Olga Tokarczuk niedawno wywołała burzę swoim stwierdzeniem, że nie chce, żeby jej książki szły „pod strzechy”, gdyż „literatura nie jest dla idiotów”. Przypomnijmy więc te doświadczenia ludzi spod śląskich strzech, którzy tworzyli prawdziwy świat robotniczej kontrkultury.
Kultura
dla godności
Oczywiście trudno wymagać od ludzi harujących 100 lat temu po 9-10 godzin dziennie wielkiego zainteresowania kulturą. W rachunku wydatków chleb wygrywał z książką. Historyczka Maria Wanatowicz zwróciła jednak uwagę, że „w dużych skupiskach łatwiej rodziła się solidarność robotnicza, (…) wcześniej kształtował się wspólny model zachowań społecznych, obyczajów, kultury duchowej i materialnej, świadomość wspólnej pozycji społecznej, wspólnych interesów, własnej siły”. Badacz kultury robotniczej Edward Pietraszek pisał: „Uznanie dla wartości pracy łączyło się z robotniczym poczuciem godności, opartym na ogólnoludzkiej potrzebie uznania godności każdego człowieka”.
Szczególną
rolę do kultury przywiązywał ruch robotniczy, w którego prasie
cały czas przewijały się hasła o potrzebie „oświecenia”.
Stąd organizowano pogadanki naukowe, ale też powstawały amatorskie
zespoły artystyczne. W broszurze poświęconej teatrowi robotniczemu
z Karwiny pięknie pisano: „W pracy swej nie idziemy do Was z
doskonałością teatru zawodowego. (…) Jesteśmy tylko
robotnikami, którzy poza swoją pracą zawodową poświęcają swój
skromny czas dla wyszukiwania prawdy i piękna, jakie mieści w sobie
pieśń, sztuka i teatr”.
Na
Śląsku Cieszyńskim działały tzw. biblioteki wędrowne,
trafiające do różnych miejscowości. W instrukcji przedstawienia
miejscowym działaczom tej idei czytamy: „Jeden ze starszych
powinien powiedzieć kilka serdecznych słów o potrzebie oświaty,
samokształcenia i zatem czytania oraz o konieczności szanowania
książek, które są najcenniejszym skarbem dobra społecznego”.
Z
kolei w Zabrzu i Bytomiu w 1929 roku prezentowano amatorską rewię
polityczną, która odwoływała się do wzorców zaczerpniętych z
berlińskiego teatru eksperymentalnego. Jej scenarzystą był młody
robotnik Wilhelm Tkaczyk, a występowali w niej: chór robotniczy z
solistami, sympatyzujący z lewicą zawodowi artyści oraz
dwudziestoosobowy zespół taneczny złożony z… młodych
bezrobotnych dziewcząt. Sam Tkaczyk organizował zresztą w Zabrzu
górnośląski oddział Związku Proletariackich Pisarzy Niemiec,
którego hasło brzmiało: „Kunst ist Waffe!” (Sztuka jest
orężem!)
Wantuła i Marchwitza
Byli
jednak i tacy robotnicy, którzy sami też chcieli tworzyć, sięgać
po pióro. Taką niesamowitą postacią był Jan Wantuła z Ustronia
(obecny patron tamtejszej biblioteki). W dzieciństwie często musiał
zaniedbywać naukę szkolną, aby pomagać rodzinie. Był jednak
twardy, zawzięty i miał pęd do wiedzy. To w szkole zrodziła się
w Wantule miłość do słowa pisanego, a praca w ustrońskiej kuźni
przyczyniła się do ukształtowania jego charakteru i jego losów.
Mimo wyczerpującej pracy – od 10 16 godzin na dobę – zawsze
potrafił znaleźć czas na naukę. W artykule „Czytajcie” z
początku ubiegłego wieku wzywał: „Bierzcie do ręki dobre
książki i czytajcie. Gdy to zrobicie, znikną spośród was
zabobony, przesądy, a umysły jaśniejsze będą. Dowiemy się o
naszych prawach, wykorzystamy je i nie pozwolimy się wyzyskiwać
tym, którzy tuczą się naszą krwawicą tylko dzięki ciemnocie.
Czytajcie!”.
Założone
przez Wantułę Stowarzyszenie Młodzieży Robotniczej szczyciło się
biblioteką złożoną z trzech tysięcy tomów. Jego osobisty
księgozbiór liczył dwa tysiące trzysta książek.
Z
typowo przemysłowego świata wywodził się inny śląski
pisarz-robotnik, Hans Marchwitza z Szarleja. „Nie umiem określić
swej narodowości” – mówił o sobie Marchwitza. „Rodzice moi
chodzili do polskiej szkoły, w domu mówiono po polsku, oczywiście
górnośląską gwarą. Na Śląsku byłem górnikiem. W Zagłębiu
Ruhry byłem górnikiem”. Jego debiut literacki, „Szturm na
Essen”, poświęcony był rewolucyjnym wydarzeniom w Zagłębiu
Ruhry. Pisał: „Już w czasie mojej pracy w kopalni czułem pociąg
do pisania. Dobrym mówcą nie byłem nigdy, ale nadmiar przeżyć
wywoływał we mnie silną potrzebę podzielenia się nimi z innymi”.
Na
emigracji w latach 40. ubiegłego wieku napisał autobiograficzną
powieść „Moja młodość”, w której stworzył ciekawą
panoramę społeczną Górnego Śląska z początków XX wieku. I
która po polsku ukazała się tylko raz.
Rewolucja
w kulturze
Na masową skalę świat sztuki otwarł przed robotnikami dopiero PRL.
„Było to może w 1953 albo w 1954 r. Podaję te lata nie bez przyczyny. Przecież to były krótko mówiąc nieciekawe lata. Pamiętam pewnego sobotniego wieczoru zostałem zaciągnięty przez kolegę na spektakl teatralny grany przy fabrycznym domu kultury przy hucie Bobrek. Już tego domu kultury nie ma i huty także. Zespół teatralny stanowili robotnicy, nauczyciele, urzędnicy i inni. Amatorzy w całej pełni, ale jacy amatorzy!” – wspominał Maksymilan Bart-Kozłowski, artysta związany później z ruchem Robotniczych Stowarzyszeń Twórców Kultury.
W tym czasie na
niebywałą skalę robotnicy zaczęli się angażować w działalność
artystyczną. Młodzi twórcy mogli liczyć na wsparcie władz, choć
ta narzucała ideologiczne kajdany. Przeszkodą był też dystans ze
strony inteligenckich środowisk artystycznych.
Bardzo
silne było środowisko robotniczych artystów na Śląsku, które
mocno rozwinęło się już w latach 60. Były górnik Jan Pierzchała
został zwycięzcą w konkursie Wydawnictwa „Śląsk” na powieść
górniczą, którą potem przeniesiona na ekran pt. „Gorąca
linia”. Dojrzewała wtedy twórczość literacka górnika z kopalni
„Chwałowice” Leona Wantuły. Na łamach katowickich „Poglądów”
debiutował inny górnik – Stanisław Janota. W samych Katowicach
aktywnie działał Klub Robotników Piszących, które w
przekształcił się w 1978 roku w Robotnicze Forum Literackie z
siedzibą w Zabrzu.
Fotoamatorzy
z fabryk
W
latach 60. i 70., w pobliżu śląskich kopalń i fabryk, obrodziło
z kolei w kluby skupiające domorosłych filmowców. Działało tu
około 40 amatorskich klubów filmowych, a same ich nazwy mówiły
wszystko: AKF „Biprohut”, AKF „Huta Kościuszko”, AKF
„Rybnicka Fabryka Maszyn”, AKF „Nakrętka” przy żywieckiej
Fabryce Śrub. W Rudzie Śląskiej organizowano cyklicznie Festiwal
Amatorskich Filmów Górniczych.
Przypomnijmy
losy Franciszka Dzidy z Chybia, który posłużył za wzór
filmowca-amatora Krzysztofowi Kieślowskiemu. Pracował w wiejskim
kinie oraz w dziale technicznym tamtejszej cukrowni. Jak wspominał w
rozmowie z dziennikarzem: „Wokół mnie byli ślusarze, elektrycy,
z którymi pracowałem. Zaproponowałem im, że założymy klub
filmowy, który dla nas wszystkich byłby oknem na świat, wyjściem
z tego zaścianka”. I udało się – wielu współpracowników
stworzonego przez niego klubu filmowego Klaps zmieniło swoje życie,
„zrobili kursy, część ukończyła studia”. Sam Dzida też stał
się zawodowcem: plastykiem, fotografem i... reżyserem. Nie było
wtedy pożeraczy czasu: telewizji, internetu, więcej pozostawało na
pasję dostępną nawet, a może zwłaszcza robotnikom. „Kręcę,
bo to jest moja pasja” – mówił Leon Wojtala, jeden z nestorów
tego ruchu.
Kombajn
kultury masowej
W
1980 roku, podczas karnawału „Solidarności”, zapanował inny
klimat dla robotniczych twórców. Przyszła nawet moda na robotników
w środowiskach inteligenckich. 5 lutego 1980 roku formalnie
zarejestrowano pierwsze Robotnicze Stowarzyszenie Twórców Kultury w
Warszawie. Ruch RSTK zaczął się szybko rozwijać. Do stanu
wojennego udało się zarejestrować nowe ogniwa m.in. w Wodzisławiu
Śląskim i Bielsku-Białej. Najwięcej kół RSTK powstało w latach
1983-85, bo to był okres szoku po stanie wojennym i w tym ruch
robotnicy widzieli pewną enklawę wolności.
„Pamiętam, jak jeździłem na zebrania założycielskie kół RSTK, które gromadziły po 30, 50 osób. To byli ludzie twórczy, najczęściej poeci, zdarzali się prozaicy, plastycy, ale też grupy teatralne czy muzyczne” – wspominał Paweł Soroka, współtwórca RSTK.
Przemiany
po 1989 r. przyczyniły się do kryzysu ruchu. Zamykano bowiem
zakłady, a przymiotnik „robotniczy” zaczął być traktowany
jako coś deprecjonującego. Tymczasem, co podkreślał Soroka: „Czy
postulat podmiotowości i poszanowania godności robotników jest
dzisiaj nieaktualny? Powiem więcej: dopiero dziś widzimy, jak ważny
był – i jest – postulat dostępności do dóbr kultury”.
Sto lat temu Alojz Bonczek, śląski robotnik i działacz, pisał we wspomnieniach: „Temat ujęty w moim ,,Pamiętniku” zadaje kłam twierdzeniom, że człowiek bez stosownego wykształcenia, nieinteligent obok wykonywania pracy fizycznej, nie posiada zdolności do pracy umysłowej”.
„Obecnie stara, węższa, ale też i
autentyczniejsza kultura klasowa jest wytrawiana, żeby ustąpić
miejsca masowej opinii, masowemu produktowi rozrywki i ogólnikowej
reakcji emocjonalnej” – zjawisko to zauważył Richard Hoggart
ponad pół wieku temu w klasycznej pracy „Spojrzenie na kulturę
robotniczą w Anglii”.
Czy
kultura masowa ostatecznie zniszczyła ten świat oddolnej
kontrkultury?