Bytomską piekarnię odwiedzamy w środę, przed tłustym czwartkiem, około południa. W środku jak w ulu, a właściciel ledwo znajduje kilka chwil, żeby porozmawiać. - Jest bardzo dużo roboty. Już od miesiąca się do tego szykowaliśmy – mówi Piotr Klimza. Od miesiąca? - pytamy zaskoczeni. - Tak, bo trzeba zrobić miejsce na wszystko, a to tona pudru, ponad tona frytury plus inne surowce. Trzeba przeliczyć ile wszystkiego będzie potrzeba, żeby w trakcie pracy nie zabrakło. Trzeba też wcześniej złożyć tysiąc kartoników, żeby w trakcie smażenia nie zabierało to czasu – wylicza.
Organizacyjnie wszystko samodzielnie ogrania właściciel, ale w tłusty czwartek, i dzień wcześniej, do pracy jest ponad 10 osób. To nie tylko stała załoga, ale także wszyscy uczniowie, a nawet byli uczniowie, którzy przychodzą do pomocy. - Robimy w dzień i w nocy, na dwie zmiany, bo jednocześnie tyle osób nawet by się tu nie pomieściło – mówi Piotr Klimza.
„Więcej w tym czasie nie jesteśmy w stanie usmażyć”
W tłusty czwartek bytomska piekarnia sprzedaje średnio około 22 tys. pączków, pardon: krepli. - Tylko i wyłącznie dlatego, że więcej w tym czasie nie jesteśmy w stanie usmażyć – mówi Piotr Klimza. Można je dostać nie tylko na Korfantego 2, ale także w sklepie firmowym przy ul. Batorego (obok szpitala) oraz w ośmiu sklepach w Bytomiu, które piekarnia zaopatruje. Choć może się zdarzyć, że dla kogoś zabraknie, albo trzeba będzie trochę poczekać. - Smażymy od rana w środę i każdego roku, mimo że non stop smażymy, to w czwartek około godz. 7.00 zaczyna brakować pączków, które mamy już usmażone. Są tylko te robione na bieżąco – tłumaczą w piekarni.
Na kreple od Klimzy jest popyt, więc z pewnością są dobre (co potwierdzamy). Na czym polega ich sekret? Czy jest jakaś tajna receptura? - Nie ma i to jest najciekawsze – mówi Piotr Klimza. - Znam osoby, które robią pączki z tych samych surowców, ale one są inne. Może proporcje są inne, może ciasto, a może chodzi o brak pasji – dodaje ze śmiechem.
A może to doświadczenie i tradycja? W piekarni Klimzy pączki „od zawsze” robi się w ten sam sposób. - Przekazał mi to ojciec. W międzyczasie składniki surowców się zmieniały i musieliśmy się trochę do tego dostosować, ale podstawa jest od kilkudziesięciu lat taka sama – zaznacza właściciel.
„Przede wszystkim nie kombinować”
Piekarnia Klimza cieszy się powodzeniem nie tylko z powodu pączków, choć w tłusty czwartek poza nimi trudno tam dostać cokolwiek innego. Na czym polega sekret tej popularności? - Przede wszystkim nie kombinować – podkreśla Piotr Klimza. - Robię tak, jak jest w książkach piekarskich. Nie unowocześniam czegoś, co się tworzyło bardzo długo. Co ja tam będę ulepszać? Robię tak, jak się robiło dawno temu. Naturalnie. Bez jakiś suchych kwasów, zakwasów, itp. Tylko sami to wyprowadzamy. Samo to musi fermentować, musi mieć swój czas i wtedy efekt jest taki, jak należy – dodaje.
Jest jeszcze stary, murowany piec ceramiczny, a nie „blaszak”. Piec, który w piekarni przy ul. Korfantego jest od początku i o który właściciel dba, żeby służył mu jak najdłużej. Jak się coś zepsuje, to większość maszyn i urządzeń naprawia sam. Ma także sporo części zapasowych. - Czekać na serwisanta, to można się nie doczekać, a trzeba dalej pracować – mówi.
Przed wyjściem (i po degustacji) pytamy jeszcze Piotra Klimzę czy próbował kiedyś pączków „marketowych” - Wystarczy tylko spojrzeć i widać, że to jest usmażona bułka, a nie pączek. Nie kosztowałem. Po co? - odparł ze śmiechem.
Może Cię zainteresować:
"Zawrotna kariera śląskiego żuru to efekt bogactwa umami". I oczywiście nie mylcie go z żurkiem
Może Cię zainteresować: