W sobotę (3 września) świętować tegoroczną Industriadę będzie można m.in. w chorzowskim Muzeum Hutnictwa, katowickiej Fabryce Porcelany, na osiedlu Nikiszowiec, walcowni w Szopienicach, Stacji Biblioteka w Rudzie Śląskiej, rybnickiej kopalni „Ignacy”, tarnogórskiej kopalni srebra, zabrzańskich kopalniach „Guido” i „Królowa Luiza”.
Te wszystkie miejsca to przykłady sukcesu w staraniach o zachowanie, czy danie drugiego życia obiektom stanowiącym świadectwo industrialnej historii Górnego Śląska. Cytując klasyka, plusy nie mogą jednak przesłaniać minusów. Na mapie Industriady kolejny raz nie znajdziemy Elektrociepłowni Szombierki, której losy są wyrzutem sumienia dla samorządów i służb konserwatorskich wszelakich szczebli. W ciągu kilku lat stan obiektu wyraźnie się pogorszył i nawet jeśli nowy właściciel zrealizuje to, co obiecał, to pewnych strat już nie da się zniwelować.
O wielu pomniejszych obiektach, zasługujących na
troskę, wiedzą wyłącznie lokalni pasjonaci w rodzaju Adama
Kowalskiego, ostatnio intensywnie popularyzującego pomysł objęcia
ochroną zabudowań XIX-wiecznego szybu „Franciszek” w Rudzie
Śląskiej (to pozostałość najstarszej być może na całym Górnym
Śląsku kopalni „Brandenburg”). Przyszłość tych zabytków
pozostaje wielką niewiadomą, a nadzieja, że miasta uratują je
przed upływającym czasem oraz złomiarzami może okazać się
nieuzasadniona.
Po
pierwsze z racji tego, że nie one są ich właścicielami.
Gmina
nie może prowadzić żadnych działań na nie swoim majątku, a
tymczasem wiele zabytków przemysłu pozostaje bądź to w rękach
Spółki Restrukturyzacji Kopalń (np. większość zabudowy
wspomnianego powyżej Szybu Franciszek), bądź podmiotów prywatnych
(np. Szyb „Krystyna” w Bytomiu). Właściciele zaś niekoniecznie
muszą mieć pieniądze na udostępnienie tych obiektów (po
wcześniejszym zabezpieczeniu) dla ruchu turystycznego i
niekoniecznie muszą chcieć wydać je akurat na ten cel. Niekoniecznie muszą też chcieć tak po prostu oddać je samorządom, bo nie na pozbywaniu się nieruchomości polega ich biznes.
No
właśnie pieniądze. Oto i drugi powód kłopotów.
A ściślej mówiąc ich brak. Część
obiektów figuruje więc „na stanie”, ale nic z tego nie wynika.
Np. w
grudniu miną cztery lata od kiedy Ruda Śląska przejęła wielki
piec huty „Pokój”. W szufladach ratusza leży koncepcja
zagospodarowania tego unikatowego miejsca dla celów turystycznych
(zakładała
m.in.
wytyczenie
na piecu ścieżki dydaktycznej zwieńczonej platformą widokową),
ale jej realizacja może kosztować nawet 60 mln zł. Wiadomo, że
miasto nie wyłoży tej kwoty z własnego budżetu, czeka więc na
sposobność pozyskania jej ze źródeł zewnętrznych. Opublikowany
kilka miesięcy temu przez Najwyższą
Izbę Kontroli raport wykazał dramatyczną
skalę niedofinansowania opieki nad zabytkami techniki w
naszym regionie.
Także na poziomie samorządu wojewódzkiego. W
okresie objętym kontrolą z budżetu Województwa Śląskiego
przeznaczono na ten cel średnio tylko ok. 2 proc. rocznych wydatków
na kulturę i ochronę dziedzictwa narodowego.
Po
trzecie wieloletnie zaniedbania
To one sprawiają, że dziś
tych
pieniędzy trzeba naprawdę sporo. Można obecnie
tylko gdybać, co by było, gdyby przez dziesiątki lat na
industrialne budynki i maszyny patrzono inaczej aniżeli tylko
elementy przemysłowej
infrastruktury,
których zadaniem jest praca, a kiedy tej pracy już wykonywać nie
mogą, to
można się z nimi bez żalu pożegnać, zezłomować lub w
najlepszym razie zostawić, aby czas, rdza i złomiarze dopełnili
reszty. Gdybania te nie mają już dzisiaj większego sensu,
ale praktyczne konsekwencje lat przyzwolenia na dewastację są
bardzo wymierne. Budynki oraz maszyny (o ile w ogóle przetrwały)
często są zdekompletowane, zdezelowane i doprowadzenie ich do
stanu, w którym można je bez wstydu, a
przede wszystkim
bezpiecznie pokazać, to nieraz finansowa
studnia bez dna.
Po
czwarte, w wielu przypadkach lokalizacja
Lokalizacja tych obiektów nie jest ich
sprzymierzeńcem.
Bywa,
że położone są z dala od współczesnej zabudowy, otoczone
poprzemysłowy nieużytkami (np. zarośniętymi hałdami), co siłą
rzeczy przekłada się na ich dostępność
dla potencjalnych odwiedzających. Oczywiście
to da się zmienić, ale wymaga to poniesienia konkretnych nakładów
np. na rozbudowę siatki drogowej, czy chociażby doprowadzenia
oświetlenia. A jak to jest z pieniędzmi na nakłady, to już
pisaliśmy dwa akapity wyżej.
Po
piąte
wreszcie: bogactwo i przekleństwo
Tak, bogactwo tych obiektów w całej Metropolii jest zarazem przekleństwem. Bo ile można centrów kultury, wież widokowych, czy wystaw urządzić w pokopalnianych szybach? I czy należy je za wszelką siłę tworzyć (wydając miliony złotych z publicznych pieniędzy) bez oglądania się na późniejsze koszty utrzymania i realną liczbę odwiedzających? Z punktu widzenia lokalnej historii zrozumiałym jest pragnienie zachowania (a najlepiej udostępnienia) każdego zabytku, ale już w kontekście funkcjonowania całego regionu pojawiają się wątpliwości, co do możliwości i celowości takiego działania, ryzyka wzajemnej konkurencji i kanibalizowania pomysłów.
Może Cię zainteresować: