– Od jakiegoś czasu mam wrażenie, jakby ta wyprawa trwała od zawsze i miała się nigdy nie skończyć. Biegnę już tak długo, że wszystko, co było przed Biegiem, wydaje się nierzeczywiste. Jak sen, który trudno sobie przypomnieć – pisał w mediach społecznościowych Tomasz Sobania przed ostatnim etapem biegu przez USA z Los Angeles do San Diego.
Start we wrześniu, meta w lutym
26-letni Tomasz Sobania pochodzi z Toszka. Jest biegaczem ekstremalnym, który ma już za sobą kilka imponujących osiągnięć. Pobiegł na przykład z Gliwic do Barcelony pokonując przy tym 2500 kilometrów, czyli dystans 60 maratonów. Wcześniej biegał między innymi fragmentem Drogi św. Jakuba do Santiago de Compostela (300 kilometrów), z Zakopanego do Gdyni (756 kilometrów) czy z Częstochowy do Rzymu (1517 kilometrów). Ale wyczyn w USA przebił wszystkie jego dotychczasowe osiągnięcia.
Wyruszył 15 września z nowojorskiego Central Parku. Towarzyszyła mu ekipa – kierowca, fizjoterapeuta i fotograf. Wszyscy mieszkali w kamperze. Sobania biegł przez wiele stanów, między innymi przez Teksas, Arizonę, Nowy Meksyk czy Kalifornię. Biegł przez tereny Indian i słynną Route 66. Pierwszy dzień odpoczynku miał dopiero w Chicago, po przebiegnięciu – dzień w dzień – 36 maratonów! W końcu dobiegł do mety – w niedzielę 2 lutego zakończył swój bieg w San Diego.
W 139 dni przebiegł ponad 5250 kilometrów, czyli dystans 125 maratonów zużywając w tym czasie 30 par butów.
Spektakularne.
Kontuzje, blokada, kryzys
Wysiłek był ogromny, na dodatek Tomasz Sobania zmagał się z nieuniknionymi w takich sytuacjach urazami i kontuzjami.
– Ostatnie dni to walka z bólem. Prawy bark, prawa noga. Wiatr nie pomaga – przez większość czasu wieje mi w twarz, przez co biegnie się dwa razy trudniej. Wiem, na co się pisałem i nie liczę na to, że będzie łatwo. Gdybym miał zrezygnować, dlatego że coś mnie boli, to drugiego dnia Biegu byłoby po wszystkim – relacjonował Sobania przy granicy stanów Illinois i Missouri.
W Saint Louis w Missouri konieczna była już lekarska interwencja. – Klinka dr Mitcha Rotmana. Dostaję blokadę stawu w zastrzyku. Nie będę czuł bólu w barku przez około 6 następnych tygodni. To nie jest rozwiązanie na stałe, ale przynajmniej pomoże w następnych tygodniach Biegu przez USA – pisał „Polski Forrest Gump”.
Już w styczniu, na nieco ponad 500 kilometrów przed metą, przyszedł duży kryzys.
– Pracując codziennie przez ponad rok nad tym projektem, a później biegnąc przez cztery miesiące, mierząc się z wyzwaniami po drodze, zobowiązaniami, nagraniami do filmu dokumentalnego, przemęczeniem, przebodźcowaniem i przede wszystkim – moją własną ambicją, doprowadziłem się do stanu, w którym mój mózg nie mógł przyjąć już ani jednego zadania więcej. Było ze mną naprawdę źle, ale na szczęście pomogli mi ludzie, na których mogę liczyć – przekazywał w mediach społecznościowych.
Bezinteresowna pomoc
Po drodze Sobania prowadził charytatywne zbiórki, zachęcał między innymi do pomocy polskiej rodzinie Szymanskich z Los Angeles, mieszkającej w dzielnicy Pacific Palisades. W pożarze miasta Szymanscy stracili swój dom i dwa samochody.
Pomagał też w inny sposób. – Potrzebni wolontariusze! W tę niedzielę w Altadena szefowa kuchni TK Kayle będzie serwować jedzenie rodzinom dotkniętym pożarem w Eton. Jeśli jesteś w Los Angeles, przyjedź i pomóż nam rozdawać jedzenie. Będę tam z moim zespołem, a potem wrócimy na trasę Run Across the USA – apelował w mediach społecznościowych.
Koniec końców Sobania dobiegł do mety. Nie dał się kontuzjom i zmęczeniu, a kluczem do sukcesu była odpowiednia, 12-godzinna regeneracja. I dieta. A po drodze często spotykał się też z wielką życzliwością.
– Obcy ludzie przyłączają się do mnie i biegną, przynoszą nam świeże warzywa, pozwalają zatankować wodę do kampera i znajdują bezpieczne miejsce na nocleg – tak wygląda jedna z najpiękniejszych stron moich biegów – podkreślał.
Może Cię zainteresować: