Rozmowa z Piotrem Fuglewiczem
„Cokoły przechodnie”, których nazwa wzięła się od postaci to stawianych na pomnikach, to z nich zrzucanych, to pańska pierwsza samodzielnie napisana książka dotycząca historii Śląska?
Tak. Moja książka jest w pewnym sensie o mnie i moim dorastaniu do Śląska. Pół z niej jest o mnie, o moich znajomych, o moich wydarzeniach. U Józefa Lacha kupowałem książki, Harold Webb mnie uczył angielskiego, z Jankiem Lewandowskim byliśmy przyjaciółmi. To też moje docieranie do Śląska, bo życie zawodowe spędziłem poza Śląskiem. Byłem bardzo aktywnym inżynierem informatykiem, wysoko postawionym. Zjeździłem całą północną półkulę. Śląsk był miejscem do spania.
To jak zaczęła się ta pana śląska pobudka?
Jakieś 10-15 lat temu zacząłem czytać książki o Śląsku. Później Grzegorz Grzegorek, z którym razem z Jankiem Lewandowskim prowadziliśmy kiedyś klub dyskusyjny Kino-oko, dał mi do korekty pierwszy tom swoich „Ulic i placów Katowic”. Okazało się, że dość sporo wiem, poprawiłem tam parę rzeczy. Gdy robiliśmy z Grześkiem spacery, to on opowiadał o budynkach, a ja o ludziach. Równocześnie byłem wikipedystą, przez 10 lat pisałem do Wikipedii hasła o ludziach.
Uzupełnialiście się?
Tak. Zacząłem oprowadzać, chodzić na różne spacery. Później z tych haseł, a to ciekawe życiorysy, zrobiło mi się parę tekstów do „Czasypisma”, bardzo dobrego wydawnictwa IPN-u katowickiego. Jak się zaczął COVID, to nie miałem co robić. Bałem się wychodzić z domu, bo dopiero co zaleczyłem białaczkę. Dopisałem więc do tych tekstów z „Czasypisma” jeszcze 17 innych i zrobiła się książka.
Opisuje pan w niej jednak ludzi, a nie miejsca.
Pomyślałem, że fajnie by było pokazać historię Śląska przez pryzmat ludzi, który tu żyli. Dwa pierwsze rozdziały są o tym, skąd się to wszystko wzięło. Tu akurat występują ludzie dobrze znani i dobrze opisani. Potem idą ci ciekawi (śmiech). Jak to zacząłem pisać, to nagle się okazało, że są różne powiązania między tymi rozdziałami. Jak teraz pani to czyta, to może pomyśleć, że miałem taki zamysł, by coś w ten sposób opowiedzieć. Bo ja wyraźnie opowiadam, pokazuję mój stosunek do Śląska. Ale to wyszło dopiero w trakcie pisania. Książka wygląda jak wymyślona w ten sposób, a naprawdę taka nie była. Była zbiorem pojedynczych esejów, które potem zaczęły się zrastać. To jest podsumowanie kawałka mojego życia.
Dla mnie pana książka była trudna w czytaniu, bo jest naszpikowana detalami, informacjami, datami, nazwiskami, miejscami. Trzeba się bardzo skupić, by nic nie umknęło.
To był świadomy zamysł. Natkałem tych faktów, fakcików, nazwisk i powiązań między innymi po to, by pokazać, że kłębiła się tu społeczność. Że oni nie żyli w próżni, np. Susanna Renzetti i Franz Bernheim. Mam świadomość, że to może być trudna lektura pod względem dużej liczby szczegółów. Już i tak odrobinę je przyciąłem, ale przyznaję bez bicia – szkoda mi tych informacji. Mam niezwykle dobrą pamięć do duperelek. Na egzaminach zawsze zabijałem egzaminujących wiedzą o szczegółach poziomu 7. Z bardzo wielu książek pamiętam małe fakty. Jak ktoś o podobnym podejściu do rzeczy przeczyta moją książkę, to wchłonie sporą liczbę faktów z historii Śląska.
Jednak nie prowadzi pan w niej czytelnika od początku nowożytnych dziejów Śląska do końca.
Moja książka nie jest linearną historią Śląska, ale nie ma tam dziur. Wszystkie ważne okresy, epoki, są pokryte informacjami. Z drugiej strony są symetrie, które też się zrobiły same. Np. Kochmann był ostatnim Żydem wywiezionym z Chorzowa przez Niemców, a Matter był ostatnim Niemcem wywiezionym przez Polaków z Bielska. Tam nie ma dobrych Polaków, dobrych Niemców czy dobrych Żydów. Wszyscy mają swoje za uszami. Prawdopodobnie spotkam się z zarzutem, że jestem antysemitą, germańcem i kimś tam jeszcze. A ja po prostu pisałem, co wiedziałem. Będę się cieszył z takich zarzutów, bo dla mnie książka jest rozmową. Nie napisałem jej, żeby sobie ją w ramki oprawić, ale czekam na reakcje.
Czytając tę książkę można odnieść wrażenie, że to jest pański prywatny, osobisty Panteon Górnośląski. Znacznej większości postaci, które pan tu opisuje nie ma w Panteonie. I ich brakuje.
Tak, zgodziłbym się z tym porównaniem. Zwłaszcza, że wśród moich bohaterów jest wiele osób, które były ważne dla Śląska, którymi można, a nawet trzeba, się chwalić. Np. taki Oskar Troplowitz od kremu Nivea, który zrobił karierę na całym świecie. Czy Robert Oszek, dzielny człowiek, ale też bandyta trochę, bo w latach 20. wszyscy tacy byli, zasłużony dla polskości. Doktor Wilhelm Wagner – wybitny facet, którego postać zaczęto odkrywać dopiero parę lat temu. Z każdej z tych historii można by zrobić film, tak są ciekawe.