Do
wyborów samorządowych zostały już niespełna dwa miesiące. Czas
na zgłaszanie kandydatów na wójtów, burmistrzów i prezydentów
miast mija 14 marca, co oznacza, że większość tego i tak
krótkiego okresu, jaki nas dzieli od głosowania, zdominują raczej
personalia. Kto wystartuje? Pod jakim szyldem? Z czym poparciem? Na
merytoryczną dyskusje o programie zostanie raptem kilka tygodni. Czy
kandydujący zaproponują nam w tym czasie coś więcej niźli tylko
przecinanie wstęg, składanie mniej lub bardziej ogólnikowych
obietnic oraz mobilizowanie wyborców w swoich tradycyjnych matecznikach?
Nasze miasta konkurują między sobą, ale już Metropolia z innymi metropoliami nie może
- Jedno miasto jako finałowy etap integracji wszystkich gmin Metropolii to moje marzenie. Jakimś drogowskazem dla nas jest ustrój Warszawy – z autonomią i burmistrzami dzielnic, ale też nadzorem nad sprawami wyższego rzędu. Kolejna kadencja samorządu będzie kluczowa w tym procesie. Dla większości prezydentów, ze względu na zmiany w prawie, będzie ona ostatnią. Mam nadzieję, że bez presji związanej z następnymi wyborami możemy usiąść do poważnej dyskusji i działań na rzecz dalszej integracji – tak kilkanaście miesięcy temu w rozmowie z redakcją ŚLĄZAGA mówił prezydent Katowic, Marcin Krupa.
Gdy jesienią 2018 roku urzędujący prezydent Katowic po raz drugi wybierany był na to stanowisko Górnośląsko – Zagłębiowska Metropolia była dopiero „na dorobku”. Miała już za sobą skuteczne ujednolicenie taryfy biletowej w komunikacji miejskiej i decyzje o uruchomieniu siatki połączeń autobusowych do lotniska w Pyrzowicach, przed sobą natomiast nieudaną próbę ułatwienia samorządom prowadzenia gospodarki odpadami poprzez budowę instalacji do ich spalania oraz kilka kłótni między zrzeszonymi w GZM gminami. Te ostatnie dobitnie pokazały, że mimo metropolitalnego szyldu śląsko-zagłębiowskie gminy wciąż jeszcze często działają wedle zasady „każdy sobie rzepkę skrobie”.
Po przeszło sześciu latach funkcjonowania Metropolii panuje powszechne przekonanie, że to nie do końca wygląda tak jak powinno i że z tym potencjałem (gospodarczym, naukowym i wciąż jeszcze demograficznym) oraz przy dodatkowym finansowaniu (do Metropolii wraca 5 proc. zbieranego tu PIT-u) można by osiągać znacznie więcej. Tyle że za mało jest gry zespołowej, a zbyt wiele indywidualnych popisów i zagrywek „pod siebie”, chociaż na poziomie deklaracji wszyscy zapewniają o woli współpracy.
- Metropolia dzisiaj nie ma ani instrumentów, ani ustroju, który by pozwalał podejmować trudne decyzje, a tymczasem to, że miasta ze sobą tak ostro konkurują, pogarsza jeszcze ich możliwości – ocenił w rozmowie ze ŚLĄZAGIEM dr Wojciech Jarczewski, dyrektor Instytutu Rozwoju Miast i Regionów.
Miasta
konkurują ze sobą na nowe stadiony, porodówki, nowe osiedla
mieszkaniowe, czy odnowione deptaki. Gorzej idzie natomiast w
konkurowaniu
samej Metropolii jako
całości (bo
miasta członkowskie są zbyt małe, aby w ogóle do takiej
rywalizacji startować) z innymi dużymi ośrodkami miejskimi w
Polsce. Najbardziej bolesnym przejawem tej porażki jest
systematyczny
odpływ
ludności, widoczny zwłaszcza wśród osób
rozpoczynających
studia wyższe i karierę zawodową.
Kto się (nie) boi jednego miasta? Na „stole” dwie propozycje zmiany ustawy
Nadzieję na nowe, lepsze otwarcie dla Metropolii stanowić ma pogłębiona jej integracja. Na „stole” są dwa jej warianty. Jeden zakłada stworzenie przez stolicę województwa i 17 pobliskich miast „Wielkich Katowic” (obecne miasta, zachowując swoje nazwy, symbolikę i wybierane bezpośrednio władze, stałyby się jednostkami pomocniczymi Metropolii mając samodzielność w wykonywaniu zadań o znaczeniu lokalnym wraz z odpowiednią autonomią budżetową). Wedle drugiego Metropolia pozostałaby w obecnym kształcie (41 gmin), ale za to z większą liczbą przejętych od lokalnych samorządów kompetencji i pieniędzy (miałaby przejąć zadania z zakresu m.in. transportu publicznego, utrzymania czystości i porządku w gminach, oświaty, organizacji rynku pracy, zaopatrzenia w wodę i zbiorowym odprowadzania ścieków, promocji i ochrony zdrowia, rewitalizacji, czy prawa wodnego).
- Może "jedno miasto" brzmi dla niektórych obrazoburczo, ale chodzi o to, aby stworzyć jedną jednostkę samorządową, w ramach której nadal będą istniały miasta, która znamy. Trochę jak Warszawa, która w latach 90. była związkiem komunalnym samodzielnych gmin. Gdyby to się nie zmieniło, to nie mogłaby rozwijać się tak, jak robi to dzisiaj. Teraz Warszawa funkcjonuje jako całość, w ramach której istnieją poszczególne jednostki wewnętrzne. U nas nie postrzegam tego w kategorii dzielnic, ale miast – tłumaczył rok temu prof. Tomasz Pietrzykowski, jeden ze współtwórców projektów nowelizacji ustawy metropolitalnej.
Od przedstawienia wspomnianych propozycji minęło już ponad pół roku. W tym czasie kilku spośród urzędujących włodarzy zasygnalizowało wolę do rozmowy o takim kroku. Arkadiusz Czech, burmistrz Tarnowskich Gór na antenie Radia Piekary stwierdził, że podpisałbym się pod projektem utworzenia jednego wielkiego miasta z gminami jako jednostkami pomocniczymi.
- Jestem zwolennikiem dążenia do jednego miasta, bo to jest obszar funkcjonalny najbardziej korzystny dla mieszkańców całego regionu. Nie boję się zmniejszenia kompetencji władz lokalnych jeśli by to miało usprawnić jakość życia dla mieszkańców. Są kompetencje, które powinne zejść jak najniżej, ale są też takie obszary, które powinne być scentralizowane. Kwestia nazwy jest rzeczą wtórną. Dla mnie jeśli metropolia miałaby być metropolią Katowice, a w niej miałaby się znajdować Dąbrowa Górnicza, to nie widzę w tym najmniejszego problemu – tak z kolei mówił w tej samej rozgłośni w grudniu Marcin Bazylak, prezydent Dąbrowy Górniczej.
Przesuwanie granic bez soft power to pewny sposób na awanturę
- Uważam, że przyjdzie czas, gdy trzeba będzie wprost zapytać o to mieszkańców. Otworzyć szczerą dyskusję, jakby to jedno miasto miało wyglądać. Powiedzieć o tym, że tożsamość i historia są bardzo cenne – ale wcale nie wykluczają się z odważnym patrzeniem w przyszłość i budowaniem jednego miasta – raz jeszcze zacytujmy prezydenta Katowic, Marcina Krupę z tej samej rozmowy, w której mówił, że właśnie w tej najbliższej kadencji samorządu czas będzie zasiąść do poważnej dyskusji i działań na rzecz dalszej integracji.
Kto wśród samorządowców ma tą dyskusję rozpocząć? Z racji swojej stołeczności i potencjału naturalnym kandydatem wydają się właśnie Katowice. Pytanie, jak taką dyskusję poprowadzić, aby nie skończyło się na politycznej awanturze?
Nie
ma co ukrywać, doświadczenia z innych regionów Polski są takie,
że przymiarki
do zmiany granic traktowane są zwykle
jako zakusy
na ziemię (czyt. mieszkańców i podatki) sąsiadów. Nie
jest to zresztą przekonanie całkiem nieuzasadnione. „Soft power”
na
tym polu zdecydowanie
kuleje. Normą
jest raczej próba administracyjnego postawienia sąsiada zza między
przed faktem dokonanym aniżeli uwiedzenia jego mieszkańców wizją
lepszego standardu życia u siebie. Skutkiem tego często
iskrzy
między próbującymi poszerzać swoje granice miastami, a
otaczającymi je gminami miejskimi.
Tak było chociażby przy (udanej) próbie poszerzenia granic Opola, gdzie protestujący przeciwko temu mieszkańcy ościennych miejscowości zdecydowali się nawet na strajk głodowy. Przejęcie przez gminę Bełchatów niemal bezludnego (ale za to ze znajdującą się tam elektrownią i podatkami z tego tytułu) kawałka gminy Kleszczów (tak, tej wygrywającej wszelkie rankingi bogactwa) skończyło się skierowaniem przez tą ostatnią wniosku o zbadanie legalności tego kroku do Trybunału Konstytucyjnego. Trudno też dopatrzeć się subtelności w konsekwentnym poszerzaniu swoich granic przez Rzeszów, co zwykle było kontestowane przez włodarzy obcinanych w ten sposób gmin.
Jeśli gdzieś szukać przykładów na „pokojowe” przeprowadzenie takiej zmiany, to w Zielonej Górze, gdzie 1 stycznia 2015 miasto na prawach powiatu połączyło się, tworząc jedną całość, z otaczającą ją gminą wiejską o tej samej nazwie. W efekcie obszar Zielonej Góry pięciokrotnie się powiększył, a liczba ludności zwiększyła się o 20 tysięcy.
- Już wcześniej oba samorządy przenikały się wzajemnie w sferze komunikacji publicznej, wodociągów i kanalizacji, rozwoju parku naukowo-technologicznego. Obu samorządom przyświecały pokrewne wartości – wspólne dbanie o tworzenie miejsc pracy, zarządzanie drogami, oświatę, kulturę, służbę zdrowia i wiele innych sfer – tłumaczył wówczas PAP przyczyny takiej decyzji prezydent Zielonej Góry, Janusz Kubicki.
Brzmi
znajomo?
Metropolitalną integrację najlepiej zacząć od dobrej dyplomacji
Dla tych, którzy w Zielonej Górze chcieliby szukać przykładu na „success story” od razu kilka łyżek dziegciu dla stonowania ewentualnego hurraoptymizmu. Po pierwsze, między oficjalnym ogłoszeniem pomysłu, a jego wcieleniem w życie minęło w tamtym przypadku ponad dwa lata, a partnerów do rozmowy było tam zaledwie dwóch i to w żadnym razie o porównywalnych potencjałach. U nas, nawet gdyby proces (czy to ten bardziej radykalny – scaleniowy, czy ten łagodniejszy - wyłącznie związany z przekazywaniem kompetencji) miał się odbywać etapami, to i tak do rozmów musiałoby zasiąść o wiele więcej partnerów, co oznacza konieczność pogodzenia większej liczby punktów widzenia.
A
fakt, że Katowice – przy całej swej stołeczności – aż tak
zdecydowanie
nie
dominują
nad wszystkimi miastami Metropolii i
że miasta te również mają swoje ambicje (czy nie przesadne,
biorąc pod uwagę ich aktualną i prognozowaną sytuację
demograficzną, to już inna historia) sprawia,
że rozmowy takie wymagałyby nie lada dyplomacji. Na pewno mniej
rozpowiadania o tym, jak to Katowice dokładają się do komunikacji
miejskiej
u
sąsiadów i
jak to mogłyby sobie organizować ją sobie poza metropolitalnym
systemem.
Na pewno zaprzestania działań takich jak zeszłoroczna próba wyszarpania „miastom tramwajowym” obiecanych przez nie Metropolii akcji Tramwajów Śląskich, co skończyło się gigantyczną awanturą na zgromadzeniu GZM i kierowanymi pod adresem Katowic zarzutami o chęć „wrogiego przejęcia”. W większym stopniu natomiast uwzględniania faktu, że rozwój sektora IT, czy usług dla biznesu w stolicy województwa (czym tak lubią chwalić się tamtejsze władze) dokonuje się dzięki zapewnianej przez ościenne miasta podaży pracowników.