Jednakże plebiscyt, jedno z absolutnie najważniejszych wydarzeń w całej historii Górnego Śląska, w społecznej percepcji (obojętnie jakiej: polskiej, niemieckiej czy też górnośląskiej) nie egzystuje. Pamięć o wydarzeniu które jeszcze 100 lat temu rozpalało namiętności, prowadziło do rękoczynów i aktów terroru, dzieliło rodziny oraz było źródłem działań propagandowych na niespotykaną dotąd w naszym regionie skalę, niepostrzeżenie znika ze społecznej świadomości.
Pozostała konstrukcja „po Plebiscycie”, z upodobaniem używana w przeróżnych konstelacjach typu: „…po Plebiscycie ziemie te wróciły do Polski” czy też „…po Plebiscycie wytyczono nowe granice”. Tak jak gdyby wyniki owego głosowania miały coś z tym wspólnego.
Pisanie o samym Plebiscycie (a przede wszystkim jego wyniku) jest z polskiego punktu widzenia nadzwyczaj niewdzięcznym zadaniem. No bo jak tu zignorować matematyczną prawdę, że 60 jest sporo większe od 40? Z zadaniem tym borykał się już (w zaledwie rok po tym wydarzeniu) Stefan Dziewulski, twórca pierwszej analizy polskiej porażki. Ale czy faktycznie porażki? Już pierwsze zdanie nakazuje czytelnikowi dobrze się zastanowić, jako że: „Pragnąc krytycznie ocenić dane statystyczne, osiągnięte w głosowaniu plebiscytowem na Górnym Śląsku, musimy wziąć za punkt wyjścia poprzednie zestawienie urzędowe niemieckiej statystyki ludnościowej”.
No cóż, faktycznie wydawałoby się że owe urzędowe, pruskie statystyki zostały 10 lat później w świetle wyników Plebiscytu kompletnie skompromitowane (a przynajmniej zawarta w nich sugestia, iż używany przez spisywanego język przekłada się jeden do jeden na jego świadomość narodowościową). Stefan Dziewulski mówi jednak nie „sugestia” a „pewnik” i odzwierciedla swoje przekonanie w odpowiednich tabelach porównawczych. W jego interpretacji spisu z roku 1910 nie było już mowy o Górnoślązakach posługujących się tym czy innym językiem, ale o Polakach i Niemcach.
Wydawałoby się, że głównym zmartwieniem autora powinno być tajemnicze znikniecie 300 tysięcy owych „Polaków”, w końcu było nie było jednej czwartej wszystkich uprawnionych do głosowania. Okazuje się jednak, że dla Dziewulskiego o wiele ważniejszym problemem była ogólna liczba głosujących za Niemcami. Było ich po prostu za dużo. Jako doświadczony statystyk wskazał natychmiast winowajców tego stanu rzecz – emigrantów z głębi Rzeszy. Sprawa tychże emigrantów zajmuje większość miejsca w jego analizie. Trzeba jednak oddać mu sprawiedliwość i zaznaczyć, iż nie szczędzi krytyki polskiej dyplomacji, obwiniając ją o indolencję i całkowity brak rozeznania w skomplikowanej kwestii górnośląskich stosunków narodowościowych. Według niego ten właśnie fakt sprawił, iż domagając się dopuszczenia emigrantów do glosowania, polska dyplomacja dokonała klasycznego „strzału w kolano”. W podsumowaniu wyników na podstawie skomplikowanych porównań, zestawień itd. Dziewulski dochodzi do jednoznacznych wniosków, pisząc: „ …linia graniczna powinna rozpoczynać się od rzeki Odry, podchodzić pod Racibórz i przecinać mniej więcej miasta Koźle i Strzelce, kończąc się w powiecie Oleskim około miejscowości Kościeliska”.
Pan Dziewulski w tak proponowanym podziale Górnego Śląska zabiera Niemcom nie tylko jakieś trzy ćwierci jego powierzchni, ale także praktycznie cały górnośląski przemysł!
Od powyższej analizy minęło już sto lat. Jak niewiele zmieniło się w tym czasie polskie postrzeganie wyników Plebiscytu doskonale obrazuje opinia pani Malec-Masnyk (Plebiscyt na Górnym Śląsku. Wydanie z roku 1991):„Faktycznie jednak decyzja o plebiscycie krzywdziła stronę polską, nie respektowała bowiem wyników niemieckich spisów ludnościowych, podczas których 2/3 mieszkańców podawało język polski jako ojczysty… Nie uwzględniono również okoliczności, ze stopień państwowej świadomości narodowej ludności górnośląskiej był niski… Instytucja plebiscytu na Górnym Śląsku z góry krzywdziła stronę polską”.
Czyli, mówiąc wprost, Górny Śląsk powinien przypaść Polsce bez zawracania sobie głów jakimś tam demokratycznym przepytywaniem jego mieszkańców, tym bardziej że ci i tak nie są w stanie zrozumieć czego się od nich żąda!
W tak często tu cytowanym pruskim spisie z roku 1910 używanie języka polskiego (polskiego w rozumieniu pruskiej administracji) zadeklarowało dokładnie 57 procent pytanych. Ale nie idzie tu o dosyć swobodne (delikatnie mówiąc) operowanie liczbami i procentami. Gorzej, że pisząc tak autorka wykazuje całkowite niezrozumienie powikłań narodowościowych i zawirowań tożsamościowych Górnoślązaków!
A wystarczyłoby sięgnąć do literatury. Horst Bienek w swej „Pierwszej Polce” pisze o mieszkańcach wiosek pod Gliwicami, których spora część czuła się Niemcami (bądź tez Prusakami) pomimo mizernej znajomości języka niemieckiego. Pisze nawet o wyjątkowych, odwrotnych przypadkach, kiedy to ludzie posługujący się na co dzień niemieckim czuli się Polakami! Zaś osobnym przypadkiem jest jego Valeska Piontek, główna bohaterka powieści, która jest dumna z faktu stosowania niemieckiej składni w używanym przez siebie polskim…
Horst Bienek w kilku zdaniach obrazuje całą złożoność problemu. Cóż z tego wszystkiego może jednak zrozumieć pani Malec-Masnyk?
Na opinię Malec-Masnyk powołuje się Maciej Fic w swym tekście „Plebiscyt Górnośląski 20 marca 1921. Najbardziej demokratyczna forma wyboru?”. W roku 2022, sto lat po wydarzeniu, kolejny autor opracowania poświęconego Plebiscytowi kwestionuje nie tylko wynik samego głosowania, ale wręcz demokratyczne podstawy tego przedsięwzięcia…
Wydaje się, że wszystkim tym (nielicznym jak widać) komentatorom do uznania Plebiscytu za wydarzenie na wskroś demokratyczne brakuje jednego: zwycięstwa opcji polskiej.