyce, tym bardziej mnie ona fascynowała – a nikt tego nie opisywał w kompleksowy sposób. Pewnie dlatego, że w latach 90., kiedy ten gatunek powstawał, był tworzony przez naprawdę wąskie grono osób – to też nikt nie myślał, że będzie on funkcjonował przez kolejne 30 lat.
Ludzie pewnie też nie mieli świadomości, że szlagry mogą być ważne dla całej śląskiej kultury.
Nawet jeśli było to coś ważnego, to nie nadawało się do pisania o tym książek.
Szlagry są często oskarżane o to, że sprowadziły śląską kulturę do odpustu, disco polo, ale po śląsku.
Teraz już nikt raczej się tymi szlagierami nie przejmuje, one przede wszystkim budziły kontrowersje przez jakąś dekadę, po powstaniu TVS-u. Teraz to temat na tyle oczywisty, że nawet nie wzbudza dyskusji. Śląskie szlagry są już tak osłuchane, że chyba nikomu nie chce się strzępić języka na to, żeby znowu się po nich przejeżdżać. Zresztą – wszystko, co było do powiedzenia na ten temat, powiedział już kiedyś Michał Smolorz. Jeden z ważniejszych producentów muzycznych tego gatunku, Jan Musialik, opowiadał mi, jak pod koniec lat 90. Smolorz przyszedł do niego i nakrzyczał za „niszczenie śląskiej kultury”; nazwał ponoć ten cały gatunek „rakiem toczącym śląską kulturę”. Musialik jednak odpowiedział mu, że on przecież żadnej kultury nie niszczy, bo po prostu tworzy rozrywkę. Że robi coś zupełnie nowego, czego nigdy wcześniej nie było. A że ludzie to utożsamiają ze Śląskiem jako takim, to trudno się dziwić. Sławomir Zieliński, który tworzył TVS powiedział mi, że wszyscy chcieliby mieć Śląsk piękny jak Silesia City Center – a tak się nie da.
To w takim razie jaka jest dzisiejsza kondycja śląskich szlagierów?
Dziś już praktycznie nie ma prawdziwych śląskich szlagrów. Dzisiaj śląskim szlagrem jest cokolwiek, co poleci na TVS-ie. A to najczęściej są utwory w literackim języku polskim z inspiracjami bałkańskimi, wykonywane przez artystów ze Szczecina. Te hiciki nagrywane na plażach w Chorwacji, które nie mają nic wspólnego ani ze Śląskiem, ani ze szlagierami. Dzisiaj wystarczy dobrze wyglądać i jako tako śpiewać, by reprezentować „śląskie szlagiery”.
Ale chyba te „klasyczne szlagiery” sprzed lat ciągle są grane na dożynkach, jarmarkach czy dniach powiatu?
Klasyczne szlagiery, jak „Moplik”, „Wodzionka” czy „Gołymbiorze” już trochę przebrzmiały, choć w powodzi tego, co się nazywa teraz „śląskimi szlagierami”, jawią się jako piękne wykwity śląskiej kultury. Nowe „przeboje” są wypełnione frazesami, które brzmią jak z generatora tekstów sztucznej inteligencji. Wcześniej te piosenki jednak opowiadały jakąś historię, miały fabułę, nawet puentę. To ciekawe, bo z reguły piosenek nie pisze się w taki sposób.
Z czego wynikała taka konstrukcja tekstów wczesnych szlagierów?
Z kabaretowych początków tego wszystkiego. Marian Makula, ale także Krzysztof Hanke, Józef Polok czy twórcy związani z Antykami, odpowiedzialni za napisanie lwiej części tych piosenek, tworzyli je z myślą o prezentacji na scenie quasi teatralnej. Wiedzieli, że one muszą się jakoś zaczynać, coś się ma dziać i one mają kończyć się puentą. To cecha charakterystyczna klasycznych śląskich szlagierów.
Te teksty jednak przecież nie są wyszukane.
Tak, ale nawet jak się spojrzy na takie hiciory jak np. „Stary zygor” zespołu Oxforduo, to pomimo, że historia nie jest specjalnie wyrafinowana, to na koniec, (po trzech zwrotkach) i tak dostajemy puentę: że zegar chodzi, wszystkich denerwuje swoim dźwiękiem, żona jest wściekła, ale śpiewającemu to nie przeszkadza, bo chodzi na szychtę na noc. Ma to dużo uroku.